Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2009, 20:38   #6
ZauraK
 
ZauraK's Avatar
 
Reputacja: 1 ZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumnyZauraK ma z czego być dumny
I kolejna walka, która to już z kolei dzisiaj.....dziesiąta.... nie to jedenasta. Dlaczego? Inni walczyli góra po pięć, sześć razy po czym, jeśli przeżyli wypoczywali już spokojni o swój los. Spokojni przynajmniej do następnego razu. Dlaczego on walczył kolejny raz, i kolejny i znowu. Czyżby ten przeklęty senator maczał w tym palce? Już go tu zamknął jeszcze mu mało? Rozmyślania przewał świst miecza przeciwnika i ryk publiki. Tak, walka. Przyjrzał się swojemu przeciwnikowi, w którym rozpoznał Gnomixa. Dlaczego on, jedyny któremu nigdy nie dał rady na ćwiczeniach? Znowu wykonuje unik i zaraz szybką kontrę. Szybką... Gdyby były to ćwiczenia rozbawiłby niedawnych towarzyszy. Widział jak w zwolnionym tempie swój sparowany cios. Przeciwnik posiadał o wiele większą rezerwę sił, sił których Fimusowi już brakowało. W zasadzie to już tylko siła woli go pchała do przodu. Kolejny unik, znowu zbyt wolno i kolejna czerwona pręga na torsie. To tylko zadrapanie wmawia sobie. Tak to tylko zadrapanie, ale jakże piekące i dekoncentrujące. Wysysa z niego resztki sił, powoli, ale systematycznie. Kolejny atak i udaje mu się odbić cios tarczą. Kontra i trafia Gnomixa. Obserwuje przeciwnika, który na chwilę się zatrzymał i zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Widzi kilka czerwonych rys na jego skórze po jego glatiusie i ostatnią zadaną ranę. Niestety nie jest ona groźna, zabrakło siły w wyprowadzonym uderzeniu. Wróg rusza z zamachnąwszy się mieczem. Fimus przygotowuje się do obrony tarczą unosząc ją lekko. Czy to brak sił, czy tez to pot zalewający oczy spowodował, że nie odczytał tak oczywistego posunięcia przeciwnika: zamiast uderzenia miecza o tarczę, poczuł silne kopnięcie pod tarczą w brzuch. Siła była tak duża, że pada na wznak. Spotkanie z ziemia pozbawia go resztki tchu, wie już że to koniec. Jeszcze łudzi się że zostanie oszczędzony, że dostanie prawo łaski... ŚMIERĆ - ryczy tłum - ŚMIERĆ, ŚMIERĆ... próbuje się zdobyć na ostatni ruch. Turlaj sie, turlaj - wmawia sobie..... ŚMIERĆ, świst miecza, ostry ból w piersi... huk... białe światło czerwieniejące z każdą chwilą... Ciemność, cisza...

Pierwszy powraca dźwięk - szum wiatru... nie to przesypujący się piasek. Piasek na arenie? Żyję? Ale gdzie wrzawa tłumu? Otwiera z trudem oczy. Leży na wznak spoglądając w niebo... Niebo... czarne, ale nie czarne - dziwna kłębiąca się masa... chmury. Siada, rozgląda się i widzi równinę, pustynię. Nagle przytomnieje i ściąga hełm. Studiuje całe swoje ciało, jednak nie widzi nic wskazującego na przebyte właśnie walki. Kilka blizn po zagojonych dawno ranach z ćwiczeń, to wszystko. Na Jowisza, co tu się dzieje ? - wyrywa mu się na głos. Powoli wstaje i zbiera swoje rzeczy. Tu też dziwna rzecz. Wszystko jak wydano prosto ze zbrojowni w dniu igrzysk: glatius nie ma ani jednej szczerby, hełm, tarcza i naramiennik bez ani jednego wgniecenia. Tunika czysta, bez ani jednej plamki krwi.
Jeszcze raz się rozejrzał nie wiedząc co począć i w którą stronę się udać. Na lewo i prawo rozciągała się bezkresna dal szarej pustyni. Za nim majaczyły w oddali wzgórza, a nad nimi prawie białe niebo. Przednim dziwna ciemność w oddali spowijała wysoką górę. Miał wrażenie, że coś patrzy na niego z tej góry. Wytężając wzrok dojrzał bliżej nie określony kształt w czerwonej poświacie, i aż go dreszcze przeszyły.

Niewiele myśląc odwrócił się na pięcie i dziarskim krokiem ruszył w kierunku wzgórz...
Po trzech dniach nieustającego marszu Fimus, pogrążony do tej pory w transie, ocknął się czując głód i zmęczenie. Spojrzał po okolicy i nic poza piachem z trzech stron i wzgórzami o jakąś godzinę drogi przed nim, skalistymi wzgórzami. Nie poddając się jednak ruszył przed siebie. Zaczął na głos analizować sytuację. Zginąłem, czyż nie? A jednak idę, oddycham, czuję głód i zmęczenie. Nie mam ran, które przecież otrzymałem. Miejsce, właśnie co to za miejsce właściwie? Jak się tu znalazłem. Leżałem na arenie na piasku i obudziłem się na piasku, ale na pustyni. Właśnie piasek. Analizował odczucia swych bosych stóp. Bardziej szorstki niż ten na arenie. Ciepły ale nie na tyle żeby parzyć. Kolor... szary, a nie żółty... W ogóle kolory jakieś tu dziwne. Niebo, nie tego koloru nie potrafię nazwać, zupełnie jakby zmieniało swój kolor z dużą prędkością. Spogląda na skały do których właśnie dotarł. Niby zwykłe, ale gdy robi nierozważnie pierwszy krok rani się w stopę. Tego już za dużo. Staje i rozładowuje swoje frustracje krzykiem AAAAAGGGGGGHHHHRRRRRR!!! Dysząc ciężko zauważa, że niecały actus od niego jest jakby ścieżka, a wzgórza wcale nie są gołą skałą. Ścieżka pnie się w górę gdzie znika za kilkoma drzewami. Idzie tam lekko kuśtykając. Powoli pnie się w górę po dosyć gładkiej powierzchni, mając po lewej i prawej ostre kamienie. Drzewo o zgniło-zielonym pniu, czarne liście i owoce wyglądające jak jabłka. Położył pod drzewem swoje uzbrojenie i zaczął bezmyślnie zaspokajać swój głód owocami. Najedzony nazbierał jeszcze jabłek do chełmu, po czym usiadł pod drzewem i zasnął z mieczem w dłoni.
Zbudził go jakiś szmer. Natychmiast poderwał się gotów do walki. Wróciło wspomnienie areny. W jego stronę ze szczytu schodziło trzech ludzi. W dwóch rozpoznał legionistów. Trzeci wyglądał na barbarzyńcę z północy - ubrany w jakieś futra i uzbrojony w sporej wielkości topór. Natychmiast wysypał jabłka i nałożył hełm szykując się do starcia. O nie, nie dam się zamknąć ponownie! - krzyknął i przyjął pozycję do walki. Tamci przystanęli jakby dopiero teraz go dostrzegli. Po chwili ruszyli dalej zachowując ostrożność. Spokojnie, nikt nic Ci nie zrobi. - usłyszał od barbarzyńcy, co go zdziwiło. Jeszce bardziej go zdziwił gest barbarzyńcy i natychmiastowa reakcja legionistów. Zatrzymali się w czasie gdy barbarzyńca podchodził. Co tu się dzieje? Barbarzyńca rozkazujący legionistom? - Fimus bił się z myślami.
Jestem Brogan.
- Nie mam złych zamiarów. - ponownie odezwał się barbarzyńca stojący w odległości jednej tyczki od Fimusa. - tamtych dwóch to Furius i Spurius. Jesteśmy patrolem z pobliskiej strażnicy. A Ty pewnie jesteś tu nowy.
- Ja... - usłyszał swój głos - jestem Cornelius. Co znaczy to nowy i tu?
Brogan się uśmiechnął
- A jak Ci się wydaje? Że gdzie jesteś?
- To ja się pytam gdzie jestem. Jakbym wiedział to bym...
Brogan przerywa - To co byś zrobił trupie? Wydaje Ci się, że żyjesz? Jesteś w Czyśćcu. Wiesz co to?
Fimus pobladł. O czym on mówi, jaki trup, jaki czyściec? Przygotował się do obrony, pomimo iż człowiek przed nim wydawał się na rozluźnionego.
- O czym Ty mówisz? - spytał chłodno. Brogan westchnął tylko.
- Za każdym razem to samo. Co ostatnie pamiętasz zanim się tu znalazłeś?
Fimus otworzył już usta
- Albo nie nie odpowiadaj. Ja Ci powiem. Pamiętasz, że ktoś Cię poważnie ranił, tak poważnie że nie powinieneś już żyć, czy mam rację?
Fimus tylko pokiwał głową
- I dobrze Ci się wydaje, umarłeś, zabito Cię, wykończono, zadźgano. Jesteś trup, przynajmniej na tamtym świecie i przyjmij to do wiadomości - to zła wiadomość. Jest też dobra - żyjesz na tym świecie, w Czyśćcu. Byłeś niegodziwcem, grzesznikiem, ale nie jesteś taki zły najwyraźniej skoro trafiłeś tutaj. Zawsze mogłeś zaliczyć piekło, chociaż nadal masz taka możliwość - Brogan roześmiał się. - Choć ze mną do strażnicy to Ci dokładnie wyjaśnię o co tutaj chodzi. - Odwrócił się i podążył w stronę szczytu wzgórza mówiąc cały czas - I przestań obawiać się nas, są inne istoty których powinieneś się bać, zwłaszcza że przybywasz z północy i na pewno widziałeś demony. Fimusowi przypomniał się kształt w ciemności i postanowił jednak zaufać tym ludziom. Ruszył drętwo trawiąc właśnie nabytą wiedzę. Koniec końców mowa barbarzyńcy go przekonała. Po drodze Brogan pokazał mu wioskę w oddali.
- To Idop. Dla Twojej nogi lepiej by było tam trafić bo bliżej niż do strażnicy. Dla Ciebie w całości lepiej do strażnicy. Nie wiadomo co by dla Ciebie wymyślił ten przeklęty staruch.
W strażnicy opatrzyli jego stopę, nakarmili go jabłkami, napoili... musem jabłkowym. Dowiedział się wszystkiego o swoim nowym domu, o tablicach z przykazaniami, o demonach, jabłkach, walce, moście i wielu innych sprawach. Spędził tu kilkanaście dni. Widział nawet kilka walk z pomniejszymi demonami. Kiedy już się pogodził z własnym losem postanowił, że jego miejsce jest w walce i rozpoczął treningi z innymi. Okazało się, że posiada dosyć wysokie umiejętności. Tylko dwie osoby z dwudziestoosobowej załogi strażnicy były w stanie go pokonać, oczywiście jedną z nich był Brogan, drugą Furius. I tak zaczął służbę w obronie mostu. Początkowo liczył dni, potem miesiące, a następnie lata. Po pierwszych dwustu dał sobie spokój. Wszystko szło całkiem dobrze do tamtego dnia kiedy zjawiła się ta przeklęta bestia przy moście. Już w pierwszych chwilach walki Brogan został ciężko ranny, a sześciu innych zabitych. Fimus automatycznie wcielił się w rolę dowódcy. Przypomniał sobie wszystko co wiedział o taktyce walki tutaj zebrane przez ostatnie czterysta lat i pokierował pozostałymi ludźmi. Finalnie zabili tę bestię, ale wielkim kosztem. Ośmiu zabitych, pozostali przy życiu ranni w różnym stopniu. Do dalszej służby nadawało się jedynie dziewięciu ludzi z lekkimi zadrapaniami. Posłał jednego z ludzi do wioski z raportem.
Przysłano nowego dowódcę, a Fimusa wezwano przed oblicze starca zarządzające Idop. Pierwsze co usłyszał to krytykę o nieudolności obrony, a zaraz potem coś o potencjale w nim drzemiącym. Ze spotkania wynikło kilka faktów. Po pierwsze Fimus zdał sobie sprawę, że nie cierpi tego starucha. Po drugie nie wrócił już na most. Po trzecie zajął miejsce zastępcy szefa straży, którego skierowano do kierowania obroną mostu w zastępstwie rannego Brogana. Miało to być przyuczenie przed ewentualnym objęciem samodzielnego dowództwa. Ha... przyuczenie. Szef straży Gajus, był niezbyt rozgarniętym grubasem, którego głównym zajęciem było zbawianie się z kobietami i chlanie wszystkiego co choć przypominało alkohol. Tak więc Fimus raczej był bardziej szefem niż zastępcą. Ciekawy człowiekiem jakiego spotkał był historyk Wegecjusz, jak się chwalił, autor dzieła o wielowiekowej taktyce armii rzymskiej. Wegecjusz chętnie się dzielił swoją wiedzą jeśli tylko spotkał życzliwego słuchacza. I tak Fimus spędził kolejne 700 lat. Miał okazję obserwować przybywających z Ziemi, a wraz z nimi zmiany jakie zachodziły w zwyczajach, ubiorach, uzbrojeniu, narzędziach.
Nadszedł jednak w końcu dzień opuszczenia wioski, dostał przydział do oddziałów specjalnych. Teraz dopiero ujrzał oblicza prawdziwej walki i wszechobecnej śmierci. Niszczenie gniazd i żerowisk wroga, palenie zwłok zarówno demonów jak i poległych towarzyszy, bezceremonialne ograbianie poległych ze wszystkiego co mogło być rzydatne w walce z wrogiem. Dopiero teraz Fimus zrozumiał skąd tarcza, zbroja i sandały rzymskiego legionisty, które otrzymał przy przeniesieniu. Wszystko to było pestką w porównaniu do regularnej walki w obronie mostu, nie wspominając o czasach areny.
W między czasie w Idop zmienił się szef straży. Gajus dostał bilet na Północną Strażnicę, a jego miejsce zajął jakiś rycerz z jakiś wypraw krzyżowych w imię tego ich Boga jedynego. Nadal go nie bardzo obchodziła ta dziwna religia i jeden Bóg. Miał swoich bogów i chociaż uznawał, że istnieje inny bóg, to nie przyjmował do wiadomości, że jego mieliby nie istnieć. Fimus często wspominał gladiatorów z którymi walczył, swoją matkę i oczywiście Aratię. Pomimo jednak starań wspomnienia z każdym kolejnym wiekiem były bledsze, aż w końcu prawie całkiem się zatarły.
Rytm ciężkich walk, będących już jabłkiem powszednim Fimusa od przeszło wieku, zakłóciło pojawienie się niejakiego Pablo. Człowiek ten nie okazywał strachu i tego samego wymagał od innych. Wyprawy stały się jeszcze bardziej szalone i niebezpieczne. Pablo zaczął się jawić wszystkim jako wielki bohater. Fimus nie był do końca przekonany czy to odwaga czy szaleństwo. W każdym razie nastał czas kiedy Pablo poznał kobietę i nieco wyhamował w wymyślaniu coraz to nowych wariactw. Cornelius Fimus został mianowany dowódcą oddziału, w którym służył. Wtedy postanowił przeforsować pomysł umiejscowienia siedziby oddziału w północnej strażnicy, zwłaszcza że ostatnio sprawy nie stały tam dobrze. Północna strażnica miejsce zapomniane przez wszystkich - małe zasoby kadrowe i sprzętowe, za to demonów pod dostatkiem. Ostatnio demony zaczęły się przedostawać do Idop nad wyraz często. Fimus sobie potrafił wyobrazić jak wygląda obrona pod dowództwem Gajusa. Dziwił się, że do tej pory utrzymał się na stołku. Po przybyciu na miejsce pierwsze co było do zrobienia to ratowanie właśnie wyżynanych załogantów strażnicy. Dla zaprawionego w ciężkich misjach oddziału było to pestką. Przeprowadzone krótkie śledztwo wykazało brak jakiejkolwiek dyscypliny i masę błędnych rozkazów wydawanych przez Gajusa. Winowajca został odesłany pod eskortą przed oblicze Starca z Idop. Załoga strażnicy... zbieranina wszelakiej maści obwiesiów, żołnierzy, złodziei i innych szumowin - z trzydziestu chłopa przy życiu zostało dziesięciu.
Szybko znienawidzili Fimusa za wdrażanie dyscypliny, zwłaszcza że Gajus miał podejście raczej swobodne do tego co się działo w placówce. Zmiana nastąpiła ich nastawienia nastąpiła jednak szybko po jednym z kolejnych ataków, kiedy to w wyniku morderczych treningów nikt nie zginął a nawet nie odniósł poważniejszych ran. Kolejne kilkadziesiąt lat upłynęło w strażnicy w spokoju jak to dla oddziału specjalnego, codzienna potyczka z kilkoma demonami, jakiś wypadzik albo dwa. Ludzie ginęli a uzupełnienia załogi były właściwie żadne i bardzo nieregularne.
Fimus zerwał się na równe nogi od stołu przy którym pisał właśnie raport i prośbę o kilku ludzi.
- Trąby Idop! - wybiegł w kwatery i ryknął - W dwuszeregu zbiórka! Pełny rynsztunek do wymarszu!
Wyćwiczona załoga była gotowa w pięć minut. Z obawą zostawiam strażnicę bez obrony, ale rozkazy były jasne - w razie trąb, kto żyw do Idop.
Opierając się o tarczę rzucił tylko.
- Słyszeliście trąby, wiecie co to oznacza. Za mną biegiem marsz do Idop.
- TAK JEST! - ryknął oddział.
Nałożył hełm na głowę i ruszył przodem. Ile razy to ćwiczyli? Sto a może dwieście. Strażnica znajdowała się w niecały dzień drogi marszem. Biegiem udało im się pokonać tą drogę w 10 godziny. Biegiem pozwalającym na przeprowadzenie 3 godzinnego morderczego treningu z wypoczętą strażą Idop. Fimus śmiał się w duchu wspominając zaskoczoną minę starca na widok ustępującej pola straży. Ale to nie czas na śmiech, czeka ich robota... ich robota.
Po dotarciu do Idop mieli czas na zajęcie pozycji z złapanie kilkunastu oddechów odpoczynku zanim zaczęło się piekło. Wokół rozległy się krzyki.
- Strzelać bez rozkazu - krzyknął, ale już całkiem niepotrzebnie bo na widok takiej liczby nieprzyjaciela żołnierze instynktownie otworzyli ogień. Chwilę później wszyscy byli już związani walką wręcz. Fimus widział jak zaczyna się szerzyć panika - Co wy robicie do jasnej cholery! - darł się pomiędzy jednym cięciem glatiusem, a drugim - Zająć pozycje i walczyć. Głos dowódcy orzeźwił oddział, ale tylko chwilo wykonali rozkaz, bowiem po chwili rozległ się upiorny krzyk i wszyscy zobaczyli padającego Pabla. To przekreśliło wszystko, obrońcy spanikowali i zaczęli się wycofywać. Fimus zaklął szpetnie i zaczął się cofać. Dotarł już ze środka placu pod ścianę jednego z budynków gdy nagle ujrzał lecące w jego stronę ciało. Błyskawicznie się schylił, aby uniknąć uderzenia. Szef straży. Fimus złapał go za pas i wciągnął do chaty. Już stał z powrotem w wyjściu kiedy w ziemię uderzyła płonąca kula. Podmuch rzucił rzymianina o przeciwległą ścianę, gdzie padł nieprzytomny...
 
ZauraK jest offline