Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2009, 15:15   #6
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
503 Batalion ruszył na wschód, by dać łupnia Armii Czerwonej. Von Zelditz wiedział, że jego załoga jest świetnie wyszkolona, ale jak się zaprezentuje w boju to zupełnie inna sprawa. Franz pamiętał Hauptmanna Kreizigera z 2 Dywizji Lekkiej. Na poligonie jego załoga spisywała się tak świetnie, że jeszcze przed pierwszą walką został kapitanem. A potem jego PzKpfw II wyleciał w powietrze już 2 września. Porucznik wierzył, że jego Tygrysa czeka inny los.

Już na początku nowego roku 43-ego mógł się przekonać o możliwościach swoich ludzi i potędze nowego czołgu.

- Cel, kierunek 350! Przeciwpancerny i ognia!

Stailer błyskawicznie załadował pocisk, a Strasser po chwili wystrzelił. Z sowieckiego T-34 buchnął płomień. Trafienie przyjęto ze sporą radością. Dowódca tylko się uśmiechnął jednocześnie wypatrując kolejnych celów.

- Kleinlich dodaj trochę gazu! Zostajemy za plutonem!

Jeszcze tego samego dnia Tygrys 122 ustrzelił kolejną zdobycz. Franz z satysfakcją stwierdził, że z palącego się wraku nikt nie wyskoczył. 88-ka robiła swoje.

W ciągu kolejnych dni dochodziło do następnych starć, z których, ku miłemu zaskoczeniu Zelditza, jego załoga wychodziła bez najmniejszych strat. Niestety sam batalion nie miał tyle szczęścia i powoli zaczął sie wykruszać. Po dwóch tygodniach sprawne były już tylko dwa czołgi i z tego powodu niemieckich czołgistów wycofano na tyły.

W połowie lutego czekał ich powrót do walki. Tym razem mieli bronić Rostowa. Franz ucieszył się, gdy zauważył, że pokaźna część dorobku batalionu widnieje na koncie jego załogi. Ci ludzie na prawdę wiedzieli co robią i co najważniejsze świetnie współpracowali, pomimo sporych różnic między nimi. Nawet Gapa spisywał się bez zarzutu. Porucznika martwiło jednak to, że szeregowy widział rzeczy, których widzieć nie powinien. Pewnego razu poinformował, że za drewnianą stodołą ukryty jest KW-1, chociaż nawet nie zbliżył się do wizjera, przez który zresztą też by nic nie zobaczył. Zelditz postanowił nie ryzykować i walnąć odłamkowym w drewnianą budę. Okazało się, że Stailer miał rację, a radziecki czołg po kolejnym strzale powiększył dorobek załogi.

122 miał na swoim koncie najwięcej zniszczonych nieprzyjacielskich maszyn. Dzięki temu pewnego dnia, gdy jego załoga grzebała przy czołgu, Franza spotkała miła niespodzianka. Przy ich wozie pojawił się osobiście ppłk Hoheiser. Trwała wojna i nie było czasu na przedłużające się uroczystości, co w sumie odpowiadało Zelditzowi. Dowódca batalionu tylko poinformował porucznika o promocji, zamienił z nim kilka słów, po czym wrócił do sztabu. 29-letni oficer został Halbzugefuhrerem. Po wszystkim zebrał gratulacje od swoich ludzi.

Po paru dniach zdziesiątkowany batalion ponownie wycofano z frontu. Z 50 Tygrysów, którymi dysponowali na początku roku, po półtorej miesiąca do walki nadawały się tylko dwa. 122 był jednym z tych wozów. Dopiero trzy miesiące później 503-ci wrócił do akcji. Ulokowano ich w okolicach Charkowa.

Przy zjeździe z wagonu zdarzyła się kolejna zagadkowa historia, w której oczywiście główną rolę musiał zagrać Gapa. Manewr nie należał do łatwych, ale wielokrotne wykonywanie go przez kierowcę właściwie gwarantowało, że nic złego się nie stanie. Mimo tego rozkaz Zeidlitza brzmiał:

- Ruszaj Kleinlich. Tylko powoli, nie chcę tu żadnej awarii.

- Tak jest, panie Oberleutnant.

- Stój! - krzyknął Steiler.

Ferdinand instynktownie stanął nie wiedząc za bardzo co się dzieje. Franz tolerował wiele dziwnych zachowań swojego podwładnego, ale tym razem przesadził:

- Co jest kurwa?! Co ty sobie myślisz, że ty tu dowodzisz?!

- Nie panie Oberleutnant, ale pies...

- Jaki pies do jasnej cholery?

- Ten przed nami panie Oberleutnant – wtrącił Lanzer.

- Skąd ty... Zresztą nieważne. Kleinlich poczekaj, aż to bydle sobie pójdzie i ruszaj dalej. Głodny już jestem, a będziemy jeszcze musieli gąsienice zmienić.

Franzowi przeszło przez głowę, żeby wymierzyć ładowniczemu jakąś karę, ale tylko wyobraził sobie jak muszą wyglądać pompki w jego wykonaniu i szybko zrezygnował z tego zamiaru. Czasami się zastanawiał czy Steiler będzie jego zmorą do śmierci.

Kolejny tydzień był jednak taką udręką dla dowódcy, że ten nie miał czasu zastanawiać się nad tą kwestią. Natarcia wypatrywano lada dzień, ale rozkaz wciąż nie przychodził. Nie służyło to dyscyplinie. By utrzymać ją przynajmniej na zadowalającym poziomie, Zelditz nie dawał swoim żołnierzom chwili wytchnienia. Był niemal pewien, że jego ludzie przeklinają go w myślach i za jego plecami.

Gapa oczywiście był inny. W czołgu czuł sie jak ryba w wodzie. Było to chyba jedyne środowisko na tym świecie, w którym nie był ślamazarą i łamagą. Prawdopodobnie jemu jednemu nie przeszkadzał ten rygor wprowadzony przez Franza. To raczej jego osoba przeszkadzała bardziej porucznikowi niż na odwrót. Plotka o jego jasnowidzeniu przeistoczyła się już właściwie w legendę, a z legendy w prawdziwy kult. Coraz częściej zjawiali się żołnierze z innych czołgów by im powróżył. Najczęściej byli to chłopcy z uzupełnień. Rzadko widziało się w takiej sytuacji kogoś z Paderborn. Najgorsze było jednak to, że z czasem zaczęli przychodzić ludzie z innych jednostek.

Pewnego razu, gdy Zelditz przyłapał Steilera na wróżeniu trójce piechurów nie wytrzymał i postanowił ukrócić ten proceder.

- Gapa! Do mnie! - krzyknął z pewnej odległości. Gdy szeregowiec się zbliżył i zasalutował Oberleutnant zaczął – Co wy tu wyrabiacie? Zaraz sobie pogadamy.

Franz ruszył w kierunku trójki wojaków pokazując ładowniczemu, by ten ruszył za nim.

- Nazwiska i przydział! - zagrzmiał. Gdy dostał odpowiedź dodał – Już ja sobie porozmawiam z waszym dowódcą! Wyjazd mi stąd!

Żołnierze zniknęli błyskawicznie i wtedy przyszedł czas na ochrzanienie własnego podwładnego:

- Możecie mi Steiler powiedzieć co wy wyrabiacie? - spytał spokojnym, ale surowym tonem. Był to jeden z nielicznych razów, gdy zwrócił się do niego po nazwisku. - Szkoda, że jeszcze jakiegoś plakatu nie wywiesiliście. Pewnie niemały grosz wam za tą szopkę wpada do kieszeni co? A może lubicie jak was inni wielbią? - Zelditz zasypywał szeregowca pytaniami i nawet nie czekał na odpowiedź. Zresztą nawet Gapa wiedział, że są to pytania na które poza poczuciem winy nie powinno być żadnej innej reakcji. - Jeszcze raz zobaczę taki cyrk, a możecie być pewni, że znajdę sposób by się was pozbyć. W taki czy inny sposób. Z aprobatą dowódcy plutonu czy bez niej. I bez względu na to kim jest wasz ojciec. Zrozumiano?!

- Tak jest, panie Oberleutnant.

- Świetnie. Przynajmniej słuchać potraficie. Zobaczymy czy również ze zrozumieniem. Mordą na ziemię i trzydzieści pompek!

Gapa padł i przy próbie zrobienia drugiej pompki Zelditz dał mu spokój. Rozkazał tylko, by Steiler nie wychylał się z czołgu bez wyraźnego polecenia. Nie był do końca pewien czy to była kara, a jego przeczucia wydawała się potwierdzać mina ukaranego, ale przynajmniej było to rozwiązanie problemu tego wróżenia.

* * * * *

Był 16 maja, godzina 5:00 rano. Zagrano na pobudkę i czołgiści musieli pożegnać się ze swoimi kolorowymi snami, by stawić czoła szarej rzeczywistości. Słońce wisiało już nad horyzontem kiedy żołnierze w szeregach stanęli na baczność przed swoimi Tygrysami. Odprawa przebiegła jak zawsze. Dowódca plutonu poprosił dowodzących czołgami do siebie. Gdy Franz już wracał do swojej załogi zaczepił go Hauptmann Rostitz i zakomunikował mu:

- Jak się skończy odprawa pozwól na słówko.

Zelditz tylko kiwnął głową i ruszył do swoich ludzi, zajmując swoje miejsce w szeregu.

- Panowie, to nasz kolejny dzień w oczekiwaniu na rozkaz do ataku. Przykro mi, ale nie ma dla was dobrych wieści. Właśnie przyszły rozkazy z Berlina od naszego Führera. Operacja "Cytadela" zacznie się najwcześniej na początku czerwca. Czekamy na kolejne posiłki, a przede wszystkim nowy sprzęt. Nie pozostaje nam nic innego jak trwać w gotowości bojowej i czekać na rozkaz do ataku. Apeluję do wszystkich dowódców plutonów i załóg, by nie rozluźniać dyscypliny. Przypomnę tylko panowie, to nie są manewry na poligonie tylko wojna mimo, że wygląda to jak wygląda. To wszystko.

- Baczność! Spocznij! Do zajęć, rozejść się! - krzyknął jakiś kapitan.

Gdy pozostałe załogi zabrały się za swoją robotę, Obeleutnant skrzyknął swoich żołnierzy i powiedział:

- Chłopcy, pozwólcie tu na chwilę. Hauptmann Rostitz wezwał mnie do siebie, a wiecie co to może oznaczać. Dlatego chcę, żeby czołg był w 100 procentach sprawny. Kleinlich, ty przede wszystkim za to odpowiadasz. I zajmijcie się lewą gąsienicą. Ja postaram się wrócić jak najszybciej. Lanzer, ty dowodzisz, jak zwykle.

Po tej krótkiej „pogadance” Zelditz udał się do swojego dowódcy. Stanął obok jego czołgu, a gdy ten się pojawił, zasalutował mu i powiedział:

- Pan mnie wzywał, kapitanie.

- Tak. Mam do ciebie sprawę Franz. Chciałbym powierzyć tobie i twojej załodze pewne delikatne zadanie.

Porucznik na to czekał. Wiedział, że musi chodzić o coś nietypowego i jednocześnie ważnego. Słuchał dalej.

- Od razu mówię, nie traktuj tego jako rozkazu. Jakby co wszystkiego się wyprę. Działasz na własną odpowiedzialność.

- O co chodzi? - nie wytrzymał.

- Sprawa przedstawia się następująco... Jakieś dwadzieścia kilometrów stąd jest wieś... nie wiem jak się nazywa, ale to nieważne. Ważne jest to, że do tej wsi często przyjeżdżają Ruscy po żywność. Wiem to od jednego z lotników przeczesujących pobliskie tereny. Nie raz widział jak Iwany wyjeżdżały z wioski z krową lub prosiakiem.

- Już chyba rozumiem...

- Wiedziałem, że równy z ciebie chłop. Major to wymyślił, jakbyś chciał wiedzieć. Uważa, że żołnierzom należy się uczciwy posiłek. Dlatego potrzebujemy kogoś zaufanego kto pojedzie do wsi, załatwi co trzeba i wróci.

- Tylko to dwadzieścia kilometrów, bardzo blisko ruskich pozycji.

- I tu jest pies pogrzebany. Trzeba to zrobić tak, by nikt nic nie zauważył, ani nasi, ani Iwany. Dostaniesz jako obstawę kilku chłopaków od grenadierów. To jak umowa stoi?

- Tylko jedno pytanie.

- Wal śmiało...

- Jaki jest oficjalny powód mojego wyjazdu z obozu?

- Major wysyła cię na zwiad.

- Dobra, pojadę tam.

Porucznik wrócił do swojego Tygrysa i pokrótce wytłumaczył na czym będzie polegało ich zadanie. Następnie należało przygotować czołg do drogi. Dostali też trochę dodatkowej żywności i obiecanych grenadierów, po czym wyruszyli w drogę.

Sama podróż przebiegła bez większych problemów, jeżeli nie liczyć narzekań członków załogi i dokuczania Gapie, w czym brylował Lanzer. Zelditz nie ingerował w to, koncentrując się na obserwowaniu terenu. Siedząc w otwartym włazie rozglądał się za pomocą lornetki, co jakiś czas zamieniając parę słów z dowódcą desantu. Wreszcie zobaczyli wioskę.

Franz rozkazał się zatrzymać, po czym jak najdokładniej starał się zbadać wzrokiem te kilka chałup, jakie stały przed nimi. Nie zauważył niczego podejrzanego, więc rozkazał ruszyć w kierunku celu. Grenadierzy byli świetnie przećwiczeni i bez zbędnego gadania wiedzieli co należy robić. Gdy 122 zbliżył się do wioski Oberleutnant zobaczył... „Nie, to niemożliwe!” Już miał krzyknąć „Stój!”, ale Kleinlich i bez tego stanął. Co najważniejsze w dobrym miejscu. Trzeba było działać. Zelditz przemyślał wszystko na szybko i powiedział:

- Żeby mi żaden z czołgu nie wychodził. Lanzer, przejmujesz dowodzenie.

Dowódca opuścił pojazd i podszedł do dowódcy Grenadierów. Powiedział mu co zobaczył. Rozkazał mu wysłać ze dwóch ludzi by ostrożnie sprawdzili wioskę, a sam delikatnie wychylił się zza rogu chałupy, by przekonać się na własne oczy, czy nie miał zwidów. Okazało się, że jego oczy działały jak należy, co wcale nie poprawiło mu humoru. Zastanowił się co może zrobić. Przede wszystkim nie mógł stracić czołgu i ludzi. Postanowił poczekać na powrót dwójki piechurów, a do tego czasu obserwował przez lornetkę, leżąc płasko na ziemi.
 
Col Frost jest offline