Administrator | Lepiej być żywym bohaterem, czy martwym?
Teoretycznie odpowiedź na to pytanie była łatwa i prosta. Co martwemu przyjdzie z jego bohaterstwa...
Ileż jednak razy można widzieć wbity w siebie wzrok i odczytywać niezadane na głos pytanie 'Dlaczego ty żyjesz?'
Z naciskiem na TY.
Cmentarzyk w Rath znacznie powiększył swój stan posiadania.
Ci, którzy tam spoczęli, zasługiwali na miano bohaterów co najmniej tak samo, jak Yon. Jednak żaden z nich nie o takim pomniku marzył.
Nie wypowiadaj życzeń...
Kto nie chciałby widzieć na pomniku swego imienia i napisu BOHATER.
Ale kto chciałby, by linijkę niżej wpisano słowo ZGINĄŁ?
Cóż można powiedzieć dziewczynie, która odeszła?
Yon w milczeniu wpatrywał się w szarą płytę, z wyrytą rękawicą z symbolem oka i literami składającymi się na imię i nazwisko.
Mara Bersk.
- Żegnaj, kochana - wyszeptał w końcu.
Pół godziny później śnieg zaczął zasypał ślady.
I samotną różę, leżącą u stóp nagrobka.
Zdecydowanie nie stanowili dobranego grona.
Luna, Milo, Sever, Wakash.
I on.
Bohaterowie Rath.
Ponury uśmiech losu...
Żaden z nich nie wyszedł z Rath bez straty fizycznej lub psychicznej, i chyba tylko to ich łączyło. I może jeszcze pragnienie zdobycia odpowiedzi na parę pytań.
W gruncie rzeczy Milo był w o wiele lepszej sytuacji. Wiedział przynajmniej, komu odpłacić za śmierć Aner.
A on? Na kim miał się zemścić za to, że już nigdy nie ujrzy Mary? Na sobie samym? Czy istniał ktoś bardziej odpowiedzialny za śmierć paladynki?
Nie zrobił tego własnoręcznie... Nie zepchnął w przepaść, nie przebił rapierem. Ale złamał jej serce i dopuścił do tego, że wpadła w ręce barona i jego popleczników.
Co z tego, że chciał ją chronić przed samym sobą, że chciał dla niej jak najlepiej... Dobrymi chęciami ponoć wybrukowane są wszystkie poziomy piekieł.
Słuchał rozsądku, a nie serca i zapłacili za to oboje.
Czy to, że umarła trzymając go za rękę zmieniło cokolwiek? To, że odeszła z jego imieniem na ustach? Ze świadomością, że tyle dla niego znaczy?
Glister było ostatnim przystankiem na drodze do Melvaunt. Między jedną i drugą miejscowością rozpościerały się tylko mokradła, gdzie nie było żadnych
- Jedziecie do Melvaunt? - wysoki, nietypowo jak na karczmarza chudy mężczyzna, podsunął Yonowi miskę pełną kaszy. - Możecie zabrać się z nimi. - Skinieniem głowy wskazał dość liczne towarzystwo, siedzące przy wielkim stole, pod oknem.
- Im większa grupa jedzie przez moczary, tym bezpieczniej - kontynuował karczmarz. - Ale bywało, że nie tylko małe grupki nie docierały na miejsce.
Tak działo się na znanym całym świecie i każdy, nie tylko Yon, o tym wiedział.
- Potwory? Bandyci? - spytał. Tradycyjne pytanie, zadane raczej dla zasady.
- Są tu i orki, i ogry... Powiadają, że gdzieś tu jest ukryty... - podrapał się po głowie - ... młot jakowyś, nazwa z głowy mi wypadła. To oręż pierwszego króla Thar, jak powiadają. Bajka, jak każda inna legenda o magicznej broni władcy sprzed wieków, ale one w to wierzą - wzruszył ramionami.
- Więc orki i ogry są takie niebezpieczne? - powiedział Yon. Nie tylko i wyłącznie dla podtrzymania rozmowy. Ostrożność i rozwaga, przyćmione nieco osobistą tragedią, powoli zaczynały się budzić.
Karczmarz pokręcił głową.
- Gdzież tam. Ludzie gadają, że są tu mantikory i takie wielkie jaszczurki. Z karawany jednej opowiadali, że potwór ich zaatakował, co dźwiękiem zabijał. A i bard jeden prawił, ale kto by bardowi wierzył... - karczmarz znów się po głowie podrapał. - No więc bard ten powiadał, a trzeźwy był i za opowieść nawet wina nie chciał, co do bardów niepodobne...
Yon czekał cierpliwie, nawet okiem nie mrugnąwszy na znak, że odchodzenie od tematu zaczyna go powoli denerwować.
- Bard ten mówił zatem - karczmarz do rzeczy wreszcie przeszedł - że potwora, co cały w pancerzu biegał też widział. Płyty i łuski miał, co w różnych odcieniach zieleni były, a pysk do rekiniego był podobny. Pod ziemię nawet chować się umiał, niczym robal jakiś. Lądowym rekinem go bard ów nazwał. Ale kto go tam wie, czy historyi z książki jakowejś, czy opowieści gdzieś usłyszanej za swoją nie przedawał - karczmarz wzruszył ramionami.
- Ale - karczmarz temat częściowo zmienił - pogadajcie z mistrzem Korgiem, kupcem głównym owej karawany. W kupie raźniej zawsze, a że paladyn z wami jedzie, to i sprzeciwów żadnych mieć nie będzie. W kupie, jak powiadają, raźniej zawsze.
- Dziękuję za radę - powiedział Yon uprzejmie - w imieniu własnym i towarzyszy moich. Skorzystamy z pewnością.
Niezbyt wysoki, rudowłosy mężczyzna uniósł się w siodle i rozejrzał dokoła.
Nigdy nie przepadał za takim terenami. Prowadzące przez nie szlaki nigdy nie były zbyt pewne, zaś opowieści karczmarza, jeśli choć cień prawdy zawierały, nie nastrajały optymistycznie.
- Cóż to, panie Yonie? Potworów wypatrujecie? - głos Galana, kupca, co na wozie przy koniu Yona jechał, do uszu łotrzyka dotarł.
- Jeśli bajd karczmarz nie opowiadał, to i warto czasem dokoła się rozejrzeć, na strażników się nie oglądając.
- A powiadał prawdę, powiadał - Galan głową pokiwał. - Gdym młodszy był nieco, jechaliśmy też przez Thar, z karawaną, z ojcem moim. I wtedy mantikora nas zaatakowała. Cud jakiś, że paladynów dwóch się zjawiło, by z opresji nas zratować. Stąd i do paladynów mam sentyment, choć to często ludzie zarozumiali, których lubić się nie da.
- Chociaż ten wasz - dodał - nie jest taki zły...
- A zatem byliście w Melvaunt, panie Galan? - Yon nie podjął, zbyt jeszcze dla niego bolesnego, tematu paladynów. - Możecie coś o tym opowiedzieć?
Galan zamyślił się.
- Melvaunt to miasto kupców i kowali, ale... Mieszkańcy Melvaunt są nieufni, nieprzyjaźni i bezwzględni. - Kowale... Może uda się zrobić coś z rapierem...
- To miasto intryg - kontynuował kupiec. - Trzy najważniejsze frakcje kupią się wokół rodów szlacheckich - Leiyraghonów, Nantherów i Bruilów. Oni wszyscy za wszelką cenę chcą kontrolować Radę Lordów, co łączy się ze zdominowaniem handlu i produkcji. Starcia między poplecznikami każdej frakcji są na porządku dziennym...
- Powiadają też że można tu kupić i sprzedać wszystko, nawet niewolników...
Ostatnio edytowane przez Kerm : 09-08-2009 o 19:24.
|