Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2009, 12:03   #3
Ren
 
Ren's Avatar
 
Reputacja: 0 Ren nie jest zbyt sławny w tych okolicachRen nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Kolejna łapanka, jak wszystkie poprzednie. Plan z góry ustalony, wszystko przygotowane. Łowy czas zacząć.
W połowie drogi do wioski dopadł nas informator.
- Źle panie, oni mieć broń, wy zawrócić. – wybełkotał murzyn łamaną angielszczyzną, sapiąc przy tym przeokrutnie. Arnold zazgrzytał zębami, jak zawsze gdy coś, co bardzo mu się nie podobało miało czelność go zaskoczyć.
- Czemu nic nie mówiłeś wcześniej! –
-Ja nie wiedzieć, ja dopiero teraz… -
jąkał się przerażony czarnoskóry, trzęsąc się przy tym ze strachu.
Bycie informatorem gwarantowało ci życie. Marne i w ciągłej trwodze, ale niektórym to wystarczało. Zwykle i tak trwało to tylko do czasu, potem taki był zabijany albo wysyłany do pracy w kopalni czy na plantacjach, jak cała reszta. Gdy miał szczęście, zostawał służącym u jakiś bogatych białych. I na to szczęście liczyli prawie wszyscy informatorzy, bo co do tego, że już nigdy nie będą Wolini, większość nie miała złudzeń. Nie byli zupełnie bezmyślnymi zwierzętami. Oczywiście zdarzały się wyjątki, jak to w przyrodzie bywa. Ci należeli do tych zabijanych.
- Odwrót? – zapytałam Arnolda, wytrącając go z chęci ręcznego wyżycia się na tubylcu za niepomyślne wieści. Czarny był na tyle bystry, że skorzystał z okazji i uciekł czym prędzej. Jak mu się poszczęści to Arnold zapomni po powrocie, że miał wymierzyć mu baty.
- Słońce ci już za mocno przygrzało Van, Nie ma mowy. To tylko banda dzikusów ze strzelbami, pewnie nawet nie wiedzą jak ich użyć. – prychnął niezadowolony. Wzruszyłam ramionami. On tu rządził.
Poddaliśmy nasz plan drobnym modyfikacjom i ruszyliśmy dalej. Po dotarciu na miejsce, najpierw odczekaliśmy do świtu, potem ostrzelaliśmy wioskę. Arnold miał rację, murzyni nie radzili sobie z bronią, niejednokrotnie wyrządzali więcej szkody swoim niż nam. Po kilku minutach, w wiosce zapadła martwa cisza. Odczekaliśmy jeszcze kilka minut i wkroczyliśmy. Zwłoki czarnoskórych rozrzucone były po całej osadzie. Niektóre twarze wykrzywione były w potępieńczych grymasach, inne wydawały się jakby spokojne. Wiatr co chwila wzbijał w górę tumany kurzu. Skwar bezlitośnie lał się z nieba. Drużyna rozbiegła się w poszukiwaniu kobiet i dzieci. Ustawialiśmy ich gęsiego i wiązaliśmy linami. Wrzaski, płacz, jęki, wyzwiska i błagania w nieznanym języku. Do wszystkiego można się było przyzwyczaić, do tego też. Sznurowałam chłopca, może 10 letniego. Patrzał mi prosto w oczy i uśmiechał się krzywo, ironicznie. Nie takie twarze zwykle oglądałam, ale zanim zdążyłam się nad tym zastanowić padł strzał. Poczułam przeszywający ból pleców i klatki piersiowej. Upadłam na twarz. Piasek nie wydawał się już taki gorący jak zawsze.

Dziwne, zawsze wydawało mi się, że śmierć jest jednak bardziej bolesna. Podobno gdy człowiek umiera, całe jego życie miga mu przed oczami. Nic takiego się nie wydarzyło. Spodziewałam się jakiegoś tunelu, światła, aniołów, łączki z niebieskim niebem, no cokolwiek. A tu nic, wielkie nic. Nawet nie wiem, czy miałam zamknięte oczy, czy nie. Poczułam się dziwnie lekka i jakby oderwana od ciała. A potem była ciemność i uczucie jakbym przez coś przechodziła, albo raczej przenikała. A potem znowu nic, do diaska, jedno wielkie nic.


Obudziłam się na takim samym piasku, na jaki upadłam. No prawie takim samym. Ten był trochę bardziej szary. Ktoś trącał mnie kijem i bardzo mi się to nie podobało.
- Co jest do diabła? Gdzie ja jestem? – mruknęłam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- „Do diabła” nie jest raczej trafnym sformułowaniem. – usłyszałam. Nade mną stał dość już w latach posunięty jegomość z kijem (prawdopodobnym źródłem trącania) w ręku. Miał pogodną twarz i dobrotliwy uśmiech. Nagle przypomniałam sobie co zaszło i zaczęłam gorączkowo macać się w poszukiwaniu rany.
- Jeśli szukasz dawnych obrażeń, to ich nie znajdziesz. Musisz zarobić je od początku. – rzekł śmiejąc się staruszek.
- Co jest, to ja żyję? – ze zdziwienia nie mogłam przestać się macać.
- Raczej nie. Jesteś w Czyśćcu. Tu trafiają ludzie, których grzechy są zbyt ciężkie by iść do nieba i zbyt lekkie by iść do piekła. Jak przeżyjesz i odpokutujesz, to trafisz do Raju, jak nie to cóż… Podobno w piekle jest jeszcze gorzej niż tu.
Spojrzałam w górę, na niezwykłe, zasnute blaskiem niebo.
- Świetnie. – mruknęłam wstając i zbierając swoje rzeczy, które najwyraźniej trafiły tu razem ze mną. – A jak tu się pokutuje? –
- Stosuj się do praw spisanych na tablicach i nie daj się zabić. Tablice są w 10 największych miastach.
- A którędy do najbliższego? –

Staruszek wskazał mi drogę a ja po prostu poszłam. Może powinnam nie uwierzyć, może powinnam zacząć płakać albo tupać nogami i krzyczeć, że się na to nie zgadzam. Ale to jakoś nie było w moim stylu. Skoro były tu miasta, to było i niewolnictwo. Na ziemi, czy w Czyśćcu, co za różnica? Łowy to łowy. Zawsze takie same.


Zaaklimatyzowanie się tutaj nie zajęło mi aż tyle czasu, ile mi się wydawało. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Choć nie przeczę, że przebywanie z ludźmi z różnych wieków bywa dziwne. Najdłużej szło mi przywyknięcie do faktu, że murzyni mieli tu takie same prawa jak biali. Co nie znaczy, że myliłam się co do niewolnictwa – istniało, choć surowiec był inny. Tutaj towarem były wszelkie plugastwa, zwane demonami. Były to silne i zabójcze istoty, więc trzeba było być bardzo ostrożnym i polować tylko na słabe sztuki. Dlatego też trzymałam się zachodu, północ była zbyt niebezpieczna. Radziłam sobie nieźle, dało się z tego wyżyć. Nie zdarzało mi się też narzekać na brak amatorów demonów – lokai.
Po jednej z takich wypraw poznałam Aleksandrę. Siedziałam pod jakimś domem, niebotycznie zmęczona. Musiałam wyglądać wtedy jak sto nieszczęść. Rusałka, na którą miałam zlecenie dała mi siwe znaki. Bo trzeba wiedzieć, że demony przybierały nie tylko straszliwe postaci żywych ogni, wampirów, ghuli i tym podobnych kreatur. Swoje miejsce miały tu też bazyliszki, strzygi, driady, syreny, słowem – wszelkie mityczne stworzenia, te rodem z nocnych koszmarów i te z pozoru mniej śmiercionośne. Ale tylko z pozoru. Rusałki, driady i syreny miały piękny wygląd, ale mordercze usposobienie. Sama widziałam jak taka oderwała jakiemuś nieszczęśnikowi głowę i to tak lekko, jakby podnosiła piłkę. Roztaczały swój urok i wdzięk śpiewając lub tańcząc i wabiły do siebie, gubiąc wszystkich oczarowanych nimi mężczyzn, którzy się zbliżyli. Żeby oprzeć się ich czarom, trzeba było albo woleć chłopców albo być kobietą. Ja należałam do obu tych kategorii. Oczywiście te stwory wciąż były śmiertelnie niebezpieczne i łapałam tylko słabe, pojedyncze sztuki, ale zawsze to jakieś ułatwienie. Sprawiłam sobie specjalną, metalową siatkę, która bardzo ułatwiała mi pracę. Z początku miałam zwykła, z lin, ale o ile przy murzynach spełniała swoje zadanie, to przy większości demonów była bezużyteczna – przecinali ją swoimi szponami albo zwyczajnie rozrywali.
Rusałka, na którą się zaczaiłam, miała iść na służącą do jakiegoś bogatego domu. Miałam na nią oko przez jakiś czas i spodziewałam się niezbyt trudnego zadania. O ile łapanie demonów może być niezbyt trudne. Stworzenie było wyraźnie osłabione i zmęczone, znajdowało się daleko od Mostu. Właśnie takie sztuki łowiłam. Nigdy nie zapuszczałam się za daleko, nawet za jakimś uciekającym demonem, bo wiedziałam, że tam już czeka tylko śmierć. Rusałka najwyraźniej nie mogła utrzymać się już na nogach, bo przysiadła na ziemi i zaczęła płakać. Dla mnie był to niezawodny sygnał, że pójdzie gładko. Podkradłam się od tyłu i zarzuciłam sieć, strzelbę mając zawsze w pogotowiu, by w razie zbytniego ryzyka pozbawić stworzenie życia. Rzadko miałam aż takie problemy, bo dobierałam ofiary bardzo starannie, ale nigdy nic nie wiadomo…
Okazało się, że zadanie wcale nie będzie takie łatwe, bo w rusałkę wstąpiły jakby nowe siły – zaczęła wić się i szarpać. Nie chciałam jej zranić czy pokaleczyć, bo to obniżało jej cenę, więc mocowałam się z nią tak przez jakiś czas. W końcu opadła z sił i zrezygnowana dała się prowadzić. I całe szczęście, bo już byłam mocno zmęczona, zarobiłam też kilka zadrapań. Odstawiłam ją do nowego domu w Idop, odebrałam zapłatę i zmęczona klapłam na ziemię w najbliższej przecznicy. Zastanawiałam się właśnie czy by tu czegoś nie zjeść, gdy nagle ktoś włożył mi o dłoni monetę. Podniosłam zdziwiona głowę, wytrzeszczając przy tym oczy. Pochylała się nade mną jakaś ładna kobieta, pytając czy nie jestem ranna i czy mi nie potrzeba pomocy. Taka właśnie była Aleksandra, dobra, miła, serdeczna. Pomogła mi znaleźć jakiś kąt, gdzie mogłam zamieszkać na dłużej, bo do tej pory spałam gdzie popadnie. W Idop nie brakowało zleceń, więc spokojnie mogłam się tu osiedlić. Niewielu ludzi mogłam nazwać przyjaciółmi, ale Aleksandra chyba właśnie była dla mnie kimś takim. Często opowiadałam jej o swoim życiu, obecnym i dawnym, ona słuchała uważnie, ale o swoim nic nigdy nie wspominała. Jedyne, o czym mówiła, to o swoim ukochanym – Pablo. Przychodził zresztą do niej dość często. Ta dwójka była jak ogień i woda, do teraz zachodzę w głowę jak oni mogli być ze sobą. Cóż, przeciwności się przyciągają, czy jakoś tak.
Odpowiadało mi takie życie. Miałam nadzieję, że może kiedyś odpokutuję i dostanę się do tego Raju, a nawet jeśli nie, to wieczność tutaj nie wydawała się aż taka zła. Miałam co robić, gdzie mieszkać, z kim pogadać. Ale niestety, nawet w Czyśćcu wszystko się zmienia.


Byłam wśród tych, którzy zdecydowali się zostać i bronić Idop. Miałam swoją wierną strzelbę, więc mogłam chociaż kilku posłać do wszystkich diabłów. Szef miasta zapewnił Pablo, że Aleksandra ewakuowała się wraz z cywilami, ale ja nie do końca mu wierzyłam. Coś z jego spojrzeniem było nie tak. Ale Pablo mu ufał, więc był w miarę spokojny.
Pamiętam przeraźliwą cieszę, która objęła Idop tuż przed samym atakiem. Pablo położył mi rękę na ramieniu i kiwnął głową, a ja mocniej ścisnęłam broń. Nadchodzili. Nagle całe niebo pokryło się harpiami, padły strzały. Odsunęłam się na bok by nabić broń, gdy zanurkowały. Przez sekundę mignął mi przed oczami szyjący z kuszy Pablo.
Nie zdążyłam już oddać drugiego strzału. Gdy podniosłam broń w górę, jak z podziemi wyrosła przede mną jedna z harpii, atakując mnie zakrzywionymi szponami. Zasłoniłam się strzelbą, ale i tak udało jej się rozerwać mi bok. Zawyłam z bólu, a stworzenie odrzuciło mnie w głąb jakieś uliczki i odleciało dalej siać spustoszenie. Nie miałam siły nawet się podnieść, z rany lała się obficie krew, a ja czułam, że zaraz zemdleje, że to już zbliża się koniec, tym razem ostateczny.
~Może w piekle też da się łapać demony ~ zdążyłam pomyśleć zanim wszystko przysłoniła mi ciemność.
 

Ostatnio edytowane przez Ren : 11-08-2009 o 12:42.
Ren jest offline