Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2009, 13:27   #7
Thanthien Deadwhite
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny

Małe, obozowe ognisko płonęło spokojnie dając podróżnikom trochę ciepła i światła. Dziewczyna leżała w swoim śpiworze i spała spokojnym snem. Jej skrzydlaty kociak leżał pod jej dłonią, a ona machinalnie go głaskała. Mężczyzna, który teraz się jej przyglądał na początku znajomości z nią, zastanawiał się czy ona czasem nie udaje, że śpi. Teraz wiedział już o niej wystarczająco wiele, wiedział również, że śpi. Tak pewnej kobiety jak Una to jeszcze nie poznał. Jak dziś pamiętał ich pierwsze spotkanie. Było to w okolicy pewnych interesujących go ruin, w której zamieszkał stwór znany jako chimera, a że w okolicy była też jakaś mała osada, to trupy padały tam często i gęsto. Zdesperowani mieszkańcy będący niżej w łańcuchu pokarmowym niż trzygłowa bestia postanowili wynająć kogoś, kto by stwora ubił. I wynajęli ją. Trochę się jej lękali, trochę byli onieśmieleni jej urodą. Bo, że była urodziwa to nie podlegało wątpliwości. Pąsowy pobłysk pełnych ust, wyraźne kości policzkowe, zgrabny, wyrzeźbiony nos same w sobie z przyciągały niejedno oczarowane spojrzenie, lecz dopiero po chwili przychodziło zrozumienie, co faktycznie wyróżniało się w tym obrazie. Były to jej oczy, które po bliższym przyjrzeniu się ujawniały swą dwubarwną naturę – prawe mieniło się bowiem jak szmaragd, lewe zaś błyszczało jak akwamaryn. Głębokie i w ciemnych odcieniach, ich kolory w pierwszym momencie zdawały się nie do odróżnienia. Zachwyt z pewnością wywoływały też jej piękne, faliste włosy, których gęsta kaskada, spięta jedynie tak, by nie zasłaniała twarzy, swobodnie opada na jej plecy i ramiona. Zgrabne i smukłe ciało, krok pełen tanecznej gracji i błysk w oczach świadczący o nieugiętym harcie ducha. Czemu więc plebs tak bardzo się jej obawiał? Było coś takiego w jej postawie, w jej całej postaci. Jakaś dziwna mroczna aura. Zwykły chłop może aury nie dostrzegał, ale na pewno ją czuł, odbierając jako dziwny niepokój. Do tego dziewczyna ta zachowywała się jakby nie imały jej się żadne negatywne emocje. Skryta i małomówna, za nic mająca to, że wytykano ją palcami, czy śliniono się do niej - jak gdyby rzeczy te nigdy w jej mniemaniu nie miały miejsca. O tak była dziwną osobą. Dziwnego wrażenia dopełniał jej strój. Piękny i niewątpliwie magiczny napierśnik, kontrastujący z wspaniałą suknią pod nim no i ostrza, które mimo, iż cudownej roboty sprawiały wrażenie bardzo niebezpiecznych.

Mężczyzna pamiętał jak dziś, że dziewczyna nie pytała za wiele. Przyjęła tylko zlecenie i ruszyła do ruin zamczyska. Dzięki temu, że przyciągała wzrok wszystkich mieszkańców, nikt wtedy nie dostrzegł jego, nikt nie zwrócił uwagi na to, że ruszył on za nią.

***

W końcu mężczyzna postanowił wyjść z ukrycia, co też szybko uczynił i zrównał się z nią.
- Witaj. Nie radziłbym Ci iść do tych ruin, chyba, że chcesz zobaczyć własne wnętrzności nim skonasz. - powiedział lekko radosnym głosem, kompletnie nie pasującym do przekazu. Taki już był.
- Powinnam obawiać się chimery, czy ciebie? - głos dziewczyny był spokojny i bezbarwny. Ani wcześniej, choć była świadoma obecności mężczyzny, ani teraz nie odwróciła ku niemu wzroku.

Mężczyzna spojrzał na swój tors i ręce. Na dłoniach ubrane miał czarne rękawiczki bez palców, wykonane ze skóry jakiegoś wielkiego kota. Wskazujący palec prawej ręki przyozdobiony był w duży sygnet symbolizujący głowę kozła. Czarne spodnie, szara koszula z lnu i szaro-czarny płaszcz z przyszytymi na całej jego długości i szerokości kruczymi piórami, ubrane były na szczupłe, żeby nie powiedzieć wątłe ale i wysokie ciało. On w przeciwieństwie do niej nie miał żadnego pancerza, choć przyznać trzeba, że w jego wizerunku było coś dziwnego. Chodziło bowiem o nietypowy oręż, przypięty do pasa przy jego prawej nodze. Długi i gruby łańcuch z haczykowatymi kolcami, które zapewne służyły do kłucia i zdzierania skóry z przeciwników, podzwaniał cicho przy każdym jego kroku, przywodząc na myśl skojarzenia z lochami i torturami. Poza tym i dziwnym płaszczem, który raczej nie był ostatnim krzykiem mody, tylko osobowość mężczyzny, oraz jego dziwne zachowania mogłyby niepokoić, ale zarówno osobowości jak i jego zwyczajów nie było jej jeszcze dane poznać.

- A czemu miałabyś się mnie obawiać? - powiedział także na nią nie patrząc, swą pociągłą i bladą twarz mając skierowaną przed siebie. - Gdybym chciał coś Ci zrobić, to bym nie podchodził na długość ramienia, dzieweczko.
- Gdybym się czegoś obawiała, to by mnie tu nie było.
I tym krótkim stwierdzeniem temat najwyraźniej zakończyła. Albo taką miała nadzieję. Wiadomo jednak czyją matką jest nadzieja.
- No to Ty pierwsza wspomniałaś o jakiś obawach. - powiedział i przeczesał kruczoczarne włosy opadające mu swobodnie na ramiona ręką. Ucieszyła go woń olejków. - Jesteś głupia, czy odważna? Bo to, że pewna siebie to widzę.
Przez twarz dziewczyny przemknął słaby uśmiech - słaby, lecz ciepły, wcale nie ironiczny w swych charakterze. Spojrzała przelotnie na idącego obok nieznajomego, mówiąc:
- Nie potrzebuję ostrzeżenia, by wiedzieć, co mnie tam czeka - jej głos brzmiał dobrodusznie, jakby w łagodnym tonie karciła niesforne dziecko. - Zmierzam tam właśnie dlatego, że to wiem. I ty, jak widzę, również. Próbujesz mnie od mych zamiarów odwieść? Czy wręcz sam kierujesz się podobnymi?
- Wiesz do czego zmierzasz? Wiesz co Cię tam czeka? Ciekawe - powiedział równie łagodnie czarnowłosy mężczyzna śmiejąc się nawet lekko, jakby opowiedział dowcip. - A gdzie jakieś przygotowanie? Bo chyba nie myślisz, że pancerz okryty magią czy takowe ostrza załatwią całą walkę za Ciebie, prawda?
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - kąciki ust dziewczyny znów lekko się uniosły, choć grymas ten nie był kierowany bezpośrednio do nieznajomego.
- Masz na myśli haniebną - przerwał i udał że spluwa - wybacz miałem na myśli chwalebną śmierć w jakiejś bezimiennej jamie? Ja rozumiem, że śmierć to część życia i tak dalej, ale to chyba nie znaczy, że trzeba wydawać się na pastwę kłów i szponów niczym jakiś pokręcony boży wojownik co?

Wojowniczka uśmiechnęła się, wyraźnie rozbawiona, choć uśmiech ten nie ukazał jej zębów.
- Nie, nie trzeba.
- No właśnie! - powiedział z uśmiechem mężczyzna - Więc jak masz zamiar zapewnić sobie zwycięstwo w tak wielkiej potyczce, ku uciesze złośliwych duchów?
- Przy odrobinie szczęścia - i znów ten życzliwy, słaby uśmiech.
- Przy odrobinie szczęścia? - spytał przesadnie zdziwiony człowiek - Ciekawe ile bazyliszków byś zabiła licząc tylko na szczęście. Ja tam wolę sobie zapewnić zwycięstwo, jeszcze za nim stanę do walki, króliczku.
- To dobrze dla ciebie. - Dziewczyna nie brzmiała gniewnie, choć nie była rozmowna, wydawała się gdzieś w duchu szczerze towarzystwem rozbawiona.
- Ale dla Ciebie już nie, i to moja synogarliczko bardzo mnie martwi. - powiedział wyolbrzymiając swe zmartwienie.
- A więc doceniam.
- Właśnie jeśli o mnie idzie, to nie doceniasz. Liczysz na Tymorę, która jest bardziej zmienna niż chorągiewka na wietrze, czy duchy chaosu. Jakbyś doceniała przeciwnika, to byś nie liczyła tylko na szczęście. - powiedział po czym szturchnął ją lekko palcem wskazującym. - A niech mnie. - szepnął do siebie. - Duchem nie jesteś. Kim wobec tego?
- Tylko kimś, kto pozbędzie się problemu tych ruin - odpowiedziała enigmatycznie.
- Te ruiny problemu raczej nie mają. Kto wie, może nawet są szczęśliwe, że ktoś je zamieszkuje - powiedział lekko mężczyzna - Problem w tym Przepióreczko, iż wcale nie powiedziane, że dasz sobie radę. Tymora i magiczny oręż nie zawsze wystarczy.
- Zobaczymy - drgnęły kąciki jej ust.
- Chyba na to nie pozwolę. - powiedział Nathan a jego głos stał się dziwnie spokojny i zimny.

***

Unieruchomił ją wtedy jednym zaklęciem i zaproponował współpracę. Zgodziła się, a gdy uwolnił ją ze swojego czaru, ona nie była ani zła, ani przestraszona. Była dalej pewna siebie, co bardzo się magowi podobało. Przedstawiła się jako Una. On był bardziej wylewny. Takim ludziom jak ona przedstawiał się na ogół jako "Nathan Corvus, Archeolog z zamiłowania, łowca istot niebezpieczniejszych od jeleni w razie potrzeby i z konieczności."

Wiadomym też było, że zajmował się magią. Mimo to podejrzewał, że kapłani Mystry czy jej fanatycy raczej by go nie polubili za styl. Zupełnie jak pewien Iluzjonista.

Mężczyzna przestał wpatrywać się w ognisko i wyciągnął z plecaka małą sakiewkę, w której coś zagrzechotało. Rozejrzał się jeszcze wokół i podniósł kamienia, który leżał nieopodal i cisnął nim w drzewo.


Jakiś przestraszony ptak zerwał się do lotu, a mag powoli zaczął szperać w swej sakieweczce. Po chwili wyciągnął jakiś mały przedmiot. Zaczął się mu przyglądać.

Nigdy nie zrozumiem Iluzjonistów. - pomyślał.

***

Nathan wpatrywał się w milczeniu w nagrobek. Obok niego stała Una i także milczała. Mag wynajął dziewczynę, by pomogła odnaleźć mu znajomego, któremu musiał dostarczyć pewne informacje. Teraz wpatrywali się w jego mogiłę.

- Nigdy nie zrozumiem Iluzjonistów. - powiedział w myślach do nagrobka Archeolog -Nigdy już nie zdołam zrozumieć Ciebie, Laumee Harr. Bo jak zrozumieć kogoś takiego jak Ty. Szlag mnie trafi przez Ciebie, popieprzony człowieku! Czy już do końca Cię pogwizdało?! Kto normalny przyjechał by na wakacje, czy urlop do tak zatęchłej dziury na jakimś pustkowiu, gdzie pizga jakby sama Auril pierdziała tu swym lodowym oddechem i do tego dał się zabić! I jak ja Ci do stu tysięcy upiorów spłacę swój dług co?! Pomyślałeś kurwa o mnie?! To po to ja lazłem tutaj z suchego i ciepłego Neverwinter z informacjami, o - jak to sam nazywałeś - "tej suce", żebyś mi kurna takiego wała odwalił?!

Mag odetchnął głęboko i przeczesał ręką swe włosy. Zapach olejków zawsze działał na niego kojąco. Spojrzał jeszcze raz na napis wyryty na grobie.


Siabo Laume Harr

Iluzjonista-Bohater

-No dobra, Iluzjonisto miałem u Ciebie dług, a ja swe długi spłacam. - zaczął ponownie - Bo długi trzeba spłacać nawet po śmierci, i to nie zależnie czy zginął dłużnik czy wierzyciel. Nauczył mnie tego jeden upiór. Nie ważne zresztą. Słyszałem, że zaznajomiłeś się tu z jakimiś awanturnikami i że oni też zostali bohaterami. Kurcze, nie rozumiem tego waszego ciągu, do bycia "obrońcami" czy "bohaterami". Bo co komu po takim tytule, jak w większości przypadków kończą jak Ty? No a sam tytuł co wam daje? Pozwoli na wychędożenie nastoletnich dzierlatek, czy może napchania sakw brzękiem? Bo o ile, ewentualnie to drugie jestem w stanie zrozumieć, mimo że pieniądze pewnie tak marne, że na porządne badania by nie wystarczyło...to o tyle tego pierwszego kompletnie nie rozumiem! Bo do cholery, od tego służą zamtuzy?! Ciekawe co by Twoja ukochana żonka powiedziała, gdyby zobaczyła jak się zabawiasz gdy jej nie ma! A mówiłeś o taaaakiej wielkiej miłości! Jakoś jej nie widzę! Aż tak Ci tego brakowało, że musiałem jakieś dziecko zmanipulować by Ci dobrze zrobiło?! - przerwał na moment - A z resztą to Twoja sprawa. Wiemy oboje, że ja nic porządniejszy nie jestem, a jak tylko o tym myślę, to od razu się irytuje, a to mi nie pomoże w spłaceniu, tego przeklętego długu. Słuchaj, więc Laumee Harr. Postaram się odnaleźć tych Twoich towarzyszy i przekazać im informacje, które zdobyłem dla Ciebie. jeśli to co mi kiedyś ględziłeś jest choć po cześć prawdą, i przyjaźń faktycznie jest mocna to oni coś z tym zrobią. A jak nie? To cóż, sam jakoś wyrównam rachunki. Nie wiem jeszcze jak, ale nim ich dogonimy, to znajdę już jakiś sposób. Czyli jak? Wszystko ustalone? Świetnie. - mężczyzna uśmiechnął się podczas, gdy jego myśli kierowały się ku zmarłemu.

- No to my już sobie pogadaliśmy i wszystko ustaliśmy. Podjąłem też decyzję. Nie długo ruszamy. - powiedział wciąż skierowany twarzą do pomnika.
- Uno, Mero mam jeszcze tutaj coś do zrobienia. Zróbcie coś w tym czasie dla mnie. Sprawdźcie czy żaden nawiedzony kapłan czy chłop nie włóczy się po okolicy, dobrze? Jakbyście takiego spotkali, to użyjcie swego uroku i spławcie go. - powiedział Nathan i spojrzał na Unę, która tylko kiwnęła głową i poszła w kierunku bramy cmentarnej. Czarodziej zaś zrzucił z pleców plecak i wyciągnął mały woreczek, w którym coś charakterystycznie zagrzechotało. Odgarnął śnieg i zbadał ziemię. Była zimna i twarda. Będę musiał ją trochę zmiękczyć. Nie powinno być problemu. - pomyślał z uśmiechem i wyciągnął mały szpadelek.

***

Furkot skrzydeł otrząsnął go z rozmyślań. Schował ludzką kość małego palca do małego woreczka, a ten z powrotem do plecaka.

- Mero, co teraz robiłeś? - powiedział głośno wciąż z pochyloną głową.
- Ja... - odpowiedział mu wysoki, skrzekliwy głos nad nim.
- Spałem - dokończył zdecydowany i złym głosem Nathan. - A o co prosiłem?
- Chyba co rozkazałem! - odpowiedział oburzony skrzekliwy głos z góry, ale z innego miejsca niż poprzednio.
- Dawno w dziób nie dostałeś?! - krzyknął człowiek po czym szybko spojrzał na Unę. Wciąż spała. - Miałeś czuwać ze mną, a Ty poszedłeś spać! I usiądź jak do Ciebie mówię!
- On może spać całą noc, a ja nie? - odpowiedział pretensjonalnie Mero z okolic drzewa.
- To jest jego i Uny sprawa! - odpowiedział mag spojrzawszy na kociaka Uny, który leżał spokojnie obok swej pani. - Poza tym to kot. Wolisz być kotem? Mogę Ci to załatwić! Chcesz?
- Mówił Ci ktoś, że jesteś ostatnio zły jak głodny kundel - odpowiedział Mero, w jego skrzekliwym głosie brzmiała jednak jakaś obawa.
- Fakt, ech. To chyba przez zmęczenie. - odpowiedział spokojnie. - I przez pewien cholerny dług, który muszę spłacić wbrew swej woli.
- To go nie spłacaj.
- To nie wchodzi w grę. Przecież wiesz.
- Wiem.
- No więc właśnie. No nic, do świtu już niedługo a ja bym chciał jeszcze chwilę się przespać. Popilnuj nas w tym czasie, dobrze? W razie czego - przerwał i machnął ręką - w razie czego wiesz co robić.
- Tak. Wiem. - odpowiedział Mero i rozległ się furkot skrzydeł. - A żeby zamienić mnie w kota, musiałbyś mnie najpierw złapać - powiedział nagle wysokim i bardzo skrzekliwym głosem. Mag uśmiechnął się pod nosem, ale już nie odpowiedział. Wyciągnął swój koc, położył się pod nim i po chwili zasnął.

Byli w podróży od dawna. Aktualnie wędrowali śladami grupy, zwanej w pewnym miejscu Obrońcami Rath.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."

Ostatnio edytowane przez Thanthien Deadwhite : 16-08-2009 o 11:41.
Thanthien Deadwhite jest offline