Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-06-2009, 04:19   #122
QuartZ
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Bru nie był zachwycony podróżą tak, jak pozostali. W zasadzie nie zauważył kiedy minął mu ten czas, ponieważ medytacja w jednej z ładowni była w zasadzie niczym nie zakłócana. No, może kilka razy dzieciaki wpadły do jego samotni, ale zdawały się wtedy bardziej o niego martwić, niżeli przeszkadzały. Szlachcic ewidentnie przyłożył się do swojej roboty i zaczynał robić z tych dzikusów prawdziwe dzieci. W dodatku prawie grzeczne!
- Ale nadal ich nie lubię. - Rzucał pod nosem za każdym razem, kiedy Sunne zabierał je z jego samotni głęboko w ładowni.

Zostawała jedynie ta wizja. Wizja tak zachwycająca, że przerwała trans voroksa na długi czas. Nie potrafił powiedzieć co było w niej takiego, że zaćmiła zupełnie ból wlewający się w niego z wciąż przecież świeżej rany, ale fakt był faktem. Wszystkie zmysły pochłaniało coś niesamowitego, coś o wiele odmiennego od rzeczy, których mógł się kiedykolwiek spodziewać. Szybko przyszło mu do głowy, że może to być kolejny znak od wszechstwórcy, kolejna wiadomość sugerująca mu, aby pozostał wśród gwiazd, kiedy już cała ta wyprawa się skończy. Od tamtej chwili nie medytował już bez przerwy, ale co jakiś czas zwracał swoją uwagę na księgę, którą dostał od kapłana. Uznał, że to najwyższy czas kontynuować lekturę.


Na planecie niewiele się odzywał. Był wykończony, a jego organizm powoli zaczynał trawić samego siebie. Rana na nodze nadal straszyła i wyglądała bardzo boleśnie, ale zagoiła się już na tyle, aby nie ziać żywym mięsem i kośćmi. Mimo to cholernie go bolało. W zasadzie niewiele czasu mógł chodzić na dwóch tylko łapach. Utykał i wyraźnie krzywił się z bólu przy każdym kroku, toteż zdecydował się przez jakiś czas do chodzenia używać czterech łap.

Był głodny. Ostatni raz był tak głodny, kiedy przez dwa tygodnie błąkał się po lodzie nie mogąc znaleźć niczego, co dałoby się upolować i zjeść. Na szczęście nie zapowiadało się, aby mieli wracać na start, więc myśli o lodowej planecie stopniały jak lód, którym była skuta. Teraz chciał tylko coś zjeść.

"Niech mnie!" - Pomyślał widząc przydział funduszy. - "Przecież nie najem się nawet za te pieniądze. No dobra, najem się, ale nie na długo. Trzeba z nią pogadać."
Podszedł do jedynej w załodze kobiety najostrożniejszym i najłagodniejszym krokiem, jak tylko potrafił. Zabawne, ale przypominał trochę szczeniaczka niepewnie podchodzącego do kogoś, kto wcina właśnie jakieś smakołyki. Nic dziwnego, wyglądał jak nieszczęście, a kilkanaście dni głodu ostro dały mu w kość, chociaż nadal robił wrażenie. Wreszcie odezwał się.
- Wiem, że głupio jest prosić o więcej, ale będzie mi to potrzebne. Muszę zjeść dużo, naprawdę dużo, żeby odzyskać siły. Nie ma innego sposobu, żebym znów mógł normalnie chodzić. Przynajmniej nie tak tanie, jak jedzenie. - Uśmiechnął się, chociaż był to uśmiech dość słaby. - Po prostu nie chcę się wywyższać nad resztę.
Andi popatrzyła na żałosna minę Voroxa i westchnęła. Podała mu swoją część pieniędzy i zapytała:
- Czy tyle wystarczy ci na najbliższe kilka godzin?
- Nie chcę aż tyle, nie mam prawa.
- Weź spokojnie, mam nadzieję, że dostanę coś u znajomego do którego się wybieram -
Wcisnęła mu pieniądze w łapę i skierowała się do swojego środka transportu, na którym siedział już niezbyt zadowolony z czekającej go podróży inżynier.
- Dziękuję. Jeśli będę potrzebny pewnie znajdziecie mnie w ładowni. Zaszyję się tam na kilka dni, jeśli zdobędę dosyć jedzenia, więc nie martwcie się za dużo.
- Dobrze Bru - Rzuciła mu jeszcze.
- Jeszcze raz dziękuję. - Wykrzyczał na pożegnanie.

"Mam nadzieję, że nie będą potrzebować tych pieniędzy." - Bał się tutejszych cen. Całe to miejsce robiło na nim takie samo wrażenie, jak mrowisko na żuku, który wpadł w jego tunele i nie za bardzo potrafił się wydostać. - "Czas coś zjeść!" - Po raz pierwszy naprawdę cieszył się z zakupów. Nie leżało to w jego naturze. Zdecydowanie bardziej podobała mu się myśl przeszycia włócznią jaszczura, na którym odjechała pilotka i obrania go ze skóry, poćwiartowania i ususzenia jego mięsa na tutejszym ostrym słońcu. Obawiał się jednak, że właściciel mógłby wrócić po swojego zwierzaka z kilkoma kolegami, a na zabawę Bru nie miał jeszcze siły. Może za kilka dni.

Szedł wąskimi uliczkami targu rozglądając się. W uszach wręcz dzwoniło mu od szumu setek targujących się gardeł. Miało to oczywiście swoje zalety, bo po paru chwilach załapał mniej więcej jak się tutaj targować. Pozostałe zmysły jednak nie był już tak łaskawe i nic dobrego z ich wrażliwości nie wychodziło. Dziesiątki straganów wręcz śmierdziało mieszaniną przypraw, egzotycznych owoców i nie zawsze świeżego mięsa. W dodatku to słońce. Może i wszechstwórca wziął je sobie za symbol, ale nijak nie usprawiedliwiało to żaru jaki wylewało z siebie i światła, przez które przez większość czasu nie mógł nawet dobrze otworzyć oczu.


Nie pamiętał za dobrze mapki całego tego zbiegowiska, ale jakimś cudem dotarł do miejsca, gdzie pracowali jego pobratymcy. Po raz pierwszy uznał, że przyda mu się pomoc i po raz pierwszy naprawdę miał co do tego rację. Tak naprawdę nie wiedział czego szuka, wiedział jedynie że potrzebuje kogoś do noszenia, bo może być tego całkiem sporo. Zaraz po wejściu zatrzymał się i zaczął szukać wzrokiem kogoś, kto mógłby się do tego nadawać. Wnętrze wyglądało jak magazyn z tą małą różnicą, że wszystkie skrzynie po chwili były wynoszone, a ich miejsce zajmowały nowe. Najwyraźniej interes miał też służyć za przykrywkę, żeby nikt nie widział kontrahentów razem przy trefnych interesach, więc najróżniejsze towary napływały i wypływały całkiem szerokim strumieniem. Po chwili przyglądania się bałaganowi miał jednak większą nadzieję, że to jego znajdą. Stał z ramionami złożonymi na piersi i po kilku chwilach zaczął głośno i wyraźnie dawać do zrozumienia, jak bardzo jest zniecierpliwiony. Nareszcie! Zwrócił na niego uwagę jeden z wydających na lewo i prawo polecenia ludzi.
- Co my tu mamy? - odparł starszy jegomość w turbanie, zbliżając się do voroxa.
Ostrożnie obszedł bestię, sondując profesjonalnym spojrzeniem jego ciało, czym nie zaskarbił tym sobie sympatii voroksa.
- Tego tu jeszcze nie mieliśmy. Czyżby ochotnik do pracy?
Bru wyraźnie zwęziły się powieki. Naprawdę zaczynał nie lubić tego faceta.
- Dobrze się u nas poczujesz, mamy tutaj wielu z Twoich braci.
- Klient
. - Odpowiedział krótko. - Klient, a o pracy może pogadamy później, jak już załatwię kilka spraw. Paskudnych spraw. - Ostatnie zdanie wycedził przez zęby dając wyraźnie do zrozumienia, że jest czymś więcej, niż górą mięsa.
Starze zamrugał oczami, słysząc odpowiedź przybysza.
- Dobrze Cię wytresowano, nasi inni pracownicy nadal mają problemy z odpowiednią artykulacją. Przysłał Cię tu Twój Pan?
- Można tak powiedzieć.
- Odparł w myślach dodając: "W końcu sam sobie panem jestem, nie?" - Chociaż jeśli o panach mowa, to na pewno jesteś tutaj szefem kogoś, kto by mi się przydał. Nam by się przydał. - Poprawił się.
- Jestem tu tylko skromnym zarządcą trzody Gri'la, należącej do mego Pana, Aliego ibn Badhana. Czy Twój Pan chciałby wynająć parę z naszych bestii?
- Jednego, na początek. Chcemy zobaczyć co są warci. - Szybko przypomniało mu się o ładunku Roriana. Był chyba jeszcze zbyt słaby, żeby zająć się wyładunkiem. - Może znajdzie się też praca przy rozładunku pewnych towarów. - Improwizował.
- Zatem proszę za mną. Z chęcią zaprezentuję bestie, którymi dysponujemy. Jedyne 10 feniksów za dzień pracy trzech Gri'la. Lepszej ceny twój Pan nie znajdzie.


Starzec zaprowadził Bruggbuhra do małego baraku, na zapleczach jednej z pobliskich lepianek. Unosił się tu ciężki smród niemytej zwierzęcej sierści i przetrawionego jedzenia. W kosach na rogach pomieszczenia nadal znajdowały się reszki surowego mięsa. Grupa voroksów, zjeżyła sierść na karku, widząc nowego przybysza. Ich nozdrza rozszerzyły się. "Zdaje się, że nie mają nawet szans nosić tutaj glankeshy." - Pomyślał i widoczne pogładził swoją zaprawioną w bojach kościaną broń. W powietrzu rozbrzmiał cichy pomruk zwierzęcych gardeł. Zanim sprzedawca odezwał się zapytał szybko.
- Skąd pochodzą Wasi "pracownicy"?
- Różnie to bywa. Niektórzy z nich przybywają tu szukać szczęścia, po tym gdy zasłyszeli o magii targu. Inni ratowani są przed egzekucjami chłopów na różnych światach i sprzedawani nam. Czasem dostajemy ich głęboko poranionych, ledwo żywych i musimy inwestować w leczenie.
- Weterani?
- Uniósł włochatą brew.
- Ich przeszłość nie ma znaczenia. Teraz są Gri'la i pracują dla swego Pana.
"Chyba żaden nie ma szansy mnie rozpoznać. Tym lepiej." - Odetchnął w myśli z ulgą.
- Dla mojego Pana też. Nie chce jedynie dzikich, to wszystko
- Są dobrze wytresowane. Nie atakują bez rozkazu.
- zapewnił uspokajającym tonem starzec. - Czy któryś z nich odpowiadałby twojemu Panu?
Zastanawiał się po co voroksy są tutaj tresowane, by atakować na rozkaz. Powoli klarowało mu się drugie dno tego interesu i coraz Bruggbuhrowi podobało się to miejsce. Na szczęście nauczył się ukrywać emocje po kilku sprzeciwieniach się dowódcy jeszcze w czasach wojny.
- Na pewno kogoś znajdziemy. Musi tylko wiedzieć jak trafić w kilka miejsc na tutejszym targu i nie upuścić przy tym niczego, co już będzie niósł.
- Zapewniam, że nasi Gri'la są doskonale wyszkoleni i wywiążą się z powierzonych im zadań. Twój Pan na pewno będzie zadowolony. Wybierz więc trójkę, którą chcesz wynająć
- wskazał ruchem czekającą w rogu grupę voroksów.
Bru wybrał dwójkę nie za bardzo rozgarniętych, ale dość silnych. Gdyby przyszło im rozładowywać działka z całą pewnością nie będą zadawać zbędnych pytań. Wskazał ich palcem.
- Ci dwaj mogą przydać się później.
Rozglądał się dalej, szukając kogoś zaprawionego w boju, kogoś kto wybijałby się z tej zgrai. Trwało to chwilę, ale zauważył wreszcie odpowiedniego voroksa. Miał jakiś błysk w oku, co dawało nadzieję na jakieś informacje.
- Ten pójdzie ze mną od razu. Przyślę go po resztę, kiedy będą potrzebni. Za niego mój Pan płaci z góry, cztery feniksy, jeden dzień, jeden voroks. Pozostali w swoim czasie.
- Twój Pan nie pożałuje zakupu. Pamiętaj, że ten Gri'la, jak wszystkie inne, wytresowany jest, by po jednym dniu wrócić do reszty stada. Lepiej go nie powstrzymywać. Gdy przekonasz się o jego wartości z pewnością wrócisz do nas po więcej.
- Oczywiście.
- Uśmiechnął się Bru pokazując pełny wachlarz ostrych zębisk. - Nie pożałuje ani trochę. Zatem dobiliśmy targu? Jeśli tak szkoda czasu, jak już powiedziałem jest kilka spraw, którymi czas się zająć.
- Niechaj wiatr wspomnień zaprowadzi Cię ku szczęściu - odparł starzec, powracając do swoich zajęć. Wybrany voroks w milczeniu odłączył się od stada i ruszył za Bruggbuhrem, łypiąc na niego nieufnie ślepiami.


Szedł przez chwilę przez targ w milczeniu starając się ocenić wynajętego tragarza. Nie po to go wziął i jak na razie nie zawiódł się. Był czujny i cały czas obserwował Bru. Na pewno nie był tak głupi, jak się powszechnie sądzi o voroksach. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, że tamten zachowuje się jakby go znał. “Może jednak się pomyliłem?” - Pomyślał. - “Nie, to niemożliwe. Prawie nikt z mojego oddziału nie przeżył, to na pewno nie to”. Uspokoiwszy myśli przeszedł do czynów, w końcu musiał zdobyć zapasy i odzyskać siły.
- Nie jesteś tak wytresowany, jak mówił ten dziadunio, prawda? - Odezwał się spoglądając na drugiego włochatego stwora.
Zagadany voroks rozchylił lekko paszczę obnażając zęby i spojrzał sondującym wzrokiem w ślepia rozmówcy. Jego usta poruszyły się parę razy, jakby dla próby. W końcu odparł, dziwnie modulowanym, warkliwym głosem.
- Khhaat'ak czuje i widzi... jesteś srebrna grzywa.. Co tu robisz?
- Tak, jestem z domu Tgu'Wruggrud, jeśli coś Ci to mówi Khhaat'ak.
- Spojrzeniem zasugerował, że chcąc nie chcąc musi to coś mówić. - Wyczułem Cię tam, w stadzie, chyba możesz mi pomóc. - Wyszczerzył kły po raz kolejny, chyba wracał mu humor. - Muszę wiedzieć o tym miejscu wszystko, co może się voroksowi przydać, a zdajesz się wiedzieć coś więcej niż reszta. Potem pomożesz mi też, bo za coś płacę. Masz lekką robotę dzisiaj, ciesz się, że tak mało będziesz dźwigać.
- Kroczący w Cień Drzew... - wycedził z prawie nabożną czcią voroks - Khhaat'ak znać o was pieśń. Piękna, o chwale i śmierć. Jak cie zwają?
- Bruggbuhr. A Ty skąd się wziąłeś w tym motłochu? Nie chcę urazić Twojego angerak, ale jesteś trochę inny. Połowa z nich jest prawie dzika. Ty za to, zdaje się, byłeś kiedyś wolny i bez pana.
- Brugghbuhr - voroks zawarczał cicho, ważąc słowa w paszczy - Siła z Ziemia... dużo mocy w imię, twój ród wierzyć w twoja siła, już w brzuchu. Khhaat'ak być kiedyś przewodnika dla wielkie pana na Ungavorox. Prowadzić na polowania za twarze cesarza.
“Nic nowego. Voroks do wynajęcia podczas polowań na Ungavorox, spodziewałem się czegoś więcej. Na szczęście to mniej niż się obawiałem.” - Wyraźnie mu ulżyło.
- Ale być błąd, pany zjeść przez wielka Thri'gha'tan, Khhaat'ak uciekać w skrzynia na inna świat
- Powinni powalczyć z tym, z czym mi się zdarzyło walczyć. - Wskazał gojącą się z wolna ranę na łapie. - Potrzebowaliby całego angerak przewodników, a pewnie i tak by ich zjedli. Więc uciekłeś tutaj i trafiłeś do tej parszywej roboty?
Khhaat'ak przytaknął wielkim łbem, przyglądając się ranie.
- Rana śmierdzieć dziwna zapach. Bruggbuhr powinien użyć liść Manttakh na rana. Zabić zapach, wzmocnić kość. Stara człeczyna mieć liścia wór, kupować z targ. Dobrze robić na voroksa.
- Śmierdzi ścierwem. Walczyłem z już dawno pobitym wrogiem. Dziękuj stwórcy, że nie trzeba jej było odjąć. - Nie mogąc już dalej iść na dwóch łapach opadł na cztery. - Lepiej prowadź do zielarza, żeby nie trzeba było mnie ciąć już na pewno.
Khhaat'ak przytaknął i poprowadził Bru przez bazar do jednego ze straganów z ziołami.


Zielono-fioletowe liście śmierdziały niemiłosiernie, ale zapach był znajomy. Wyższe urodzenie u voroksów niestety też potrafi być przekleństwem. Już dawno znalazłby i kupił odpowiednie zioła samemu, gdyby nie to, że wiele rzeczy dostawał już gotowych, zaś na lodzie znajome zioła nie rosły, więc resztki jego wiedzy z rodzimej planety całkiem już zaginęły w zakątkach umysłu. Znajomy zapach jednak pozostał wyryty wyraźnie w pamięci. Niestety na długo w pamięci zostanie mu też cena, jaką musiał zapłacić za worek liści. Dziesięć feniksów! Było to o wiele więcej, niż się spodziewał, ale z drugiej strony właśnie takie rzeczy brał pod uwagę, kiedy prosił Andi o pomoc. Przynajmniej nie zabrał dziewczynie jej działki na darmo i mimo, że wciąż miał z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, to jednak na pewno o wiele gorzej byłoby, gdyby rana musiała się goić sama. Pewnie zaczęłoby się wreszcie paprać.

Później trafili jeszcze do kilku straganów, gdzie zaopatrzenie voroksa zwiększyło się o kilkadziesiąt kilogramów jedzenia. Było to głównie surowe mięso, część była też suszona na wypadek kolejnego długiego lotu bez możliwości zabicia czegoś na obiad. Na sam koniec do listy zakupów trafiły trzy butelki niedrogich, ale mocnych alkoholi. Khhaat'ak nie potrafił tego zrozumieć, ale przecież nie każdy voroks musi spędzić długie tygodnie na planecie, której głównym produktem jest siwucha.

Zanieśli wszystko na pokład Roriana. Większość rzeczy została w głównej ładowni niedaleko rampy. Mimo wszystko Bru nie chciał ryzykować wpuszczenia towarzysza dalej. Przyszło się pożegnać.
- Powiedz swojemu szefowi, że mój Pan musi się jeszcze zastanowić.
 

Ostatnio edytowane przez QuartZ : 28-06-2009 o 05:05.
QuartZ jest offline