Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-08-2009, 22:52   #1
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Wilkołak: Apokalipsa - Szczyty Ałtaju 18+

Wilkołak: Apokalipsa


Szczyty Ałtaju







Zimny wieczór, gdzieś na przedmieściach Krakowa…

…no i mówię ci że takiego miał, o takiego…– pulchny, odziany w czarny jak smoła garnitur mężczyzna towarzyszący Dantemu gestykulował bardzo obrazowo. W tej akurat chwili rozpostarł swoje obrosłe w tłuszczyk członki w geście charakterystycznym dla chwalących się rzekomą zdobyczą wędkarzy. No takiego go miał…tego?

Dante z uwagą przyglądał się swojemu rozmówcy, zwłaszcza teraz, kiedy ten szeroko rozpostarł ręce. Wyglądał niczym olbrzymi, pokraczny nielot, próbujący wzbić się w powietrze. Nielot, tak i nie inaczej, gdyż takim mianem określano tego, bardzo wyjątkowego przedstawiciela rasy krukołaków. Jakim cudem ten spaślak w ogóle potrafi latać? – przeszło mu przez myśl.

Podirytowany brakiem zainteresowania ze strony rozmówcy Nielot, tkwiąc dalej w niewygodnej pozycji, zpiorunował wzrokiem wilkołaka. –Wiem o czym myślisz. Doskonale atakuje lotem nurkującym, spadam na moich wrogów niczym anioł zemsty!

Dante nie mógł być pewien czy starszy od niego zmiennokształtny nie ma wglądu w jego myśli za sprawą Darów, jednak nie mógł się powstrzymać. Tak, na pewno, masą ich przygniatasz. Nie żeby Dante nie wierzył w jego skuteczność w toczonej ze Żmjem wojnie, jednak naprawdę dopatrywał się jej raczej w jego roli dziennikarza śledczego, niż jako majestatycznie opadającego na ofiarę drapieżnego ptaka. To znaczy w opadanie w jego wykonaniu wierzył, z reszta było gorzej…

-To co, będziesz się tak na mnie patrzył, czy chcesz posłuchać o tej komórce Rodziny? –Nielot wydawał się cokolwiek podirytowany. Można by rzec, że niemalże zacietrzewiony…

-Tak, oczywiście, kontynuuj… -Dante spotkał się ze swoim „informatorem”, trzeba było przyznać raczej z powodu tego, że mógł wtedy porozmawiać z kimś w swoim ojczystym języku, niż z powodu kolejnych rewelacji Nielota. Tym razem jednak fakt faktem, informacje które oferował mogły być naprawdę przydatne.

-Pijawki, dokładniej członkowi Rodziny –zaczął perorować jego elegancko ubrany towarzysz. Jak zauważył Dante, strasznie przy tym gestykulował i młody Srebrny Szpon z trudem opanowywał się by nie rzuci na ten temat jakiejś docinku, lub po prostu buchnąć śmiechem.
-co oznacza że będą raczej cywilizowani. Raczej. Nie mniej to jakaś odmiana Gangreli, tych którzy potrafią zmieniać kształty. Jest ich dwóch, to na pewno. Nie kontaktowali się z innymi, chyba mają jakieś zadanie. Tyle wiem teraz. –tu uśmiechnął się krzywo. –No oczywiście, to oraz gdzie ich szukać…

-Cena? –Dante westchnął przeciągle.

-Cena? Czy ja wyglądam na jakiegoś szpiega czy innego konfidenta? –obruszył się krukołak –Przynoszę wam informacje tak jak każe mi moja lojalność wobec przykazań przekazanych nam przez naszą wspólną matkę, Gaię…

-Nielot, a w zasadzie Bartosz, ja cię proszę, daruj sobie. Niewierze, że i tym razem te plotki

-…te potwierdzone informacje…

-te potwierdzone informacje przekazujesz mi tylko z powodu pradawnego paktu między naszymi przodkami? –Garou wyglądał na zniesmaczonego, wiedząc że za chwile usłyszy…


-Tak, tak właśnie jest mój drogi…-zaczął Coraz.

-Duchy kazały. –dokończyli równocześnie.

Szybkie pożegnanie. Uścisk dłoni i dyskretne przekazanie karteczki z cennymi informacjami. Mokrej karteczki, trzeba było przyznać.

Srebrny Szpon przez chwilę rozważał który z nich ma bardziej spoconą dłoń…

Krukołak natomiast zastanawiał się czy pamiętał przed wyjściem z domu podłączyć ładowarkę do swojej szpiegowskiej kamery cyfrowej.

***

Tego samego wieczoru, w miejscu o wiele głośniejszym…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=U_KXi4J-OEs[/media]

-Fajnie grają nie, ?!! – Lena próbowała przekrzyczeć wokalistę, a w zasadzie potężny głośnik w pobliżu którego znaleźli wolne miejsce w zatłoczonym klubie.

-Nie słyszę cię, ale fanie grają!!!- Rufin z trudem zachowywał spokój. O ile drobna ragabaszka unikała wpadającej na nich co i rusz kotłowaniny pełnej glanów i ćwieków, o tyle jemu wychodziło to nieco gorzej. Nie chodziło nawet o rozmiar, czy też mniejszą zwinność, ale raczej narastającego w nim Szału, skutecznie uniemożliwiającego mu kulturalne ustępowanie pola, choćby nawet o kilka centymetrów.

-Co robimy? Sambora nie będzie, wysłał mi esa przed chwilą!!!!! –zwyczajowe chamstwo. Sambor, krewniak Miotu Fenrisa, człowiek o międzynarodowych znajomościach, który poznał ich ze sobą, wystawił ich i zostawił na tym niewątpliwym artystycznym wydarzeniu samych.

Rufin rozejrzał się po lokalu. Wolał nie wciągać głębiej powietrza. Mimo że byli w posiadającej i tak wyjątkowo słabe zmysły formie, bombardujące ich bodźce powodowały że naprawdę niewiele trzeba było, by wybuchnąć pełnią szału. Zamiast powietrza, w przestrzeni unosiła się mieszanka dwutlenku węgla i nikotyny, którą można by z powodzeniem stosować w komorach gazowych. Wszędzie hordy wrzeszczących, spoconych, ubranych w nie zawierające nawet śladowych ilości naturalnych tkanin stroje nastolatków, rozsiewających wokół zapach frustracji, nienawiści i podniecenia. Nawet ich ciężkie buty były w większości wykonane z imitującej skórę masy, produkowanej z wszystkiego co ze skórą się kiedyś widziało…

O jeden kuksaniec za dużo. Łokieć któregoś wyjątkowo butnego oiowca wylądował na żebrach Rufina. Tama puściła…

Nie od razu, nie… Rufin był zatwardziałym weteranem nie jednego młyna i choć nie był wyjątkowo postawny, to nadrabiał braki z nawiązką za sprawą kipiącego w nim Szału.

Nie czekając na reakcję Leny skoczył w samo centrum kotłowaniny wzbierającej właśnie na sile tuż przed sceną…

-Ru… nożkurwamać… -Lana nawet nie starała się go łapać. Pomijając fakt że gniew powodował że skoczył w młyn szybciej niż zdołałby jakikolwiek śmiertelnik, to i tak nie miało to większego sensu. Lepiej żeby chłopak się rozładował…

Nie żeby podobał się jej Rufin. Owszem było w nim „to coś”, ten zwierzęcy magnetyzm. Na jego nieszczęście trafił swój na swego i ich wpływy jakimś cudem zamiast doprowadzić do rychłego powiększenia populacji Krakowa o nowego metyska, niwelowały się.

Niech się chłopak rozładuje. W zasadzie nie bała się go, gdyż nie z takimi wiecznie napalonymi zwyrolami w życiu sobie radziła. Większe obawy budził w niej Dante z jego głodnym spojrzeniem, ale dzięki Gai on miał dziś wieczorem jakieś spotkanie i nie przyszedł z nimi. W zasadzie szkoda, bo jego odór z pewnością zapewniłby im sporo przestrzeni wokoło. Potrzeba założenia „pegaza” na głowę byłaby do przełknięcia. Jeszcze tylko dłuższa spódniczka i nie mogła liczyć że pierwszy spocony pan przyczepi się po okresie dłuższym niż…

-Hej maleńka, jak ci się podoba koncert?

Ledwo 30 sekund odkąd podszedł, nie wychodzę z wprawy, niema co…

-Nieźle grają nie?- pan był wyjątkowo spocony. Trzeba dodać że dobrze zbudowany i obdarzony „aurą” nie gorszą od szalejącego gdzieś w tle Rufina. Postawny oiowiec właśnie został przez jakąś „nieznaną siłę” dosłownie zmieciony z powierzchni ziemi i nagle jego łysy czerep zniknął z tłumu. Ten za to tutaj, był do niego nawet podobny, tylko że o wiele przystojniejszy. Na pewno posiadał na głowie włosy, co było dla Leny sporym atutem…

Uśmiechnęła się do rozpoczynającego napastowanie jej mężczyzny. Rozważając na szybko, jak źle skończy się dla niego to spotkanie, zapaliła papierosa…

Zaciągnęła się. Poczuła smak „lajków strajków”i od razu zrobiło się jej lepiej. Rozluźniła się i zaciągnęła ponownie. Z trudem powstrzymała się przed skrzywieniem. Szał, może i nieporównywalnie słabszy w niej, niż ten trawiący Rufina lub Dantego, zbierał w niej w tej chwili gwałtownie.

Aura Żmija była silna w tym miejscu, choć w większości dało się w niej wyczuć naturalna entropię i mentalny nihilizm, niż świadome zło, jakie niósł ze sobą śmiertelny wróg jej rasy.
Teraz jednak stała naprzeciw kogoś, kto w jej skali „syfu” zdobywał osiem, w porywach do dziewięciu, w dziesięciostopniowej skali. Szkoda że w skali „ciachowatości” było niewiele z tym gorzej…

***

Przedmieścia Krakowa, podziemia pod Caernem Gnatożujów



Wiktorze!

cisza

Wiktorze!

ciemność

Szakalu!

Milczący Wędrowiec otworzył oczy. Widział ciemność, ale jako że nie znał klasyki polskiego kina, nie skomentował tego głośno.

Słyszę…-rzekł, a w zasadzie westchnął wyjątkowo zmarnowanym głosem Wiktor. Spędził w ciszy i absolutnej ciemności już kilka godzin. Bez efektów. Dar który próbował mu przekazać duch opiekuńczy jego watahy, nie wydawał się wpływać na percepcję młodego Garou.

Lecz… czy widzisz?

-Tyle co wcześniej, nasz przyjacielu. –szaman starał się obłaskawić coraz bardziej zirytowanego niepowodzeniami ducha. Niestety, fakty były bezdyskusyjne.

Potrzebujemy prawdziwe ciemności. Styczności z bezdenna otchłanią. Poczucia bliskości śmierci. Poproś kogoś żeby cię zakopał w trumnie…

-…-

Masz lepszy pomysł, szczeniaku?

-Chyba mam, tylko nie wiem jak się dostanę do Muzeum w środku nocy…

Nie masz wyboru. Tylko dziś, w noc nowiu mogę cię tego nauczyć! Spiesz się więc…

-Dobrze…-Wiktor podniósł się z zimnej, betonowej posadzki piwnicy w której przebywał od ładnych kilku godzin. Używając wciąż pierwszego Daru którego nauczył go Nietoperz, bez problemu odnalazł mimo egipskich ciemności ciężkie stalowe drzwi i przez pozbawiony oświetlenia korytarz ruszył na powierzchnię…

Jeśli nie dasz rady, to poproś kogoś żeby już teraz poszukał jakiejś łopaty…

***

Planty, przed północą…



Dwa kruki siedziały na gałęzi jednego z drzew okalających Krakowskie planty. Od godziny bawiły się w uprzykrzanie nocnych eskapad angielskim turystom…

-No i?! – zakrakał chudszy.

-No i się nie zapytał. Za bardzo gapił się jak macham skrzydłami! – zakrakał drugi, sporych gabarytów ptak. Zamachał przy tym dwa razy, co pierwszy ptak pozostawił litościwie bez komentarza.

-Nie powiedziałeś mu, przyznaj się?

-No co ty, będzie ubaw po pachy…

***

Punkowy koncert, znowu głośno

Rufin wrócił zadowolony w miejsce gdzie kilka minut temu zostawił Lenę. Nie znalazł jej. Z trudem próbował się wciąż opanować. Nikt z tej hałastry nie zauważal nawet że jest w gabro. W zasadzie nic w tym dziwnego, bo co drugi starszy punkowiec z obecnych, miał pysk nie gorszy od niego…

W końcu dojrzał Gnatożujkę. Nie próżnowała i w najlepsze flirtowała właśnie przy barze z jakimś przystojniakiem…

***

Caern Gnatożujów, ciszej ale za to zimniej

-Hej, hieno! – stary lump, krewniak rezydujących w pustostanie Gnatożujów zaczepił Wiktora zaraz gdy ten wszedł w zasięg światła palącego się w zrujnowanym pomieszczeniu prowizorycznego, zrobionego z kosza na śmierci koksownika. –Masz tu swojego buraka!

Menel oddał mu jego telefon komórkowy i resztę rzeczy.

-Dzwonił ten śmierdziel. –Wiktor wciągnął woń mężczyzny i stwierdził że taka opinia z ust takiego znawcy tematu świadczyła o czymś… - Mówił żebyś się do niego odezwał z rana…
 

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 15-10-2009 o 20:57.
Ratkin jest offline