Dante wracał ze spotkania z Nielotem w dość podłym nastroju. Miał złe przeczucia i zupełnie nie ufał swemu informatorowi. Nie znaczy to, że wątpił w prawdziwość słów Nielota, o wiele bardziej trapiły go intencje kruka. Niemniej długo go nie trapiły, szybko dotarł do zaparkowanego auta. Maluch, zielony. Dante siadł do samochodu, zaklną z cicha kiedy zawieszenie lekko opadło. Najgorsze było ro, że maluszek nie chciał odpalić. Dławił się, buchał parą z rury, rzemiecha ale za nic nie pragnął ruszyć
-Týsiacznyj... Nedóbre, Nedóbre...
Pokręcił głową przyglądając się z zewnątrz samochodowi. Zdławił w sobie szczerą chęć przygniecenia z buta w maskę. Ostatni raz kiedy to zrobił musiał tłumaczyć się w warsztacie czy aby stłuczki nie miał. Odetchnął, przespacerował się wkoło i raz jeszcze spróbował pojechać. O dziwo samochód jakby się przestraszył bo wyrwał narwanie wciskając Dantego w fotel. Pojechał w rytm głośnego „terk terk rek” jakby podróżował traktorem.
Przy wejściu na koncert dało się znajome „a w mordę nie chcesz?” przyprawione wschodnim akcentem. Po chwilowym zamieszaniu dało się zauważyć wybiegającego do toalety człowieka, całkiem bladego. Po chwili tłum się rozstąpił. Czyżby zawitała rosyjska mafia?
Dante wyszedł z zgrupowania wywalczywszy sobie wstęp potwornym smrodem. Nosił sportowe buty, spodnie z dresu i szara koszulkę, a właściwie to prawie czarną. Strugi potu galopowały po jego waży i wsiąkały w ciemne plamy na ubraniu. Dobrze zbudowany, pobrzeżnej postury miał twarz... Bynajmniej nie bandycką jak po dresie można byłoby się spodziewać. Paskudny, nalana twarz, małe oczy niczym świderki i czerwony nos-kartofel odwracały uwagę od szachtowego owłosienia. Białe włosy nawet teraz podczas drogi wypadały, na łysinie można było dojrzeć masę wysepek zbitych w przetłuszczone kołtuny. Bluzkę dekował przy tym łupież i włosy, zaś całe ciało, obficie dłonie, mniej obficie twarz – blizny. Cześć po pazurach, jako wyraźne ich ślady, inne starsze i mniej widoczne przypominały robotę ostrych narzędzi. Sam ubiór przypominał znaleziony na śmietniku.
Dante kroczył spokojnie, nawet nie obijał ię o ludzi a tylko zwyczajnie ich mijał. Oni też go mijali zatykając nosy. Ostatecznie metys dotarł do największego zgrupowania ludzi. Wtedy wszyscy mogli w całości poczuć jego odór. Dantego otaczała aura smrodu, przenikliwej woni która pochodziła wprost z innej rzeczywistości. Mówiąc prościej: capiło od niego nieziemsko. Rozejrzał się – gdzie oni mogli się podziać? Skrzywił się nieznacznie, wygrzebał z kieszeni telefon. Model bojowy „cegła”. Zastanawiał się do kogo zadzwonić. Ostatecznie wybrał Lenę, wolał rozmawiać z kimś rozsądniejszym.
-Spadaj...
Burknął nie do kogo innego jak do do telefonu właśnie który na złość musiał się rozładować. Srebrny Kieł warknął w prawie dosłownym tego słowa znaczeniu, przetarł czoło z włosów wymierzanych z potem i wyszedł z terenu koncertu w niewesołym nastroju. Niemrawo wsiadł do wysłużonego malucha. Samochód zatrejkotał, a Dante pojechał nim do pierwszego z kartki dostanej od Nielota.