Dzień się zaczął nadspodziewanie dobrze...
Gdy odpoczywając na rozstajach po wczorajszej balandze w „Pod Upadłym Dzikiem”, zauważył wóz drabiniasty. Wesoły Diabeł nie spodziewał się zbyt wiele po tym spotkaniu. Wszak na koźle siedział poczciwy chłopina, a obok niego nieco otyła żonka. Ludzie prości i mało rozgarnięci...A Acaleem wiedział jak wygląda. Rosły mężczyzna w obszarpanych mnisich szatach, przewiązanych w pasie sznurze. Osobnik o czerwonej skórze, z którego postawy kręgosłupa wyrastał długi biczowaty ogon. Zakazana gęba, „ozdobiona” długimi rogami i rogowymi wypustkami.
Piekielne dziedzictwo Malocha nie rzucało się w oczy. Ono waliło po nich z siłą kowalskiego młota. A jednak zgodzili się podwieźć Acaleema, po długiej naradzie...podczas której ich córeczka podeszła, by porozmawiać z „dziwem” korzystając z nieuwagi rodziców. Mimo swego wyglądu, dzieci lubiły Wesołego Diabła. Może dlatego, że był wyznawcą Lathandera, a może dlatego, że po prostu miał dobre podejście do dzieci?
Tak czy siak, widząc że córka przeżyła spotkanie z diablęciem i była zadowolona, zgodzili się go podwieźć.
Dzień zapowiadał się nadspodziewanie dobrze...
Acaleem wylądował z tyłu wozu i uciął sobie mała drzemkę. Prawie uciął, córka Tevo niczym małe kocię urządziła sobie „polowanie” na zwinny ogon diablęcia. Na co ten patrzył poprzez półprzymknięte oczy i z małym uśmieszkiem na twarzy. Tą sielankową podróż przerwała wizyta bandytów. Wystraszyła ona woźnicę i jego małżonkę. Zdeterminowanych jednak ,by bronić swego marnego dobytku i życia. Nie wystraszyła ona Acaleema. Wstał uśmiechnął się, a wokół głowy diablęcia zaczęła latać ciemnoczerwona kula. Spojrzał na przeciwników jakby, chciał powiedzieć. „To jest ten moment, w którym wy uciekacie.”
Nie uciekli. Zaatakowali. I to był błąd...ich błąd. Pocisk kuszy Wesoły Diabeł strącił w bok dłonią niczym natrętnego komara. To jednak nie odstraszyło pozostałych dwóch przeciwników. A powinno. Sama walka nie trwała długo. Napastnicy nie byli tak silni jak głupi. Diablę nawet nie musiało się specjalnie wysilać. Po chwili największy leżał ogłuszony, pozostali trzymali się za krwawiące twarze.
- Tak to jest w tym interesie.- zaczął swój wykład Acaleem, łamiąc na kolanie włócznię.- Łupisz, póki nie trafisz na lepszego od siebie lub na listy gończe. Trzeba było zająć się uczciwą robotą, a nie straszyć ludzi po gościńcach.- diablę odrzuciło kawałki złamanej włóczni w krzaki.- Choć przyznaję, że spotykałem mądrzejszych od was banitów. Tacy, co uciekali na mój widok krzycząc: diabeł nadchodzi.- chwycił oburącz kuszę i zaczął nią uderzać o przydrożny kamień.- a...tak...gwoli...ści...sło...ści...nie... je...stem...dia...błem.-
Rozwaliwszy kuszę, dodał.- Na waszym miejscu, porzuciłbym zabawę w zbójowanie. Następny osobnik mojego pokroju, może nie być tak miły i wyrozumiały jak ja.-
Wziął do ręki miecz i spojrzał na niego...Wykonał nim kilka niezdarnych wymachów i spojrzał na Tevo. Po czym rzekł do banitów.- No, a teraz drodzy panowie...wyskakiwać z pieniędzy. Jak już któryś z was, głupio zakrzyknął: to jest napad. A wam przyda się poczuć, jak to jest być ofiarą napadu. A i chyżo... nie mamy całego dnia. A nie chcecie chyba, żebym się wkurzył? Bo póki co, byłem grzeczny.-
Acaleem zdecydował, miecz przyda się wieśniakowi. Jak i połowa pieniędzy bandytów. Drugą połowę mnich wolał zatrzymać dla siebie. O ile mają jakieś pieniądze. Diablę brało to pod uwagę... Niech więc tedy błagają go litość. Czyż tak nie błagałby Tevo i jego żona ? Oczywiście Acaleem puściłby bandytów wolno. Ale dopiero wtedy, gdy byłby pewny, że „zesrali się ze strachu”.
A potem... ruszyć gdzie nogi (a obecnie wóz drabiniasty ) poniosą. Ponoć do Melvaunt, choć diablęciu było wszystko jedno. Byleby na przyjemne karczmy i dobre trunki trafił.