Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2009, 22:51   #3
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Franz siedział w przedziale sam jeżeli nie liczyć śpiącego obok Leutnanta. Właśnie pisał list do rodziców opowiadając w nim o wydarzeniach z ostatnich tygodni, jednocześnie przepraszając, że nie mógł odpisać im wcześniej.

"I jeszcze jedno" - pisał. - "Zostałem przeniesiony. Nie mogę wam napisać gdzie i po co, ale przez najbliższe kilka miesięcy nie zobaczę frontu. Właściwie to będę od niego oddalony bardziej niż Wy. Cieszę się z tej chwili wytchnienia, jeżeli nowe zadanie rzeczywiście nią będzie. Nie wiem o nim za dużo, a jeszcze mniej mogę Wam powiedzieć, ale wiążę z nim spore nadzieje. Chciałbym w końcu dorównać Gregorowi. Uściskajcie ode mnie Elisę i Theo. Młody na pewno rwie się do działania.

Wasz Franz"

Włożył list do kieszeni. Postanowił wysłać go przy najbliższej sposobności. Wyszedł na korytarz, wyciągnął papierosa i zapalił. Często zastanawiał się co by na to powiedzieli jego rodzice. To na wojnie nauczył się palić. Zresztą każdy prędzej czy później zaczyna. Wyciągnął dwie pogniecione fotografie. Pierwsze zdjęcie przedstawiało jego rodzinę. Było jeszcze z 34-tego roku, przed wstąpieniem Gregora do Wehrmachtu. Na ławce siedzieli oboje rodzice. Ojciec trzymał na kolanach sześcioletniego Theo. Obok niego stała Elisa. Za ławką trójka braci szczerzyła zęby do aparatu. Gregor, Reinhart i on, Franz. To było ich ostatnie wspólne zdjęcie. Dwa miesiące później Gregor wstąpił do wojska. Von Zelditz zatrzymał się na twarzach obu braci, na zdjęciu stojących obok niego.

Na drugiej fotografii również widnieli uśmiechnięci ludzie. Chociaż w odróżnieniu od osób na poprzednim zdjęciu, byli brudni, nieogoleni, w zakurzonych mundurach. Widać było, że sporo przeszli, ale byli szczęśliwi. Piątka żołnierzy szczerzyła się do aparatu, a za nimi stał wspaniały PzKpfw IV. Zdjęcie było zrobione gdzieś we Francji. "Kto by spamiętał te śmieszne francuskie nazwy" pomyślał.

Obie fotografie jednak coś łączyło. Osoba Franza. Na obu zdjęciach uśmiechali sie bliskie mu osoby i na obu widniały twarze osób, których już nigdy nie zobaczy. Gregor zginął w Afryce, a Reinhart w Norwegii. Jego towarzysze broni Thomas Wolf, Stephan Luck i Friedrich Relke zginęli pod Smoleńskiem. Relke uratował nawet Franzowi życie, ale ten nie mógł mu się odpłacić tym samym. Do dzisiaj ta sprawa mu dokuczała.

Ze wspomnień wyrwał go dopalający sie papieros. Wyrzucił niedopałek przez okno i wrócił do przedziału. Przez chwilę rozmyślał jak pięknie musi być o tej porze roku w Seerappen, ale za chwilę zajął się tym co przed nim. Skupił się na Paderborn.

Wreszcie długa podróż z wieloma przesiadkami się zakończyła. Franz przeczytał na tablicy na stacji napis Paderborn. Wreszcie dotarł na miejsce. Pewnym krokiem opuścił swój wagon i ruszył przez peron trzymając w lewej ręce niewielką walizkę. Rozejrzał się dookoła, przy okazji spoglądając na zegar wiszący na ścianie. Miał dwie godziny by zgłosić się do jednostki. Może warto by było zażyć chwili relaksu? Już nie pamiętał kiedy ostatnio napił sie chłodnego piwka o wytrawniejszych trunkach nie wspominając.

- Panie Oberleutnant! - ktoś krzyknął. - Przepraszam, że tak bezpośrednio, ale zdaje się, że my w tym samym kierunku.

Franz spojrzał w stronę mówiącego. Okazało się, że był to Hauptmann mniej więcej w wieku von Zelditza. Chociaż ten mógłby przysiąc, że jednak młodszy.

- Nazywam się Otto Hessel - oznajmił wyciągając rękę.

- Franz von Zelditz – odpowiedział Franz ściskając rękę kapitana.

- Pan też na szkolenie?

- Tak...

- Mamy jeszcze chwilę czasu to może wstąpimy tutaj niedaleko na jednego? Znam tu taki miły lokal. Bo wie pan...

W ten sposób Franz poznał pierwszą osobę w Paderborn. Chociaż nie był do końca przekonany czy energiczny oficer przypadł mu do gustu. Tak czy inaczej porównując go do jednego z przyszłych członków załogi Zelditza, Hessel był wspaniałym kompanem.

Dwie godziny i dwa kieliszki koniaku później wszyscy nowo przybyli oficerowie oraz żołnierze zostali zgromadzeni na placu apelowym. Zostali podzieleni na kilka kolumn, w tym jedną złożoną wyłącznie z oficerów. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach ktoś miał przemawiać. Franz nie przepadał za tego rodzaju uroczystościami. Od słuchania o wielkości Niemiec wolał raczej tworzyć tą wielkość. Tym razem przemawiał pułkownik Clemens Graf von Bierhoffen. Przedstawił się wszystkim po czym zaczął mówić o tym po co właściwie ich wszystkich tu ściągnięto. Wspomniał też o braku ulgi wobec zarówno żołnierzy jak i oficerów. A potem nastąpił najbardziej ekscytujący moment. Po raz pierwszy zobaczyli broń przy pomocy której mieli walczyć.

Stalowy kolos wjechał na plac. Ogromny czołg, przy którym nawet PzKpfw IV mogły się schować. Nowiutki, błyszczący, prosto z fabryki robił piorunujące wrażenie. Ryk silnika wręcz ogłuszał. Franz był pewien, że pod stojącymi najbliżej ziemia się trzęsie. To była broń, która mogła sie przeciwstawić każdej armii świata. „Teraz przetrzepiemy Iwanom dupy” pomyślał.

Chwilę potem Tygrys stanął i przystąpiono do kolejnego punktu programu. Odczytano listę przydziałów. Von Zelditz został dowódcą drugiego czołgu w drugim plutonie pierwszej kompanii. Niedługo miał ujrzeć swoich podkomendnych.

- Kompania pierwsza, pluton drugi, czołg numer dwa - krzyknął kapitan czytający listę. - Gefreiter Udo Lanzer, Oberschütze Ferdinand Kleinlich, Oberschütze Werner Strasser, Schütze Ditrich Steiler.

Franza zastanowiło, że w takiej doborowej jednostce znalazł sie jakiś szeregowiec. Po chwili miał się dowiedzieć dlaczego Steiler jest szeregowcem. Czwórka wyczytanych żołnierzy maszerowała równo przez plac, by dołączyć do tych, którzy już wcześniej otrzymali swój przydział. Wtedy właśnie Schütze runął na ziemię. Cały batalion wybuchnął śmiechem. Franz nie był lepszy, również śmiał się, ale nie tak jak zwykli żołnierze, którzy wręcz ryczeli ze śmiechu. Nawet pułkownik von Bierhoffen powstrzymywał się przed okazaniem zbyt wielkiej radości.

- Szeregowy Schlafmütze do mnie. Tylko ostrożnie - rozkazał.

Z pewnością nie pomogło to Gapie, który od tej pory miał być znany pod tym pseudonimem. Kolejna salwa śmiechu uświadomiła Zelditza, że to członek jego załogi.

Następne dni ciągły się, wydawać się mogło, w nieskończoność. Tygrys zaprezentowany wszystkim pierwszego dnia był jedynym czołgiem w Padeborn. Ponieważ nie było sprzętu na którym można by było ćwiczyć, non-stop organizowano zajęcia teoretyczne, na których weterani przez większość czasu dowiadywali się tego, co już dawno wiedzieli. Niektóre rzeczy były nawet całkowicie niepraktyczne na froncie. Franz pragnął tylko, żeby te kilka dni minęło jak najszybciej. Żeby w końcu przywieziono nowiutkie Tygrysy i żeby wreszcie zaczęły się zajęcia praktyczne. Bardzo wyczekiwał tej chwili i z równą siłą się jej obawiał. W czasie wolnym starał się poznać swoich podkomendnych w stopniu w jakim powinien znać swoich żołnierzy dowódca. Trójka z nich prezentowała się dobrze, co biorąc pod uwagę, że to jednostka elitarna, oznacza doskonale, ale Gapa był po prostu... gapą. Jeżeli dodać jeszcze do tego, ze jest ładowniczym to mógł wyrządzić na prawdę sporo złego. Oberleutnant dowiadywał sie co jakiś czas o nowym wybryku Steilera. Zaczęło go to denerwować, bo zazwyczaj słyszał o tym w formie żartu i chociaż urągano nie jemu, tylko Dietrichowi, to jednak Gapa był członkiem załogi von Zelditza.

W końcu nadszedł z dawna oczekiwany dzień. Wczesnym rankiem pancerniacy zobaczyli po raz pierwszy swoje nowe czołgi. I mimo, że zrobiły na nich spore wrażenie, to załogę Franza najbardziej zaskoczył zupełnie odmieniony Steiler, który w Tygrysie poczuł się jak ryba w wodzie. „Całkowicie inny człowiek” pomyślał wtedy Zelditz.

Dni mijały powoli zamieniając się w tygodnie, a te w miesiące, a szkolenie wciąż trwało. Czołgiści walczący na najnowocześniejszym sprzęcie III Rzeszy musieli być perfekcyjni w każdym najdrobniejszym szczególe, a to wymagało mnóstwo czasu poświęconego ćwiczeniom. Największą niespodzianką praktycznych zajęć pozostawał Gapa. Nie tylko świetnie się spisywał na swoim stanowisku, ale jeszcze zaczął pouczać swoich kolegów, co wychodziło im ogólnie na dobre. Franz miał tylko nadzieję, że Steiler nie miał do czynienia ze strategią, bo chyba by nie wytrzymał gdyby schütze zaczął zwracać mu w tej kwestii uwagę. Pewnego razu stwierdził nawet ze zdziwieniem, że jest w jakimś sensie dumny z Dietricha. Z tego stanu wyrwał go sam Gapa, gdy tylko po wyjściu z Tygrysa wyłożył się plackiem na ziemi.

Wszystko to jeszcze byłoby nawet do zniesienia, gdyby nie fakt, że Steiler uparcie twierdził, że ma dar jasnowidzenia. Jego „prorocze sny” miały sie podobno zawsze sprawdzać. Franz nie był zbyt często świadkiem jego „przepowiedni”. Zazwyczaj byli nimi inni członkowie załogi, dzielący pokój z Gapą. Być może dlatego wciąż pozostawał sceptykiem. Życie w Prusach Wschodnich nauczyło go twardo stąpać po ziemi i wszelkie nienaturalne zjawiska traktował jak bajki. Chociaż fakt faktem, że te parę "wróżb" Dietricha, które słyszał, się sprawdziły.

Cała ta sprawa śmierdziała z daleka i psuła atmosferę, co z kolei mogło mieć zły wpływ na morale załogi. Zelditz postanowił działać. Pewnego dnia zagadał do majora Witemaiera, dowódcy jego plutonu. Poprosił o nowego ładowniczego, argumentując swoimi przeczuciami. Oficer spojrzał krzywo na Franza i tylko z sobie znanych powodów odmówił. Ostrzegł też, że kolejna taka prośba będzie skutkować poważnymi konsekwencjami. Nie wspomniał o jakie konsekwencje dokładnie mu chodzi, ale było jasne, że degradacja to tylko początek listy.

W końcu szkolenie dobiegło końca, a batalion miał zostać wysłany do Afryki, na pomoc reszcie niemieckich i włoskich wojsk broniących się wciąż w Tunezji, których sytuacja po alianckim lądowaniu w Maroku i Algierii była bardzo nieciekawa. Któregoś dnia Gapa próbował przekonać porucznika, że wbrew rozkazom wyruszą na front wschodni. Podobno wyśnił ten fakt. Podzielił sie nim nawet z resztą załogi, ale chłopcy nie chcieli go słuchać. Franz też starał się tylko jak najszybciej spławić swojego podwładnego, więc przytakiwał mu na wszystko.

Jednak następnego dnia żołnierze Posta rzeczywiście wyruszyli na wschód. Młody porucznik wracał tam. Tym razem był przekonany, że znowu szala zwycięstwa przechyli się na właściwą stronę. Był pewien, że wszystko potoczy się jak niegdyś na Białorusi. Tylko nie będzie drugiego Smoleńska. Nie w tym cacku.
 
Col Frost jest offline