Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-08-2009, 21:14   #1
Kokesz
 
Kokesz's Avatar
 
Reputacja: 1 Kokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputacjęKokesz ma wspaniałą reputację
Sekrety piasków Arabii

Guilherme Cramer De Noronha
Moneta spadła z brzękiem na podłogę. Guilherme nachylił się nad nią. Moneta leżała rewersem do góry. Widząc to Estalijczyk uśmiechnął się do samego siebie. „Arabia… - pomyślał. – Czeka mnie ciekawa podróż.”

Podróż do Imperium Arabii trwała prawie trzy tygodnie. Nie była spokojna. Początek jesieni zapowiadał się wietrznie tak samo na lądzie jak i na oceanie. Jednego dnia wiatry sprzyjały żeglarzom i statek przecinał fale z dużą prędkością. Innego razu wiatr zmieniał kierunek. Płynąc pod wiatr okręt handlowy, którym podróżował Guilherme, powoli snuł się przez ocean. Zmienny wiatr nie był jedynym problemem. Otwarte wody Wielkiego Oceanu stawały się o tej porze roku niespokojne. Z zachodu napływały chłodne masy powietrza. Gdy napotykały gorące powietrze z nad Estalii lub Arabii powodowały gwałtowne burze. Burze morskie, a raczej sztormy, miotały niewielkim statkiem na wszystkie strony. Na szczęście mimo kilku uszkodzeń rejs zakończył się sukcesem. Okręt dotarł do portu w Lumino.

Guilherme zszedł na ląd jako jeden z pierwszych. Już w porcie widać było dziwną mieszankę wpływów arabskich i staroświatowych w tym mieście. W porcie większość budynków stanowiły magazyny. Ich styl architektoniczny z dużej mierze przypominał melanż wielu stylów od marienburskiego przez bretońskie po różnorodne style miast Tilei.

Zwiedzanie portu nie ciekawiło zanadto Estalijczyka. Dlatego też udał się w głąb miasta w poszukiwaniu odpowiedniego noclegu. Gdy wydostał się z części portowej miasta zauważył, iż architektura stała się jeszcze bardziej urozmaicona. Ulice były równie zatłoczone i wąskie co te Estalii. Kramy i stragany ciągnęły się w nieskończoność. Dookoła słychać było mieszankę języka staroświatowego i arabskiego. De Noronha próbował w myślach powtórzyć chociaż jedno słowo, lecz bez skutku. Język arabski wydawał mu się tak niezrozumiały i tak dziwnie brzmiący, że dziwił się jak ludzie mogą się nim posługiwać.

Co chwila ktoś go zaczepiał i oferował swoje towary. To dzbany, bogato zdobione roślinnymi wzorami. To innym razem owoce o tak soczystych barwach, że można było zgłodnieć na sam ich widok. Ciągle wpadał na jakiegoś przechodnia. Co parę kroków ktoś szturchał go lub ciągnął za rękaw. Gdy Guilherme się odwracał, nagle pojawiał się kupiec ze swoimi dobrami. Z takiej sytuacji ciężko było się wydostać. Kramarz niczym zwinna kuna nie dawał się wyminąć i w ciąż zachwalał swoje towary.

W reszcie po kilkudziesięciu minutach udało się Estalijczykowi trafić na mniej zatłoczoną uliczkę. Dopiero tam zauważył jak gorąco i duszno było w tym tłumie. Nieco lżejsze powietrze w uliczce w jakiej się znalazł sprawiło, że poczuł pragnienie. W tym samym momencie jego wzrok napotkał niewielki stragan, gdzie oferowano jakieś napoje.

- Witam szanownego pana – powiedział kupiec gdy tylko Guilherme się zbliżył. Kramarz mówił poprawnym staroświatowym, choć miał dziwny akcent. Ubrany mył w długą niemal do samej ziemi szatę, w podłużne białobłękitne pasy. Na głowie miał zawinięty kawał materiału. Jego twarz zdobiła średniej długości broda.

Kupiec uśmiechał się patrząc prosto w oczy i pokazując swoje pożółkłe zęby. Wskazał jeden z dzbanów.

- Musi być pan spragniony. Słońce dziś nie znośne – powiedział. – Ten napój na pewno ugasi pańskie pragnienie. Kubek to tylko trzy miedziaki.

Zapach napoju nie był podobny do niczego czego Estalijczyk próbował wcześniej. Z pewnością napój był słodki.

- Z daktyli – dodał Arab widząc minę klienta.


Gerard d’Argent herbu Ancelin

Gerard zatrzymała się w gospodzie o tajemniczej nazwie „Pod okiem kurtyzany”. Ponoć ten przybytek miał należeć do kobiety. Nie wiadomo, czy faktycznie była ona damą do towarzystwa, czy to jedynie plotki, które zostały wykorzystane by przyciągnąć ciekawskich klientów. W samej gospodzie pracowały dwie kobiety. Jedna mająca około 25 lat obsługiwała gości nalewając im za zwyczaj piwo. Druga zaś pichciła w kuchni na zapleczu i pojawiała się w izbie tylko po to by podać jedzenie. Miała na oko jakieś 40 lat. Była żoną barmana, który zwyczajowo stał za ladą i niemal bez przerwy wycierał gliniane kufle. Nikt przy tym nie widział, żeby opłukiwał kiedykolwiek szmatę, którą to robił.

Karczma była zbudowana w stylu imperialnym. Był to dwu piętrowy budynek z pochyłym dachem pokrytym glinianymi dachówkami. Nie miał drewnianego szkieletu, tak jak wiele domów na terenie Imperium. W Arabii ze względu na brak drewna krzyżowcy ich potomkowie musieli nieco zmienić sztukę architektury. Na dwóch piętrach domu znajdowały się pokoje gościnne. Główna izba była spora i mieściła dziesięć stołów. Same stoły były drewniane. Deski, z których zbite były ławy, pochodziły z strych statków. Dlatego też były one krzywe.

Od swojego przybycia do Lumino Gerard nie znalazł stałego zajęcia. Spragniony przygód i emocji, nie był zainteresowany pilnowaniem portowych magazynów. Praca ta była nudna i co gorsza słabo płatna. Inną możliwością pracy było zaciągnięcie się do ochrony jakiegoś kupca. Kupcy wciąż poszukiwali nowych ochroniarzy. W mieście swoje interesy prowadzili kupcy ze Starego Świata oraz Arabowie. Ci pierwsi pochodzili najczęściej z Tilei lub z Estalii. Charakteryzowali się najczęściej skąpstwem, co odbijało się na pensji ich pracowników. Arabowie zaś byli często bogatsi od starośwaitowców. Jednakże cechowała ich nieufność do niewiernych – jak zwyczajowo zwali obcokrajowców. To powodowało, że patrzyli na nich „z góry” z nutką pogardy.

Bezrobotny Bretończyk siedział w karczmie, w której wynajął pokój. Słońce wzeszło około dwie godziny wcześniej. Wino, które stało przez Gerardem było średniej jakości. W gospodzie nie było wielu klientów. Dzień dopiero się rozpoczął, więc nie było się czemu dziwić. Prócz wojownika w izbie przebywało osiem innych osób.

Gdy d’Argent rozmyślał nad tym co będzie robił tego dnia, do karczmy „Pod okiem kurtyzany” wszedł nowy gość. Było to nietypowy dla tego przybytku klient. Gospoda przeznaczona była dla ludzi pochodzący z Tilei, Bretonii, Iperium czy innych krajów Starego Świata. Nietypowy gość był niewątpliwie Arabem. Przybysz nosił, jak większość rdzennych mieszkańców tych ziem, długa szatę niemal do samej ziemi. Długa szata Araba miała niebieski kolor. Spod turbanu i niebieskiej szarfy okalającej głowę widać było jedynie twarz. Nieznajomy miał ciemną karnację i krótko ściętą brodę, a oczy ciemne niczym dno studni.

Przez dłuższą chwilę stał w wejściu. To sprawiło, iż po chwili wszyscy skierowali swój wzrok na niego. Klienci gospody przyglądali się mu równie uważnie co on im. Gdy czuć było, że atmosfera zaczyna gęstnieć, przybysz zatrzymał swój wzrok na Geraldzie. Chwile później stał już przy stoliku Bretończyka.

- Witam rycerzu. – przywitał się z uśmiechem i dotknął prawą dłonią ust i czoła w geście powitania. Nie czekając na reakcję d’Argenta usiadł przy stole, poprawiając przy tym szaty.

- Nazywam się Mussa Al Bahir ibn Jusuf. Widzę, że nie masz zajęcia. Mam dla Ciebie ofertę, która powinna Cię zainteresować. – Jego staroświatowy był idealny. Nawet akcent miał poprawny.


Gerhart „Bitz” Bishof

Już dwa tygodnie Bishof przebywał w Lumino. Prawie każdy dzień spędzał w bibliotece. Tuż po przybyciu do miasta dowiedział się, że istnieje w nim biblioteka. Prowadzili ją bracia zakonu Myrmidii. Znajdowało się w niej wiele ksiąg i wolumenów pochodzących ze Starego Świata oraz, co dla Gerharta było ważniejsze, wiele tłumaczeń arabskich dzieł.

Wiele dni zajęło mu przekopanie się przez stosy pergaminów. Biblioteka sprawiała wrażenie bogatej. Półki było bogato zdobione i uginały się pod stosami książek. Jednakże mimo dobrego pierwszego wrażenia Gerhart szybko przekonał się, że jest ona słabo zorganizowana. Biblioteka była raczej zbiorem piśmiennictwa. Wiele jej brakowało do imperialnych bibliotek pod względem zarządzania. Dzieła nie były posegregowane ani tematycznie, ani alfabetycznie. Dlatego też znalezienie czegokolwiek było prawdziwie syzyfową pracą.

Przeszukując bibliotekę Bishof natrafił na dzieła poświęcone architekturze, chemii czy tomy poezji i prozy literatury pięknej. Ksiąg, na których najbardziej mu zależało, czyli poświęconych roślinom leczniczym, nie było wiele. To co znalazł nie było niczym nowym. Miał nadzieję, że w Arabii znajdzie jakieś nieznane w Starym Świecie rośliny. Aczkolwiek jak na razie jego poszukiwania nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.

- Widzę, że nadal studiuje Pan nasze księgi. – Zakonnik o imieniu Paolo przyniósł medykowi dzban z wodą i gliniany kubek. – Zapowiada się gorący dzień, dlatego też przyniosłem Panu wodę. Czy można wiedzieć jak idzie praca?
 
__________________
Nic nie zostanie zapomniane,

Nic nie zostanie wybaczone.
Księga Żalu I,1
Kokesz jest offline