Po wczorajszym wieczorze Andiomene czuła się straszliwie zmęczona. Wprawdzie podróżnik okazał się bardzo miłym gospodarzem, ale opowieści i informacje o Severusie, którymi ją zasypał, oczywiście całkowicie w dobrej wierze, i z nadzieją, że ta wiedza pozwoli im przetrwać na niegościnnej planecie, wykończyły psychicznie dziewczynę. Miała teraz stu procentową pewność, że miejsce, do którego musi się udać, jest ucieleśnieniem największych koszmarów w jej życiu!
W nocy nie mogła zasnąć, a jeśli już jej się to na chwilę udawało, budziła się po chwili zroszona potem i z krzykiem na ustach.
Nawiedzały ją wizje pająkopodobnych stworów wchodzących jej we wszystkie otwory i pożerających je od środka, olbrzymich macek oplatających jej ciało.
Ohydnych paszcz plujących kwasowymi substancjami, które w jednej chwili zmieniały człowieka w miękka papkę, doskonale już nadającą się do wciągnięcia przez trąbkowaty otwór gębowy. Gigantycznych węży połykających swe ofiary w całości i tych mniejszych, lecz nie mniej groźnych, jadowitych i skaczących na wysokość kilku metrów, uderzających precyzyjnie prosto w gorąca tętnicę! Żuków i much składających swe jaja w żywym ciele, by stanowiło idealne miejsce do rozwoju kolejnych pokoleń. Bagnie, które w sekundę pochłaniało nieostrożnego wędrowca i mięsożernych roślin wyrywających kawałki mięsa z przechodzących obok nich stworzeń!
W końcu doszła do wniosku, że najbliższe dni opłaci serią koszmarów nocnych, jeśli nie znajdzie odpowiednich środków na uspokojenie. W apteczce znalazła substancje, które skutecznie przytępiały pobudzona wyobraźnię, ale niestety miały także swoje działania uboczne. Reakcje Andi, były opóźnione, a jej myśli nie tak jasne i logiczne jak zazwyczaj. Pewnie dlatego tak szybko zdecydowała się na zmianę miejsca spotkania. W zasadzie nie robili niczego co wymagałoby ukrycia się przed patrolowcem. Posłuchała jednak bez protestów wskazań z „Karmazynowej Skrzyni” i udała się w nowe miejsce. Dopiero odgłosy ostrzału z miejsca dokowania uświadomiły jej jaki poważny błąd popełniła.
-
Niech Dinks unieruchomi tamten statek – rzuciła do Amxa porywając broń i kierując się w kierunku walki –
Jeśli to statek pewnego nie całkiem uczciwego kupca, na pokładzie jest coś co nas interesuje, jeśli to ktoś inny też może mieć coś ciekawego. Spróbujmy więc załatwić napastników i zdobyć ich okręt.
Była wściekła. Z wszystkiego na świecie najbardziej nienawidziła zdrady. Jej smak był gorzki w ustach. Jeśli ta walka była wynikiem oszustwa Albiego... wyśle mu jakiś miły prezent z Severusa.... oczywiście jeśli uda jej się przeżyć tę wyprawę! Niech się przekonają, że nie warto drażnić nikogo o nazwisku Valentine! W drzwiach ładowni zobaczyła dym. Z pewnością napastnicy zaatakowali granatami. Mesto i Duncan, którzy udali się na spotkanie „delegacji” mieli poważne kłopoty. Nie było jednak sensu wbiegać do środka bez zabezpieczenia. Teraz panował tam chaos i walka toczyła się na oślep. Dziewczyna wstrzymała biegnących Amxa i Alexandra:
-
Zaczekajcie, albo idźcie po maski tlenowe. Nie ma sensu by wbiegać tam i narażać się na ostrzał.