Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-08-2009, 13:49   #5
Serge
 
Serge's Avatar
 
Reputacja: 1 Serge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputacjęSerge ma wspaniałą reputację
Trzy dni wcześniej, trakt nieopodal Behemsdorfu

Strzała nie trafiła w jelenia a jedynie go spłoszyła. Wystraszony skoczył w las, jednym susem pokonując wysokie zarośla i mało nie wpadł na konia niosącego na swym grzbiecie jakąś szlachciankę. Zwierzę tak się wystraszyło, że zaraz pognało dalej, a koń stanął stępa i zrzucił swą panią, uciekając w przeciwnym kierunku.
Kobieta wylądowała na tyłku i zaklęła szpetnie pod nosem.
- Ty... Ty tchórzu przebrzydły! Wracaj tu natychmiast Rozkazuję ci! - wołała za koniem i siedząc na trawie rzucała za nimi jakimiś patykami.


- Wystraszył się, ale wróci. - nagle usłyszała za sobą głęboki, melodyjny męski głos. Odwróciła się i zobaczyła wychodzącego z lasu młodego, dość przystojnego mężczyznę w zielonej tunice i płaszczu takiego samego koloru. W dłoniach dzierżył łuk, znad jego lewego barku wystawały czerwone lotki strzał. - Wybacz, pani, to moja wina. Dzisiaj chyba nie mam dnia na polowanie. Wszystko w porządku? Nic się panience nie stało?

- Hmm... - kobieta ubrana w drogą suknię obrzuciła go przenikliwym spojrzeniem, lustrując go jak niewolnika na targu. - Właściwie to, - złapała się za kostkę, - potwornie mnie boli, chyba sobie coś zrobiłam... Ajjj...
Na twarzy rudowłosej szlachcianki wykwitł grymas udawanego bólu. Wyciągnęła dłoń w stronę nieznajomego. - Pomógłbyś mi wstać? Jest tu jakieś miasto, w którym mogłabym odpocząć i poczekać na mojego tchórzliwego wierzchowca?

Mężczyzna szybkim ruchem zarzucił sobie łuk na plecy i podszedł do kobiety. Uklęknął przy niej i zaczął odgarniać jej długą suknię, na co ona zareagowała dobyciem sztyletu.
- Spokojnie, panienko, chcę tylko obejrzeć nogę. Moja matka jest cyrulikiem, nauczyła mnie wielu przydatnych rzeczy.
- Ach tak, no dobrze... - zmitygowała się kobieta i schowała ostrze z powrotem do pochwy przy pasie.

Łowca natomiast zdjął jej buta i kciukami przejechał po obu kościach stopy. Kobieta syknęła, gdy zrobił to mocniej.
- Nie jest złamana ani zwichnięta, ale może być nadwyrężona lub stłuczona. Niedaleko leży wioska Behemsdorf, myślę że powinna panienka udać się tam ze mną. Moja matka obejrzy panience nogę. Pomogę wstać. - to powiedziawszy zarzucił sobie rękę kobiety na ramię i oboje dźwignęli się do pionu. - Można poznać twe imię? Czy mam się zwracać 'panienko'? - uśmiechnął się do niej prezentując białe, równe zęby, co nie było codziennością na szlakach Starego Świata.

- Trochę się boję rozmawiać z obcymi - powiedziała, odwracając głowę i udając, że dłonią zakrywa rumieniec zakłopotania. W graniu była naprawdę dobra, jeszcze się nie trafił mężczyzna, który by ją rozgryzł i przejrzał. - Powiedz, daleko ta wiocha? Bo ja naprawdę nie czuję się na siłach, żeby chodzić. Ech, a tatko mówił, żebym nie oddalała się zbytnio - westchnęła, zbliżając swój policzek do jego. Pachniała wiśniami.

- Jeśli iść traktem, to jest nawet kawałek... Ale przejdziemy na skróty, panienko. Wychowałem się w tych lasach, znam ich każdy zakamarek. - może był zwykłym wieśniakiem, ale zorientował się, że kobieta nie chce mu podać swego imienia. Nie dziwił się – ojciec zawsze mówił, że szlachetnie urodzeni, a ona najwyraźniej należała do tej kasty traktują niżej urodzonych jak zło konieczne. - Ja jestem Effendi, tak czy inaczej miło mi panienkę poznać, choć chyba okoliczności mało sprzyjające. Da radę panienka iść wspierając się na moim ramieniu?

Łowca zagwizdał w osobliwy sposób i po chwili z lasu wybiegł piękny, duży wilk o szaro-czarnej sierści, który podbiegł do kobiety i zaczął ją lizać po dłoni.


- Buran, zostaw! Nie liż pani. Przy nodze, raz! - zwierzę wykonało polecenie Effendiego i dysząc radośnie przyglądało się nieznajomej. - To mój wilk, Buran. Ale niech panienka nie pyta, to długa historia.

Poczuł, jak dziewczyna mocniej zaciska swą dłoń. Chyba była zestresowana obecnością wilka.
- Ja... Och! - zaczęła i zatrzymała się nagle. - Ale ty chyba nie planujesz nic niemądrego, co? Chyba nie chcesz wykorzystać tego, że nie mogę swobodnie się poruszać? - zapytała i widząc jego zdziwione spojrzenie, wyjaśniła. - Masz zamiar mnie zaciągnąć do lasu i zgwałcić, co? Przyznaj się od razu, oszczędzę ci tej śmiesznej próby! Musisz wiedzieć, że mój ojciec wydał niemałą fortunę na moje lekcje szermierki z jednym z mistrzów... - dodała, ściszając głos i marszcząc gniewnie brwi. Rzeczywiście, przy boku miała rapier.

Effendi zaśmiał się głośno i nie mógł przestać jeszcze przez chwilę, nawet widząc jak na twarzy szlachcianki maluje się zdenerwowanie.
- No wie panienka, czegoś tak absurdalnego jeszcze nie słyszałem w życiu. - uśmiech nie znikał z jego twarzy. - Uspokoję panienkę – nie zamierzam jej zaciągnąć w krzaki i wykorzystać, jeśli o to chodzi. Nie musi się nas panienka obawiać, no może jego trochę – wskazał na Burana, a wilk popatrzył na niego ze zdziwieniem idąc wciąż przy nodze. - śmierdzi mu z pyska.

Przez chwilę patrzyła się na nich lekko zdziwiona, w końcu się zaśmiała i ucałowała go w policzek.
- Teraz to sama mam ochotę cię gdzieś zaciągnąć - uśmiechnęła się szeroko, szturchając łowcę. Nie był pewien, czy sobie żartuje, czy go podrywa, ale miło było widzieć uśmiech na jej twarzy. Od razu zrobiła się sympatyczniejsza.

- Miło ze strony panienki, ale chyba lepiej będzie jak moja matka obejrzy najszybciej jak można kostkę. Żeby nam czasem nie spuchła za bardzo – uśmiechnął się do niej. Cieszył się, że rozładował jakoś atmosferę. Rozmawiając o różnych sprawach, wsparta na jego ramieniu udali się przez las, tylko znanymi Effendiemu ścieżkami w kierunku Behemsdorfu.

Karczma Helmuta Knuiderta, Backertag, 13 Pflugzeita 2522 , po południu

Effendi siedział wraz z ojcem przy jednym ze stolików i czekał na piwo, a także na pieczoną dziczyznę, którą chwilę wcześniej zamówili u piersiastej Fridy, żony Helmuta. Jej gromki śmiech rozniósł się po sali, gdy wymieniła jakąś anegdotkę z Fritzem, tutejszym grabarzem, który chyba również miał ochotę dzisiaj pobalować. Młody łowca przetarł zmęczone oczy – dzisiejszy dzień pełen był wrażeń i musiał przyznać że lubił chodzić z ojcem do pracy, zwłaszcza gdy chodziło o polowania na zwierzynę; przy wycince starych drzew nie był już tak rozentuzjazmowany, niemniej kochał lasy i starał się spędzać w nich jak najwięcej czasu... Nawet jeśli była to tylko praca z ojcem, tutejszym leśnikiem.

- Dobrze się dzisiaj spisałeś, synu. – powiedział ojciec. - Ten dzik od dawna dawał się we znaki ludziom, którzy wychodzili do lasu. Wreszcie będzie z nim spokój.
- Sam mnie nauczyłeś tego co umiem, ojcze... To wyłącznie twoja zasługa. - młody Skjelbred uśmiechnął się zawadiacko.
- Nie bądź taki skromny, chłopcze - ustrzelenie prawie czterystukilowego, rozjuszonego dzika nie należy do rzeczy łatwych.
- Przecież mi z tym pomogłeś.
- Moja pomoc była śladowa, to ty zrobiłeś największą robotę. - ojciec klepnął go w ramię. - Cholera, Frida, gdzie to piwo?! - krzyknął przez salę. - Zemrzemy z młodym z pragnienia!
- Już się niesie, Niclas. - z zaplecza dobiegł ich przytłumiony głos Fridy.

Effendi rozejrzał się po sali – była niemal wypełniona po brzegi, co ostatnio nie było nowością. Wielu podróżnych zjechało swego czasu do Behemsdorfu gnanych opowieściami o starej, krasnoludzkiej kopalni. Sam młodzian również słyszał o niej z przeróżnych opowieści i czasami zastanawiał się, ile w tych wszystkich plotkach i mitach jest prawdy.
- Ten mag nie wrócił, prawda, ojcze?
- Nie. - Niclas pokręcił głową. - I pewnie już nie wróci, przecież sam dobrze wiesz, co to za kopalnia, synu. Jego pomysł był szalony... Ale każdy człowiek odpowiada sam za siebie, mimo żeśmy go ostrzegali. Jego sprawa. - ojciec wzruszył ramionami.
- A gdyby wybrać się tam większą grupą?
- Nawet o tym nie myśl. - przerwał mu Niclas. - Źle ci wśród żywych? Tam byś sobie tylko biedy napytał i nic więcej. Pewnie byś nie wrócił jak i ten czarodziej.

Chwilę później na stół wjechał zamówiony posiłek i dzban piwa. Łowca konsumował obiad rozmyślając o tym, co może kryć się w podziemiach tej starej kopalni. Rodzice stale zakazywali tak jemu, jak i siostrze nawet zbliżać się w tamte tereny, ale był już przecież dorosły i odpowiadał sam za siebie. I za swoje czyny.

Kończył właśnie udziec, gdy w sali pojawiła się ta szlachcianka, którą spotkał na trakcie kilka dni temu. Aria (imię podała dopiero, gdy zagościła w domu Skjelbredów) rozsiadła się przy stoliku w kącie i skinieniem głowy przywitała się z Effendim, na co łowca odpowiedział tym samym.
- Ciągnie cię do tej dziewuchy, co, synu? - spytał ojciec, widząc że Effendi patrzy na nią jak zahipnotyzowany.
- Nie ciągnie. - zaprzeczył łowca i czuł jak na jego twarz wstępuje rumieniec.
- Odpuść sobie, Effendi, nie twoja półka... Ona jest ze szlachetnego rodu. Dla takich jak ona, my zwykli, prości ludzie jesteśmy nikim. - mruknął ojciec. - Przyjechała, pobędzie trochę i pojedzie. Tak to zwykle z nimi jest.
- Może tak, może nie... - Effendi nie był zadowolony z tego co usłyszał. - Tak czy siak idę się przywitać.
- A idź, nie bronię. - ojciec uśmiechnął się spod sumiastego wąsa. - Ale pamiętaj co stary wilk Skjelbred ci mówił.
- Na pewno nie zapomnę, ojcze. - młody mężczyzna uśmiechnął się lekko, zabrał łuk, kołczan a także kufel piwa i ruszył w kierunku stolika zajmowanego przez szlachciankę. Skoro dzień był pracowity, może wieczór będzie bardziej rozrywkowy?
 
__________________
Non fui, fui. Non sum, non curo.
Serge jest offline