Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-07-2009, 23:38   #11
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Ewa biegła przed siebie z wprawą osoby, która uciekała przez całe życie. Była nadzwyczaj szybka i zwinna, dlatego prędko zniknęła nieznajomemu z oczu. Stopy okaleczyła sobie do krwi następując na kawałki potłuczonej butelki, ale nie poświęciła temu nawet jednej chwili uwagi. Zupełnie jakby nie czuła bólu, albo umiejętnie potrafiła go ignorować.

Zatrzymała się raptownie przed wejściem do klatki schodowej. Wzrok przykuło graffiti zdobiące pobliską ścianę. Przedstawiało dziewczynę, wokół której latała chmara owadów. W większości chyba motyli, bladych i niewyraźnych, jakby były jedynie czyimś odległym wspomnieniem. Ale jeden z insektów wyglądał jakoś dziwnie. Mrocznie. Otaczała go czerwona postrzępiona poświata i Ewa nie mogła pozbyć się wrażenia, że owad ów niechybnie runie na dziewczynę niby pędząca przez atmosferę kometa. Choć dziewczyna zdawała się nie widzieć zagrożenia. A może nie było warte jej uwagi? Ta spowita w czerń postać spoglądała wprost na Ewę, zupełnie jakby ją widziała. Od tego wzroku przeszedł ją dreszcz po długości kręgosłupa. Zatrzęsła się jakby temperatura raptownie spadła. No i jeszcze ta jej twarz… Wydawała się taka niepokojąco znajoma. Jej posępny wyraz przywodził na myśl momenty spędzone przed lustrem. Jakby spoglądała z boku na samą siebie. A później nawiedziły ją te dziwne obrazy. Nawet jak na majaki, te które śniła obecnie był wyjątkowo pokręcone. Krzyż… Osobiście byłby to dla Ewy jedynie nic nie znaczący religijny rekwizyt, ale wizja niosła ze sobą czyjaś obecność. Nie widziała tego kogoś, ale czuła, że czai się gdzieś w pobliżu, przygląda się… To doznanie znała aż za dobrze. Choć tym razem miała wrażenie, że nie chodzi o NICH, ale o kogoś zupełnie innego…

Zagapiła się bez pomyślunku w jakiś odległy punkt, kompletnie zadumana. W tym czasie starszy mężczyzna nadrobił dzielący ich dystans. Dostrzegła go kątem oka i zacisnęła mocniej dłoń na kawałku szkła. Kim był? Nie wyglądał co prawda na Kruka. "Nie bój się" - krzyczał wcześniej. I niby ona miała uwierzyć w jego kłamliwe zapewnienia? Niedoczekanie...
Już miała wyciągnąć przed siebie kawałek szkła, ale on… podszedł do niej i przytulił do siebie. Zamarła. Zaskakując samą siebie Ewa poluzowała uścisk i prowizoryczna broń upadła z chrzęstem na beton.

Spodziewała się wszystkiego co najgorsze. Myślała, że mężczyzna się na nią rzuci, unieruchomi, a nawet uderzy, ale on… On po prostu przygarnął ją jak rodzic, który odnalazł zagubione w supermarkecie dziecko. Poczuła jego podbródek na czubku własnej głowy i dłonie, który delikatnie ją oplatały, jakby chciały uchronić przed całym złem tego świata. Ewa zastygła niczym słup soli. A potem usłyszała jego ciepły, pełen ulgi głos:
- Maju… Nie bój się. Już ci nic nie grozi. Tatuś tu jest.

Chyba nikt jeszcze tak bardzo jej nie zszokował. Skąd ta wylewność? Czyżby ten gość rozum postradał? I co w ogóle ten szaleniec robił w jej śnie? To był jej koszmar! Jej! Nie było w nim miejsca dla jakiś sentymentalnych ojców! I skąd w ogóle jej własny umysł wpadł na takie wariactwo, aby wpleść w jej koszmar domniemanego tatusia jakiejś... Maji? Nie znała nikogo o tym imieniu, a już z pewnością sama nią nie była.

Wymarłe blokowisko? W porządku. Szpitalna koszula? Senny standard. Krzyż? Nawet krzyż można było jakoś wytłumaczyć. Chadzała ostatnio do tego kościoła w okolicy, i choć bóg z jej osobą niewiele miał wspólnego, to jednak ta paranoidalna wizja mieściła się jeszcze w ramach jej normalnych nocnych koszmarów. Ale facet, który podawał się za „tatusia”? Litości! Skąd jej chory umysł wpadł na ten żenujący pomysł? Przecież od zawsze była pogodzona z faktem, że ojca po prostu nie ma. W ogóle nie łączyły ją z nikim żadne więzi i nigdy nad tym specjalnie nie ubolewała. Nie potrzebowała towarzystwa. Nigdy w życiu nawet nikogo nie lubiła, o zaufaniu nie wspomniawszy. Więc o co się rozchodziło? Odezwała się w niej jakaś głęboko ukryta tęsknota? Potrzeba? I oblekła się w jej śnie w formę ojca, którego nigdy nie miała? Tkliwe i cukierkowe. Niemal zbierało się na mdłości… Ale mimo swych szyderczych myśli go nie odepchnęła. Dlaczego?

Frymuśny sen, choć nie całkiem jej niemiły. Nikt nigdy w życiu jej nie przytulał, nikt nigdy nie przejawił w stosunku do niej tyle troski co ten obcy mężczyzna, który oczywiście był tylko urojeniem, sennym majakiem. A może to ONI przyszykowali dla niej ten podstęp? Ewa nie wykluczała takiej możliwości, ale pokusa była zbyt duża. Nieśmiałym gestem oparła policzek o pierś mężczyzny i przymknęła oczy. Niebywałe uczucie, być tak blisko kogoś i nie odczuwać strachu.

- Dobrze… tatusiu – szepnęła, głównie po to by przekonać się jak brzmi to słowo wypowiedziane jej własnym głosem. Dlaczego to powiedziała? Sama zachodziła w głowę co mogło ją podkusić. „Tata”… Słowo wyszło z jej ust tak gładko, bezproblemowo. Zdumiewające.

Facet mógłby raczej być jej dziadkiem niż ojcem, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. W końcu to był tylko sen. Nie stanie się żadna krzywda jeśli pozwoli sobie w nim na odrobinę kłamstwa. Dla zaspokojenia czystej ludzkiej ciekawości… O ile „ludzki” to w jej przypadku w ogóle adekwatne określenie. Zazwyczaj różniła się od ludzi aż za bardzo.

Niemniej tkwiła tak bez ruchu jak jakieś cholerne zombie. Nic więcej też nie powiedziała. Za to myśli nieprzerwanie kotłowały się pod czaszką. „Głupia jesteś Ewka. Strasznie głupia! Co ty sobie myślisz? Że to sen dla grzecznych dziewczynek? Ty takich nie miewasz! Ty śnisz jedynie koszmary! Dałaś się zwyczajnie nabrać. I niech zgadnę… Teraz jest ten moment kiedy unoszę w górę oczy i zamiast dobrotliwego dziadziusia widzę mięśniaka w stroju pielęgniarza? Szlag…”

Gwałtownie odepchnęła od siebie mężczyznę i odskoczyła kilka kroków w tył. Dyszała jakby właśnie przebiegła maraton. Tam gdzie stał nieznajomy stał… nadal ten sam nieznajomy podstarzały typ.
- Nie wiem o co ci się rozchodzi! – krzyknęła z wyrzutem. – Odczep się ode mnie, słyszysz? To jest mój koszmar! Mój! I na twoim miejscu zaczęłabym się stąd zwijać, bo w moich snach ONI zawsze przychodzą. A kiedy już przyjdą, uwierz mi, wolałbyś być gdzieś daleko...

Odgarnęła z twarzy lepkie od potu kosmyki i podniosła z ziemi kawałek szkła. A potem wyczerpana usiadła na betonie jakby czekała. Na co? Na NICH oczywiście. Nie miała wątpliwości, że wreszcie się pojawią. Zawsze się pojawiają.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 05-07-2009 o 16:29.
liliel jest offline