Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-08-2009, 14:24   #3
brutus4711
 
brutus4711's Avatar
 
Reputacja: 1 brutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodzebrutus4711 jest na bardzo dobrej drodze
Gerhart "Bitz" Bishof był szczupłym mężczyzną średniego wzrostu. Na jego twarzy znajdował się kilkudniowy zarost, a jego długie i niezbyt starannie ułożone włosy miały kolor jasnobrązowy. Jako lekarz, potrafił zadbać o swoje zdrowie, tak więc mimo iż nie przykładał dużej uwagi do wizerunku, zawsze wyglądał na zadbanego i pełnego energii życiowej.
Ubiera się w białą lnianą koszulę, czarne wyblakłe spodnie i wysokie skórzane buty. Za pasem ma zatknięty sztylet.

* * *

Gerhart siedział na wozie tłukąc coś w moździerzu. Obok niego leżał najemnik z okrwawionym bandażem na lewym przedramieniu. Z ust ciekła mu krew po licznie wybitych zębach.

- Nieźle cię urządził ten ork - powiedział medyk. - Był jasny rozkaz: "zostawić go w spokoju"; był tylko on jeden na nasze trzy wozy ludu. Uniósł nawet do nas rękę w podziękowaniu za darowanie życia, w odpowiedzi otrzymał gest naszego kapitana - Gerhart coraz szybciej i mocniej ubijał zioła. - No ale jak to zawsze bywa w grupach zorganizowanych muszą się zdarzyć czarne owce. Nasz szanowny pan, leżący obok mnie, Helmut zwany Żelazną Wątrobą znów dał nam pokaz, że owy pseudonim do niego jak najbardziej pasuje. Wyszedł w pojedynkę, rozbrojony na naszego zielonego przyjaciela po wypiciu - zielarz potarł się po brodzie. - Dwóch? Nie! Prawie trzech flaszek spirytusu...

Otworzył swoją dużą skórzaną torbę i wyjął z niej szklany zakorkowany flakonik wielkości małego palca oraz glinianą, dość płaską miseczkę z wyraźnym ustnikiem. Odkorkował pojemnik, a jego zawartość przelał do miski. W powietrzu ostro zapachniało alkoholem. Ubite zioła z moździerza przesypał do spirytusu, i zaczął w nim merdać podniesionym z podłogi wozu patyczkiem.

- Helmut chwiejnym krokiem zbliżył się do zielonoskórego - Gerhart parsknął śmiechem na wspomnienie o wyczynach kolegi. Odłożył miseczkę z mieszaniną na bok i podał najemnikowi bukłak z wodą - wypłucz dokładnie usta. Nie tu! Za wóz wypluj! Aaaach! Nowe buty... - Gerhart nachylił się nad stopami z grymasem obrzydzenia. Machnął ręką. - Zmyje się - powrócił do swojej opowieści. - No więc Helmut chwiejnym krokiem zbliżył się do zielonoskórego, stanął w szerokim rozkroku aby uniknąć upadku i wpatrzył mu się w oczy. Kapitan się tylko złapał za twarz i przeciągnął dłoń w dół... - spojrzał w oczy najmicie. - Ty naprawdę nic nie pamiętasz? Tego grzmotnięcia też? Nie? To ci powiem, że ork niewiele myśląc błyskawicznie wyciągnął siekacz zza pleców i ruszył na ciebie. Nie z całej siły - podkreślił - ciął cię w prawe przedramię, a na dokładkę oberwałeś kastetem po gębie. Widzisz co alkohol robi z ludźmi - powiedział po kilkusekundowej chwili milczenia. Na widok okrągłych oczu Helmuta, Gerhart znów zaniósł się śmiechem. Był pochłonięty pracą i nie patrzył na towarzysza podróży, który najwyraźniej bał się dalszego ciągu opowiadania już od początku. - Słuchaj mnie uważnie - podał leżącemu miskę z miksturą ziołową, a uśmiech zniknął mu z twarzy, która przybrała poważny wyraz. - To poważna rana. Wymaga dość długiej operacji, na szczęście mam przy sobie odpowiednie przybory. Jak powiem to wypijesz zawartość tej miski. Znieczuli cię to na ból związany z manewrami przy twojej ręce. Niestety jest też działanie uboczne. Przez tą ranę energia wycieka z ciebie jak z dziurawego wiadra, a owe zioła wywołują silną senność. Nie wolno ci zasnąć! Słyszysz? Nie wolno! - Gerhart zaczął wyciągać z torby potrzebne narzędzia i kilka buteleczek podobnych do poprzedniej ale z cieczami zabarwionymi na różne kolory. Widząc przerażony wyraz twarzy Helmuta powiedział ze spokojem do niego - Nie martw się, nawet nie poczujesz. - Uśmiechnął się do rannego. W jego uśmiechu było coś kojącego, uspokajającego, ciepłego, powodującego, że pacjenci przestawali się bać operacji. Gerhart ćwiczył ten uśmiech od czasu kiedy zaczął pracować jako cyrulik. Helmut pomachał głową uspokojony i wyszczerzył swój niepełny już zgryz. Medyk ostrożnie zdjął bandaż z przedramienia. Chwycił coś na kształt drucianej pętli z drewnianą rączką umocowaną na jej końcach. Założył ją powyżej rany i silnie zaczął skręcać odcinając dopływ krwi do ręki. Chwycił drugą z pętli i powtórzył czynność poniżej zranienia. - Boli? - Najmita zaprzeczył - to dobrze świadczy. Pokażę ci sztuczkę - odkorkował jeden z flakoników i polał płynem po otwartej ranie. Po chwili dało się słyszeć syczenie, a znad rany uniósł się czerwony opar. Helmut znów wytrzeszczył oczy, a jego twarz przybrała komiczny wyraz. Najmita jęknął. Długo i cicho, jakby miał się rozpłakać. Gerhart przetarł ranę umoczonym kawałkiem tkaniny. Rana była całkowicie czysta, bez śladów krwi, bez niczego. Pozostało tylko dzielące skórę rozcięcie. - Pij! - Wypił krzywiąc się w niesmaku. Medyk wyciągnął igłę z przewleczoną już nicią i sprawnie zaczął zszywać ranę. Cała operacja zajęła zaledwie trzy minuty. Odciął nić, zawiązał na supeł i zwrócił się do walczącego z opadającymi powiekami Helmuta. - Już koniec. Tak wiem, miało być długo, ale przynajmniej byłeś przygotowany na wysiłek - uśmiechnął się do niego i odwrócił by pochować sprzęt. Po chwili usłyszał głośne chrapanie. Kiedy wszystko było uprzątnięte, medyk ułożył się obok towarzysza i jako, że nie spał od trzech dni zasnął w ciągu kilku chwil.

* * *

Kiedy się obudził pierwsze co poczuł to ciepło. Gorąco, skwar. Żyjąc na pograniczu Kisleva nie był przyzwyczajony do takich temperatur. Miał na sobie zwykłe ubranie, a oprócz niego poczuł na głowie zawiązany turban - no nieźle musi grzać - powiedział do siebie obmacując nakrycie głowy.
- No obudziłeś się wreszcie, Gerhardzie - powiedział stojący przy nim kapitan. - Spałeś ponad trzydzieści godzin. Nawet walka z trollami mnie tak nie wykańcza - zaśmiał się. - Wstawaj, dojeżdżamy do Lumino.

Gerhart wygramolił się spod płachty przywieszonej nad jego głową i poczuł jeszcze większy upał. Na szczęście ciągle wiał orzeźwiający wiatr znad pustyń. Zielarz chciwie wciągnął powietrze nosem aby się ochłodzić, miał jednak pecha. Oczy przeszły mu łzami kiedy do płuc przedostały się liczne ziarna piasku. Kaszel zagłuszył wszystko. Szybko pociągnął kilka łyków z bukłaku z wodą. Trochę mu się poprawiło...
- Taaaaa... Piasek. Mnóstwo jest go tutaj, musisz uważać, żeby cię nie zabił bo na pewno bardzo się jeszcze ludzkości przysłużysz - kapitan znów się zaśmiał. - Tam w Lumino nasze drogi się rozejdą. Dziękuję ci w imieniu całej naszej załogi za pomoc, w szczególności dla Helmuta. Tak przy okazji, to dlaczego naopowiadałeś mu tych bzdur z orkiem na drodze? Nie mogłeś mu powiedzieć co na prawdę się wydarzyło?
- Kapitanie... Jestem lekarzem już bardzo długo i wiem jakie konsekwencje niesie za sobą spożywanie dużych ilości alkoholu. To co mu powiedziałem możemy nazwać terapią wstrząsową - medyk się uśmiechnął. - Czy jakbym mu powiedział, że biegając po wozie z toporem bitewnym stracił równowagę i spadł na głaz, to przejąłby się tym bardzo? Może ewentualnie zadziałałby ten topór który mu się wbił w rękę - zaśmiał się. - Myślę, że świadomość ujścia z życiem po spotkaniu z orkiem bardziej działa na wyobraźnie i rozsądek.

* * *

Kiedy tylko Gerhart się dowiedział o bibliotece, bez namysłu udał się na miejsce. Od ponad dwóch tygodni przeglądał stare zwoje i księgi w poszukiwaniu informacji na temat roślin znajdujących się na terenie Arabii. Niestety jego praca spełzła na niczym. Nie dość, że musiał się użerać z często niepoprawnymi tłumaczeniami ksiąg, których czasem w ogóle nie mógł zrozumieć, to jeszcze całe księgozbiory biblioteki były w chaosie.
- Aż wstyd, żeby tak piękną i bogata bibliotekę trzymać w takim bałaganie - znów mówił do siebie przeglądając jedną z ksiąg odnalezioną z niemałym trudem. - Co my tu mamy... "Eliphiriia Kilisillia zwana potocznie Okiem Żuka. Roślina została odkryta w roku 2519..." - Gerhart zrobił zdziwioną minę. - Mówisz, że 2519 rok. Bardzo dziwne, że moja matka dawała mi ją na ból kiedy jeszcze nie potrafiłem mówić... Ech, wielcy profesorowie od wszystkiego.
Zamknął księgę i poszedł odłożyć na miejsce, ale z powodu ogólnie panującego bałaganu nie odnalazł go. Położył ją na kupce innych przejrzanych przez niego. Było ich ponad trzydzieści.

Medyk powoli tracił resztki nadziei, że dowie się czegoś nowego. Postanowił zrobić sobie chwilę przerwy. Zaczął przechadzać się pomiędzy regałami oglądając rzeźbienia w półkach. Były naprawdę pięknie wykonane. Gerharta szczególnie zainteresowała rzeźba przedstawiająca półnagą driadę. Z trudem oderwał od niej oczy po kilku chwilach i od niechcenia wziął pierwszą lepszą księgę. Usiadł przy stoliku i zaczął ją czytać wciągając się coraz bardziej...
- Ci Arabowie to mają wyobraźnię - powiedział rozchylając usta ze zdumienia, kiedy to autor opowiadał coraz to bardziej pikantne sceny, obfitujące w bardzo szczegółowe opisy. Zielarz oderwał wzrok cały czerwony, kiedy to właśnie narrator mówił dopiero ósmą linijkę na temat kobiecych piersi.

Przez kilka chwil starał się otrząsnąć z szoku, jaki zaserwowała mu czytana właśnie literatura. Kiedy tak siedział wyprostowany z oczami szeroko otwartymi do sali wkroczył zakonnik. Położył na stole dzban z wodą i kubek.
Zapytał Gerharta jak posuwają się prace.
- Bardzo mi się przyda ta woda - powiedział wciąż rumiany medyk i zaczął duszkiem pić wodę z kubka jakby w ogóle nie zauważył mnicha. - Och przepraszam, cię Paolo - uśmiechnął się serdecznie odkładając wodę. - Bardzo dziękuję za pamięć o mnie i troskę. Jeśli chodzi o postępy to muszę przyznać, że mizernie - na twarzy Gerharta zagościł wyraz bezradności. - Niestety wszystkie informacje zawarte w księgach które czytałem nie wspominają nic o roślinach leczniczych na terenie Arabii - wstał i zaniósł czytany przed chwilą wolumin na jedną z półek z całej siły starając się zakryć jego tytuł. Wracając do stolika mówił do mnicha:
- Jeśli nie znalazłem niczego nowego w wiedzy zapisanej to albo będę musiał znaleźć kogoś kto ma wszystko w głowie, albo po prostu wyruszyć w podróż i poszukać ziół na własną rękę - stanął przed Paolo'em. - Tak, to chyba najlepsze wyjście, metoda prób i błędów. Powiedzcie mi bracie, czy znacie jakieś miejsce w Lumino gdzie mógłbym znaleźć jakąś drużynę? Jakaś gospoda czy karczma, bo sam raczej nie dam rady nic zdziałać w tym obcym dla mnie świecie...
 

Ostatnio edytowane przez brutus4711 : 12-08-2009 o 11:29.
brutus4711 jest offline