Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-06-2009, 20:17   #9
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Nie chce mnie słuchać.
Alisdair dolewa mi wina. W drugiej jego dłoni tli się papieros. Dolną parą rąk czyści blat. Barman idealny.
- Hmm? - wydaje z siebie zachęcające do dalszych wyznań mruknięcie.
- Odcina się. A kiedy przychodzę mimo wszystko, nie słucha.
Isadora układa tarota.
- Nic nie powiecie?
Isadora obdarza mnie krótkim, martwym spojrzeniem i wraca do kart. Alisdair krzyżuje dolną parę rąk na brzuchu.
- A co ci mamy powiedzieć, Gabbeh? Że do tej pory miałeś farta, a twój fart właśnie się skończył?
- Nie rozu...
- To zrozum, że to, że twoi podopieczni do tej pory łagodnie i posłusznie szli tam, gdzie wskazywałeś dłonią, to jest wyjątek, a nie reguła.
Jego usta są zaciśnięte w wąską, bladą kreskę. Jak zrośnięta rana. Nie chcę ciągnąć tematu, bo Alisdair reaguje nerwowo na cokolwiek, co łączy się z jego ostatnim magiem. Ale zastanawiam się, chciałbym wiedzieć, jakie słowa mego przyjaciela zaprowadziły jego podopiecznego do obozu, gdzie dognała go przedwczesna śmierć. Chcę wiedzieć, żebym nie powtórzył tych słów Marii.
- I co tam widzisz? - pytam pochylonej nad kartami Isadory, pozornie lekko.
- Katastrofa - wyciąga ku mnie kartę Wieży pochłanianej przez ogień, z której wypadają dwie postacie. - Konflikt. - Wyciąga kolejną kartę i kładzie ją przed mną. - I pokuta. Być może.


Wisielec. Zawieszony za stopę pomiędzy niebem a ziemią, bez żadnego podparcia, smagany wiatrem. Ten, który ogląda świat na odwrót.

- A co innego? Być może?
- Być może odwrócenie obecnego porządku, Gabbeh.

***
Idę za Marią długim korytarzem między regałami. Jestem szczęśliwy, bo uśmiechnęła się wczoraj na przywitanie i przez długie dwa dni było jak dawniej. Isadora musiała się mylić we wróżbie. Nic się nie zmieniło między nami. Maria przycupnęła na podłodze, wertuje jakąś książkę. Energia mnie rozpiera. Radość.
Maria jest skupiona i zajęta. Nie przeszkadzam. Wertuję przypadkową książkę. Tak dla rozrywki.
Nie wytrzymuję jednak.
- Co za brednie!
Maria patrzy na mnie pytająco, a potem odchyla okładkę książki, którą trzymam w dłoniach.


- Dlaczego brednie, Gabbeh? - pyta wolno, każde słowo wyraźnie oddzielone od poprzedniego.
Powinienem wtedy poczuć zbliżającą się kłótnię, powinienem usłyszeć odległy grzmot, zwiastujący nadciągającą burzę. Nie usłyszałem nic.
- "Granice mojego języka są granicami mojego poznania" - to są brednie, Mario. Umysł przekracza wszelkie granice, jeśli tylko wskaże mu się cel. Czego nie pojmuje, przeczuwa. Czego nie przeczuwa i nie pojmuje, do tego dąży, aby zrozumieć. Umysł nie zatrzymuje się wpół drogi, bo natrafił na przeszkodę. Przebudzonym, oczywiście, jest łatwiej...
Maria jest blada. Blada jak Isadora. Jak śmierć.
- Będziesz mnie przepychał przez granice, których nie chcę przekraczać, Gabbeh?
- Nie, to tylko...
- To. Tylko. Co? Chcesz odgrywać rolę MOJEGO umysłu, MOJEGO sumienia? Chcesz lepić z gliny moje przekonania?
Milknę. Przeraża mnie ten atak i jej dzikie, pełne agresji oczy.
- Nie ma żadnej gliny, Gabbeh. Nie jestem tobą. Mam własne przekonania, własne pragnienia i własne dążenia. I nie pozwolę, żebyś je zmieniał. A Wittgensteina - wskazuje głową na książkę - bardzo cenię. Uważam, że miał rację. Nie tylko w kwestii języka.
- Nie wiedziałem - tyle tylko zdołałem z siebie wycisnąć.
- Bo nigdy nie przyszło ci do głowy zapytać - Maria warczy jak zwierzę. - Nie wchodź mi w drogę, Gabbeh. Nie możesz mnie zmienić.
Odwraca się i idzie wzdłuż regałów. Jej obcasy stukają jak werble.

***


- Paskudny dzień - Karl wskazał głową na spływające strugami deszczu okno. - Kawy?
Maria skinęła krótko głową. Szlag nadał Euthanatosa. Chciała być sama, więc ukryła się w ślepym, prowadzącym donikąd korytarzyku na najwyższym piętrze biblioteki. I wtedy pojawił się Karl, odziany jak zwykle w żałobną czerń. Z termosem w ręku. Równie zaskoczony jej obecnością jak ona jego przybyciem.
- Tak, paskudny - przyznała.
Karl budził w niej jakiś rodzaj strachu. Podziękowała mu oczywiście za pomoc w więzieniu, kiedy już wiedziała na tyle dużo, że zrozumiała, co się wtedy stało. Ale Euthanathos zawsze powodował w niej ukucie niepokoju. Młody człowiek nie chce myśleć o tym, że kiedyś umrze, a obecność Karla zawsze rodziła myśl, że jest to nieuniknione.
Nie był zły. Nawet nie był niemiły. Spokojny i powściągliwy, szybki w czynach i ostrożny w słowach, cieszył się w fundacji zasłużonym szacunkiem. Ale nikt go nie lubił. Karl nie miał przyjaciół.
Wyciągnął w jej stronę kubek, zapach kawy zabił otaczającą go woń perfum i czegoś jeszcze - jakby mokrych, starych ceglanych murów. Stanął w wykuszu okiennym, dość daleko, i zapatrzył się w deszcz. Jego spokojna i nienachalna obecność przestała być niewygodna.
- Pokłóciłam się z awatarem - powiedziała szybko.
Odwrócił głowę i przyjrzał się jej uważnie.
- Po co?
- Chce mnie zmuszać do czegoś, czego nie chcę. Chce, żebym myślała tak jak on.
Karl wbija dłonie w kieszenie. Na lewym nadgarstku tyka staromodny, srebrny zegarek.
- To była odpowiedź na pytanie: dlaczego. Rozumiem. Zdarza się - głos maga jest łagodny i pełen wyrozumiałości. - Ale pytałem się: po co.
- Nie rozumiem.
Oderwał plecy od ściany i usiadł obok Marii. Znowu czuć go było wilgotnymi murami.
- Jeśli on uważa, że powinnaś coś zrobić, zrobisz to. Tak, czy inaczej, doprowadzi cie do celu, który uważa za twój.
- Nie zgodzę się.
- Twoja zgoda czy jej brak jest tutaj... mało ważna. Oni tak nie myślą. I każdy z nich ma wiele możliwości, by wymusić na nas konkretne postępowanie. Wola awatara jest przemożna i silniejsza od twojej czy mojej. Kiedyś... próbowałem się przeciwstawiać. Tak jak ty. Potem próbowałem się targować. Próbowałem też ignorować obecność przewodnika. To było sześć lat szarpania się z silniejszym. Cokolwiek bym nie zrobił, ona miała przygotowaną odpowiedź i kontrdziałanie. W kilku wersjach. To walka z wiatrakami. Ale chyba każdy z nas musi ją stoczyć.
- Chcesz, żebym się poddała! Jeśli to zrobię, przestanę być sobą.
- Twój awatar to część ciebie. Nigdy nie odejdzie. Jego wola jest częścią twojego życia.
- On nie jest okrutny. Zrozumie. Nie będzie mnie kształtował wbrew mojej woli.
Na ustach Karla błąka się nieczęsty gość - cień uśmiechu.
- Naprawdę? A dasz za to głowę?

***


Grzmot przetacza się nad moją głową i chce mi się wyć. Stoję w deszczu i liczę, że woda zmyje moją głupotę. Mój brak wyczucia.
Col wysuwa się zza furgonetki. Jego twarz pokryta warstewką wody wydaje się jeszcze bardziej niebieska.
- Co tak stoisz jak ta sierota?
- Nie twój biznes, Col.
- OK, OK, tak tylko zagaduję. Co ty taki napięty?
- Mówiłem coś chyba?
- Eh, ja tylko na chwilę. Ostrzegam wszystkich. Pilnuj swojej małej.
- Pilnuję, Col, do diabła, masz coś więcej niż okrągłe nic nieznaczące porady?
- Psiogłowy zjechał do Wiednia.
 
Asenat jest offline