| Zeszli do katakumb, a potem ukrytym w podłodze przejściem jeszcze głębiej, do loszku skrywającego tajną bibliotekę. Na kły Zurry! – pomyślał Guun, gdy owiał go podmuch magicznej energii. – To miejsce emanuje mocą, a więc przeor tej świątyni jest oszustem, a to mi może pomóc na wypadek kłopotów. Doskonale. A co my tu mamy?
Przyjrzał się stojącej na podwyższeniu, w magicznym kręgu przeźroczystej kuli. Kapłan określił ją jako relikwię po czym zajął się poszukiwaniami księgi. Guun zrobił jeden krok w kierunku kuli. Jego umysł przeszył nagły błysk. Zatrzymał się i intensywnie wpatrywał w kulę. To co zobaczył zahipnotyzowało go.
W kuli pojawił się rozmazany obraz, ale im bardziej Guun się przyglądał, tym wizja stawała się wyraźniejsza. Kapłan Nasgasha, na pewno jeden z tych, których widział w wiosce, w jakiś podziemiach walczył z hordą pokracznych kreatur. Był ranny, jednak wynik starcia nie był przesądzony. Obyś zdechł – pomyślał Guun i uśmiechnął się. Znowu błysk. Tym razem w kuli pojawił się obraz Kamiennego Mostu, na którym stało dwóch gigantów. Jeden w lśniącej zbroi i z toporem w ręce, drugi cały z kamienia, z potężnymi niczym kamienie młyńskie pięściami. Najwyraźniej szykowali się do walki, gdyż na oczach Guuna przybrali bojowe pozy i ruszyli przeciw sobie. Kolejny błysk. I oto przed oczami Guuna pojawiła się ona, Korona Władzy. Kusząca swoją bliskością, wzywająca, trzeba tylko wyciągnąć rękę i już będzie się ją mieć...
-Panie, oto księga. Wszystko w porządku? – odezwał się młody kapłan. Wizja zniknęła. Guun otrząsnął się i przetarł oczy dłonią.
- Tak, zamyśliłem się. Pokaż księgę – Guun wziął okutą książkę i po chwili czytał rozdział poświęcony Kamiennemu Mostowi i sposobowi jego przebycia. To takie proste – pomyślał. Trzy pytania i trzy odpowiedzi. Ale bez tej wskazówki nigdy bym nie odpowiedział poprawnie. To co widziałem w kuli, ten most, to było starcie ze strażnikiem. Tylko, który z gigantów nim był? Ten w zbroi czy ten z kamienia? Już niedługo się dowiem. Czas w drogę!
- Peter! Jesteś na dole? – ze schodów dobiegał głos przeora, który najwyraźniej wrócił ze swoich poszukiwań. - Mówiłem ci, żebyś pod moją nieobecność nie buszował po bibliotece.
- A niech to.... – szepnął młody kapłan - To przeor wrócił. Co teraz panie?
- Nie martw się ja to załatwię - odparł Guun.
Po chwili stary, pomarszczony przeor zszedł po drabinie do loszku. Zaczęło się w nim robić tłoczno. Nie zwrócił w ogóle uwagi na Guuna, za to groźnie spojrzał w twarz Peterowi.
- Chłopcze, jak mogłeś? Jakim prawem wszedłeś tutaj, do zakazanego pomieszczenia? – krzyknął. Jego głos miał wielką siłę, ale tylko dzięki wielkości pomieszczenia. W rzeczywistości głos starca byłby wątły i łamiący się. – Zakazywałem ci tego, czyż nie?
- Tak, ale... – Peter spuścił wzrok i starał się tłumaczyć.
- Żadne ale, zostaniesz ukarany, gówniarzu – wybuchnął starzec. – Dwa tygodnie o samej wodzie i chlebie. I codziennie cztery godziny leżenia przed ołtarzem. Dodatkowo będziesz się biczował. Sto razy. A! I posprzątasz obórkę! A teraz wynoś się na górę!
Twarz Petera, w miarę jak przeor wymieniał kary stawała się coraz bledsza, a przy obórce z oczu polały się łzy. Gdy stary kapłan skończył, Peter ze spuszczoną głową ruszył po drabinie na górę, do krypty. Żałosne i śmiechu warte – pomyślał Guun wpatrując się w kapłana, który jakby dopiero teraz go zauważył. Guun miał plan, uśmiechnął się brzydko.
- Niech bogowie chwalą i mają Cię w opiece – pozdrowił tradycyjnym zwrotem starego kapłana. – Bo pomoc bogów potrzebna Ci będzie...
- Kim jesteś? I co tu robisz? – podejrzliwie zapytał przeor. – Jakim prawem tu wszedłeś? I jak mogłeś sprowadzić Petera na złą drogę?
- Jakim prawem, pytasz? Ano prawem świętego edyktu. Jestem Baltazar Vanhelme, inkwizytor – ostatnie słowo wypowiedział powoli i dobitnie, tak aby zrobić większe wrażenie na kapłanie.
- Nie rozumiem – odparł starzec.
- Zaraz zrozumiesz. Masz kłopoty, przeorze. Może tu, na tą zapyziałą prowincję nie dotarły jeszcze edykty świętego ojca naszej wiary zakazujące magii i czarnoksięstwa, co? – jego ton stawał się agresywny i oskarżycielski. – Pewnie nie, ale istnieją, a ja jestem od tego aby ich przestrzegano, jasne? Tak więc, Peter zrobił dobry uczynek odkrywając przede mną, pokornym sługą bożym, twoje bezeceństwa i herezje. Nie godzi się ojcze, oj nie...
- A... Ale ja, nie... Jakie herezje? Nic nie zrobiłem. Skąd takie przypuszczenia? To wszystko tutaj to pozostało po... po poprzedniku moim, ojcu Pedro. Tak, po nim. A ta kula, o tutaj, to tylko świecidełko takie, bez żadnej mocy... – zaczął tłumaczyć się przeor.
- Cóż, Twój przypadek ojcze zbada święte oficjum, a ja na dowód Twoich przewin pozwolę sobie zabrać tą księgę – popukał palcem w obite żelazem okładki. – Niech ona stanowi podstawę oskarżenia przeciw Tobie. Żegnam!
Tymi słowy zakończył rozmowę i skierował się ku górze, pozostawiając biadolącego i tłumaczącego się starca w loszku. Wyszedł z biblioteki i przeszedł przez świątynię, ku stojącemu w drzwiach Peterowi.
- No to chodźmy – zwrócił się do niego, przechodząc przez próg. – Do Kamiennego Mostu. Na wschód! |