Policjant uśmiechnął się jakby właśnie wypił pół litra... soku z cytryny. Spojrzał w bok na Turczynkę i jej dziecko... Przez jego typowo germańskie oblicze przemknęło coś co, nawet bez specjalnego wysilania się, można było zamknąć w słowa
„MY - Niemcy”. Zaczekał jednak, bez słowa, aż kobieta uspokoi dziecko i z służbowym, nic nie mówiącym uśmiechem, powtórzył:
- Samochód, dokładnie czerwone BMW Z4 – Hasse dałby sobie rękę obciąć – tu i teraz – że słyszy myśli policjanta:
„ja na studiach to się starym VW woziłem” – należało do pana, a przynajmniej jest na pana zarejestrowane... Zakupione, za gotówkę –
„ja do tej pory jeżdżę na kredytowanym” – cztery dni temu –
„bogate dziecko bogatych rodziców, ciekawe kiedy kupi następną zabawkę” – ubezpieczony. Wszystkie dokumenty w porządku... Zawiadomiliśmy ubezpieczyciela i przyjął on szkodę. Mogę panu wydrukować raport z wypadku. Są tam zdjęcia, więc... –
„pewnie jeszcze jest w szoku, w sumie szkoda faceta”.
- Tak... jeżeli można... bo... – Adrian zdecydowanie był w szoku. Gliniarz kliknął kilka razy myszką i wstał od komputera, kiedy drukarka pod ścianą ożywiła się. Po chwili ściskając plik kartek
Hasse znalazł się na dworze. W komendzie tylko pobieżnie je przejrzał i, po szybkim pożegnaniu, prawie wybiegł na zewnątrz. Pobieżnie, bo to nie był ten wypadek. Nie w tym miejscu, nie z tym samochodem, nie w tym czasie! Nie! Jedyne co sprawiało, że wewnętrznie czuł, że trzyma właściwe dokumenty, był fakt, że na jednym ze zdjęć, w tłumie gapiów, zauważył stojącego
Thomasa... Po chwili uspokoił się... Czy może raczej należało powiedzieć – przestał wyglądać na szaleńca...
Kiedy ukrył się w małym parku zadzwonił telefon. Wyciągnął aparat i przez chwilę wpatrywał się w nieznaną kombinację cyfr.
- Ja? - zapytał jakby niepewny kogo usłyszy po drugiej stronie linii.
- Tu Anna Gruckner. Dzwonie z „Bilda” – zaterkotał żeński głos w słuchawce. Gdyby
Hasse miał to zapisać pewnie wyszło by coś w stylu:
„czesch, jah siem masch? Poklikash? Jesssu...” – chciałabym się umówić na wywiad, znaczy rozmowę. Może za godzinę w Kamprad? - E... Może być. Gdzie dokładnie? - Na tarasie Bierhalle? Stolik 5? - Może być... - Świetnie. Do zobaczenia. – cisza jaka zaległa w słuchawce była przerażająca, przez chwilę przynajmniej. Po niecałej godzinie
Adrian znalazł się na miejscu.
.
.
Stolik był na uboczu restauracyjnego „ogródka”, ale to i tak nie poprawiło sytuacji – głośne rozmowy zagłuszane przez kilka wielkich „wściekłokrystali” pokazujących jakieś zawody na żywo...
Był zdziwiony rozwojem sytuacji. Dziennikarka, którą rozmawiał w redakcji, była raczej sceptycznie nastawiona do rewelacji chłopaka, a tu... Gdy tylko zobaczył Annę wiedział w czym tkwił szkopuł... Roztrzepany podlot – conajwyżej szkoła średnia, klasa o profilu dziennikarskim; jakieś praktyki zawodowe; czy coś takiego. Zresztą szybko okazało się, że wybranie głośnego miejsca na rozmowę to tylko pierwszy z błędów jaki „dziennikarka” popełniła. Przez całą rozmowę nie zadała jednego konkretnego pytania cały czas pływając w ogólnikach „co pan o tym sądzi?”; „jakie są pańskie odczucia?”... W końcu dziewczę zainteresowane bardziej swoimi nowymi tipsami i odwaleniem rozmowy zadało wszystkie wyuczone na pamięć pytania – pasujące równie dobrze do rozmowy o Niczem, jak i Nietzschem – i po szybkim „man sieht sich” ulotniło się w dowolnie wybranym kierunku.
Dopijając Weizena
Ardian prześlizgiwał się wzrokiem po ludziach przechodzących przez jedną z głównych galerii centrum handlowego.
Rzeczywistość ustawicznie aproksymowana przez...
Bez sensu! Rzeczywistość jest przecież wszystkim co istnieje, więc jej aproksymacja – obarczona przecież błędem – daje kolejną rzeczywistość... Zupełnie tak jak zadanie z działaniami na nieskończoności... Jeżeli rzeczywistością w najszerszym znaczeniu nazywamy twór zawierający w sobie wszystkie byty, zarówno obserwowalne jak i pojęciowe, wprowadzone przez naukę czy filozofię to jego zrozumienie – bo przecież do tego dąży aproksymacja – wymaga poznania i zrozumienia wszystkiego... Przekroczenia granicy nieskończoności... stania się... Bogiem?!?
Aksjomat: Nie jestem Bogiem.
Wnioski z przyjęcia aksjomatu: Poznanie i zrozumienie wszystkiego, a więc rzeczywistości, jest niemożliwe. Aproksymacja rzeczywistości jest niecelowa i nieskuteczna – wprowadza tylko dodatkowe byty, które należy określić i zdefiniować.
Aksjomat: Dążę do poznania rzeczywistości i zrozumienia świata.
Wnioski z przyjęcia aksjomatu: Mój poziom poznania i zrozumienia istniejących bytów wzrasta w czasie. Odkrywam nowe byty obserwowalne i pojęciowe, których wcześniej nie znałem, więc w jakiś sposób zbliżam się do granicy poznania...
Matematyczny umysł
Adriana momentalnie przywołał definicję pojęcia „granica funkcji”...
.
.
Dywagacja: skoro nie da się aproksymować rzeczywistości; a sama rzeczywistość, poprzez swoją komplikację niepoznawalna to, bazując na powyższych aksjomatach, istniejąc tworzę rzeczywistość fenomologiczną. Moje prywatne doświadczenia, nieobiektywność i selektywność obserwacji wpływają na osobistą interpretacje zdarzeń, myśli i bytów; kształtując rzeczywistość dostępną dla mnie, dla mojej osoby. Ta rzeczywistość zapewne pokrywa się w dużym stopniu z rzeczywistością innych, ale na pewno istnieją jej elementy unikalne dla tej osoby i niedostępne dla kogokolwiek innego... Jeżeli tak to istnieje conajmniej tyle rzeczywistości ilu ludzi...
.
.
Tylko, co ja –
Adrian Hasse – rozumiem przez rzeczywistość?
Czy to co dla mnie jest rzeczywistością dla innych nie jest urojeniem???
A jeżeli tak, to co z tego wynika?!?