Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-07-2009, 12:22   #492
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Wściekła Rosa zaszarżowała na Licza.

Nienawidziła go, po prostu nienawidziła. Nie chodziło o błyskawicę, która uderzyła upadłą paladynkę w twarz, o ludzi, których dziś zabił, nawet nie chodziło o Marę. Nienawidziła go całym sercem i duszą za to, co zrobił Yalcyn, za szczęście, które zniszczył w jednej chwili, za kłamstwa, których Rosa padła ofiarą. Za rodzinę kobiety, którą chciał brutalnie zniszczyć, za inne wampiry, które poległy lub zwróciły się przeciwko swej matce.

Wiedziała, że powinna go nienawidzić za coś innego. Dziś zginęło wielu ludzi, w tym burmistrz Lance, a Mara wisiała na golemie niczym jakaś lafirynda, goła i pozbawiona czci, ale to nie budziło już w Burbonównie żadnych uczuć. Gniew wywołała w niej manipulacja, jakiej padła ofiarą i fakt, iż Chernin zniewolił jedyną osobę na całym świecie, która ją pokochała.

W zemście za te, a nie inne czyny jej ostrze uderzyło w pierś nieumarłego.

Kątem oka dostrzegała innych walczących, ale to nie miała dla niej żadnego znaczenia. Furia, która ją opętała, przysłaniała jej krwistoczerwoną mgłą wszystko poza znienawidzonym czarnoksiężnikiem. Choć nie dostrzegała ciosów, widziała, jak martwe ścierwo obrywało raz za razem, tracąc to kilka kości z pleców, to prawicę.

Wtedy też licz zaśmiał się złowieszczym, obłąkańczym rechotem, po czym szybko wymówił kilka słów. Nim Rosa zdała sobie sprawę, uszy wypełnij jej huk, gdy gigantyczna kula ognia eksplodowała dokładnie obok niej, niszcząc barona i odrzucając jaw tył gorącą łapą.

Zdawało jej się, że leci przez wieki, zanim jej spalone ciało wylądowało na ziemi, koziołkując i zatrzymując się potłuczone na twardym podłożu. Kobieta próbowała poruszyć się, jednak jej ociężałe mięśnie nie chciały wykonać nawet jednego drgnięcia. Było jej ciężko, spaloną skórę obcierała ciężka, nieporęczna zbroja, a oczy same się zamknęły. Rosę ogarnęła przyjemna, chłodna ciemność…

Nagle, skórę kapłanki Shar musnęła delikatna, kobieca dłoń. Lecznicze iskry, niczym małe mrówki przebiegły po ciele byłej służki Torma, przywracając na nowo jej siły. Choć była to jedna z słabszy modlitw, to jednak dla Rosy będącej na granicy śmierci wydała jej się ona najpotężniejszą na świecie. Gdy otworzyła z trudem oczy ujrzała Lunę, której włosy błyszczały nieziemskim światłem. Kronikarka wydała jej się w tej chwili najprawdziwszym aniołem, a nie człowiekiem, którym niewątpliwie była.

Niestety, wrażenie boskości Luny minęło tak szybko, jak się pojawiło, gdy zaczęła swój wywód. Uważała, że Rosa powinna naprawić swoje błędy, lecząc innych ludzi i wnioskując z tonu, jakim to powiedziała, nie była szczególnie zadowolona z tego, że Rosa przeżyła. Zanim jednak paladynka wstała, kronikarka już biegła do innych, ratując im życie. Pomoc Rosy nie była nikomu potrzebna.

I dobrze-skomentowała krótko w myślach. Powoli zaczynało do niej dochodzić to, co się stało. Rynek Rath był istnym pobojowiskiem. Mnóstwo ciał ludzi, którzy zginęli w obronie swojego miasta, resztki kościotrupów, spalona ziemia i łzy tych, którzy przeżyli, by zobaczyć swych przyjaciół, którzy już odeszli na drugą stronę. W ciemnym sercu Rosy nie wywołało to żadnego odzewu, z wyjątkiem jednego, jedynego widoku- martwego Siaba.

Kobieta powoli podeszła do zwłok Iluzjonisty, ignorując kompletnie minę i zachowanie trzymającej ciało Aner. Uklękła przy czarodzieju i delikatnie pogładziła jego twarz.

- Więc Ty też poległeś? Szkoda. Z całej waszej kompani jedynie Ty i Luna…- Rosa urwała, nie do końca wiedząc, jak sformułować myśl, którą chciała przekazać.

Kim był dla niej Siabo? Sama nie wiedziała. Zaszedł jej za skórę, może nawet bardziej niż ona jemu. Był przywódcą Obrońców, kimś, kim Rosa chciała być zawsze. Miał to wszystko, czego ona pragnęła. Zazdrościła mu tego, tak bardzo, że uczucie to pochłaniało ją bardziej od przyrodzonej jej pychy. Ale czy to znaczy, że chciała jego śmierci?

Tak, chciała. Chciała stanąć z nim do walki jak równa z równym i zabić, lub ponieść śmierć z jego ręki. Był jej przeciwnikiem, ale nie w sposób, w jaki był nim ork spotkany na gościńcu lub Chernin. On był kimś innym. Mogła się z nim nie zgadzać, być na niego wściekła, kłócić się przy pierwszej lepszej sposobności, ale zasługiwał też na jej szacunek, respekt i miejscami zachwyt. De Burbon nie potrafiła mu tego pokazać inaczej, niż wiecznie z nim rywalizując.

- Chciałam się przekonać, które z nas jest silniejsze. Teraz już nigdy się nie dowiem- pożegnała czarodzieja, po czym wstała i zasalutowała. Nie potrafiła inaczej określić tego, jakie emocje w niej budził i tego, na co zasługiwał w jej oczach.

Następnie odeszła. Musiała jeszcze sprawdzić co z Yalcyn.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 14-07-2009 o 19:53.
Kaworu jest offline