Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2009, 21:19   #9
Buka
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Miasto Melvaunt


- Chyba już całkiem zwariowałeś - Parsknęła Vanessa, po czym zaśmiała się wesoło - Kochany Raisonie, to niezwykle kusząca i cudna propozycja, jednak mamy przed sobą jeszcze wiele kilometrów drogi. Wiem dobrze, że jesteś w stanie skarbie nieść mnie na rękach póki nie padniesz na nos ze zmęczenia, jednak mamy koniki, niech więc spełnią swoje zadanie i nas niosą, nie ma w tej chwili sensu na taki spacerek. Innym razem, bardzo chętnie... - Mrugnęła do wojaka na końcu, robiąc jedną ze swoich słodkich minek.

Jechali więc dalej konno, przed siebie, tam gdzie ich jeszcze nie było, a gdzie prowadził akurat gościniec.

Od przypadkowych podróżnych poznali nazwę majaczącego w oddali miasta.

Melvaunt.

Gdy Vanessa rzuciła kilka miedziaków żebrzącej o jałmużnę kilkuletniej czarnowłosej dziewczynce w brudnej, i potarganej sukience, rozpętało się małe piekiełko. Do monet rzuciło się około trzech tuzinów różnych wiekowo osób, zarówno dzieci, jak i dorosłych, mężczyzny, jak i kobiet, przy okazji rozbijając nos dziesięcioletniej czarnowłosej. Półelfka furkała na takie zachowanie na prawo i lewo, złorzecząc na brak... czegokolwiek u takich osób, wszystko to jednak doprowadziło tylko do gromadzenia się wokół niej jeszcze większego tłumu, domagającego się kolejnej darowizny.

Raison, podejmując szybką i rozsądną decyzję, pochwycił uzdę rumaka swojej pani, po czym oboje gwałtownie wyrwali do przodu, uwalniając się z szalejącej ciżby.

....

- Muszę się napić - Bardka niemal krzyknęła, gdy podjechali pod karczmę noszącą miano "Wierzgający Kuc".

Po kilku niezwykle elokwentnych zdaniach wyjątkowo obleśny karczmarz z wielką brodawą na nosie zgodził się, by Vanessa uatrakcyjniła wieczór, dając popis swoich umiejętności śpiewu i gry na mandolinie. Widząc nastroje i niemal całkowicie męską widownię zaśpiewała dosyć znaną piosnkę o piwie, którą wyjątkowo szybko pochwycili przebywający w przybytku, drąc gardła do wtóru śpiewu Półelfki.


Nie wiadomo do końca, czy poprzez jej wdzięki, skoczną piosenka, czy może buzujące promile, lub i wszystko razem, w pewnym jednak momencie jeden z gości, wyjątkowo chudy osobnik z zarośniętą gębą i w czarnym stroju, postanowił zapoznać swoje łapy z biodrami Vanessy. Ta nie przerywając gry i śpiewu najpierw zręcznie odskoczyła w bok, mężczyzna był jednak wyjątkowo nachalny, a jego dłoń wylądowała po chwili na jej pupie, przez co już jasnowłosa zająknęła się w trakcie śpiewu, oraz szarpnęła niezręcznie nieodpowiednią strunę swego instrumentu.

Genasi Ziemi uniósł początkowo w zdumieniu brwi, szybko jednak na jego twarzy zagościła wściekłość.


~


Karawana mozolnie człapała przed siebie, a każdy zajmował się czym mógł. Podróżując poprzez moczary Thar, zwane również Wielką Szarą Ziemią, nie napotkano jednak żadnej Mantikory, czy też licznych wojowniczych Orków, pojawiających się w tak wielu opowiastkach, dotyczących owego miejsca. Podróż upływała na nudzie, urozmaicanej jedynie całkiem zwykłymi rozmowami. Godzina za godziną, a nawet dzień za dniem.

- Proponuje, żebyście pochowali symbole waszych patronów, nie są oni tam mile widziani - Odezwał się do jadącego obok konno Severa Greg, kupiec mający wóz pełen różnorodnych tkanin.

Sever spojrzał na swoją tarczę. Na horyzoncie pojawiło się miasto Melvaunt.

Było niczym klatka pełna dzikich zwierząt.

Potężne mury i solidne bramy, obsadzone liczną, nieprzychylnie spoglądającą strażą, ciasne ulice pełne ludzi i nie-ludzi, wozy, konie, metaliczny smród i masa, masa ludności. Wrednie spoglądający młodzieńcy, pragnący jak nic pomóc w pozbyciu się sakwy z monetami, a być może i życia, liczne, zbrojne patrole miejscowych gwardzistów przemierzające ulice, nieustanne rozmowy, zlewające się w jednostajny hałas, duchota i ciasnota. Dwóch chłystków okładających kopniakami bogom winną smarkulę, zalegający na bruku pijacy, ulicznice oferujące po kątach swoje usługi, wymiociny, smród odchodów, żebracy.

- Może ci obciągnąć? - Nagabywały chociażby Yona brzydkie, często brudne, i o odrażających zębach kobiety.
- Patrz gdzie leziesz! - Nieustanny ryk przypadkowych "twardzieli".
- Za to zginiesz świnio!.

Pomyje wylewane prosto z okien kamienic, bez gdybania nad przechodzącymi pod oknami osobami. Sterty śmieci, liczne szczury, wrzaski, dzikie śmiechy, płacz bezdomnych dzieci, jęki rozkoszy zadowalanych publicznie mężczyzn. Lamenty żebraków, uliczna bijatyka, okradany z butów pijak.

Melvaunt.

- My jedziemy na targowisko, nasze drogi się więc chyba rozchodzą - Korg znów spojrzał w stronę Wakasha, tym razem z wyraźną ulgą - Bogowie więc z wami śmiałkowie, obyście cieszyli się dostatnim życiem jak najdłużej!.

Nastał więc czas rozstania, i każdy ruszył w swoją stronę.

Samantha miała dosłownie łzy w oczach.

....

Przypadkowa tawerna nosiła miano "Biały kuc". Wbrew owej nazwie przybytek jednak miał niewiele wspólnego, z jakże obiecującym, niewinnym szyldem, dającym ułudę bezpieczeństwa, czystości i tym podobnych. Wewnątrz półmrocznego przybytku panował podobny tłok co na ulicach, a podejrzany fetor ustępował jedynie odrobinę sile panującego na zewnątrz.


- Czego? - Nieprzyjemny karczmarz odezwał się tonem porównywalnym niemal do splunięcia w twarz, co z pewnością by i uczynił, gdyby nie miał ochoty jeszcze trochę pożyć.

Rath było jednak o wiele przyjemniejsze, jakkolwiek to brzmiało.

Grupce udało się szczęśliwie znaleźć pusty stół, który całkiem pusty stał się dopiero po mozolnym budzeniu śliniącego, wstawionego mieszczanina, złorzeczącego pod nosem coś o jakiejś krawcowej. Koniec końców, pozbierał się jakoś do kupy, po czym niepewnym krokiem opuścił przybytek w sobie tylko znanym kierunku. Wolne izby były tylko dwie, do tego właściciel "Wierzgającego Kuca" żądał za nie iście zbójnicko po pięć sztuk złota za izbę, nic jednak najwyraźniej z tym fantem nie można było zrobić. Do tego tu i tam hasały po podłodze myszy.

Luna wzdrygnęła się, mimowolnie objawiając typowo kobiece zachowanie. Na Milo zerkało zaś wielu mężczyzn, a ich wzrok był wyjątkowo drwiący.

Wiele spojrzeń znad kufli świdrowało nowych gości w karczmie, a sporo z nich zdecydowanie nie należało do przyjaznych. Liczna jednak grupa, oraz widoczny oręż, póki co powstrzymywały wszelkich amatorów mocnych wrażeń. Brzydkie lafiryndy obściskiwały się przy stołach z gośćmi, salę wypełniał gwar, śmiechy i rozmowy... .

Jakaś jasnowłosa Półelfka, najpewniej Bardka z profesji, zaśpiewała skoczną piosenkę o piwie, które nawiasem mówiąc było w karczmie mocno rozwodnione, podobnie jak wino. Nie było więc tak źle?.

Po chwili jednak posypały się pierwsze zęby.

Za nimi zaś liczne pięści, ławy, a nawet stoły. W stronę śmiałków również, nie oszczędzając im mośliwości wymigania się z bijatyki, co dobitnie podkreślił przypadkowy kufel rozbijający czoło Luny, oraz dwaj pędzący na siedzących przy stole mężczyźni, jeden uzbrojony w potłuczoną butelkę, drugi zaś w nogę od stołu.


~


Po rozprawieniu się z ulicznymi bandytami, Acaleem... zażądał od nich ich własnych sakiewek!. Dwaj przytomni mężczyźni spojrzeli dosłownie zszokowani na Mnicha, na twarzach Tevo, jego małżonki, oraz ich córeczki gościły zaś również podobne miny. Diablę miało z kolei wprost ubaw po pachy, dając kolejną nauczkę bandziorom.

Na ziemi wylądowały szybko dwa mieszki, trzeci zaś Acaleem musiał osobiście odwiązać od pozbawionego przytomności osiłka leżącego na gościńcu. Niewiele tego w sumie było, ledwie osiem srebrników i piętnaście miedziaków.

....

Dalsza podróż obyła się bez atrakcji, za to zarówno chłopu, jak i jego żonie nie zamykały się dzioby. Zasypywali Mnicha pytaniami dotyczącymi jego umiejętności w boju, treningów, trudności w opanowaniu takich "sztuczek", oraz setkę podobnych, powiązanych z zaprezentowaną wcześniej sytuacją rzeczy. Wszystko oczywiście przeplatane, często dosyć dziwnymi, komplementami.

....

Mnich pożegnał się wkrótce z podwożącą go rodzinką, po czym ruszył w poszukiwaniu przeznaczenia.

Tłoczne, gwarne, i dosyć nieprzyjemnie cuchnące miasto Melvaunt oferowało wiele możliwości. Było jednak i przy okazji dosyć odpychające, o czym Acaleem przekonywał się co chwilę, natrafiając na ulicach na często dosyć obrzydliwe, jeśli i nie perwersyjne sytuacje. Wymiotujący pijak, sikająca na ulicy dziewczynka, pieszczony oralnie w bramie mężczyzna. Jednym słowem syf, kiła i mogiła, jednak jemu do szczęścia wiele potrzebne nie było, wystarczył ciepły posiłek i wysokoprocentowy napój.

Przeznaczenie po raz kolejny postanowiło jednak podstawić jemu nogę.

- Ale masz paskudny ryj - Usłyszał za swoimi plecami - Twoja matka dała dupy Ogrowi?.

Wściekły jak milion smoków Acaleem odwrócił się w stronę osóbki o wyraźnie samobójczych skłonnościach, z zaciśniętymi już mocno pięściami oraz zgrzytając zębami. Wtedy też został mocno zaskoczony. Głos bowiem należał do... miejscowego gwardzisty w wypolerowanym napierśniku, trzymającego dłoń na mieczu przy pasie, stojącego na ulicy w asyście czterech swoich kamratów, uzbrojonych w halabardy.


Do tej pory wyjątkowo tłoczna ulica, nagle zaczęła pustoszeć w zastraszającym tempie. Kto tylko mógł, ulatniał się jak najszybciej i jak najdalej od gwardzistów, woląc unikać kłopotów, które najwyraźniej oni sami lubili prowokować.


Brama przed miastem Melvaunt



- Nie wjedziecie - Warknął strażnik, będący najpewniej sierżantem pięcioosobowej grupki przy miastowej bramie.
- Ale jak... - Starała się protestować Una.
- Ano tak - Blady gwardzista wyszczerzył perfidnie zęby.

Pojawiły się więc pierwsze kłopoty, poparte dosyć agresywnymi spojrzeniami pięciu gwardzistów, oraz paru halabard oraz dwóch kusz.

Najwyraźniej mężczyźnie coś się nie spodobało, i dalsze dyskusje raczej nie miały sensu. Jego "widzi-misie" skutecznie powstrzymały dwójkę podróżnych przed wkroczeniem do Melvaunt.

Trwało to jednak chwilę.

Nathan wyraźnie widział, jak w rudowłosej zbiera się wściekłość. Przyspieszony oddech, przymrużone oczy, zaciśnięte usta. To z kolei dziwnie kontrastowało z wrednym uśmieszkiem gwardzisty, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób... .

Kamień, odpadający z muru otaczającego miasto, trzasnęła z głuchym brzdękiem prosto w hełm sierżanta straży, który po wybałuszeniu gał zatoczył się w bok, po czym padł na swoim posterunku. Jego zdezorientowani kamraci stali niczym osłupieni, przyglądając się dowódcy padającemu jak kłoda, z krwią zalewającą twarz.

- Kur*a... - Jęknął poszkodowany.

Nathan uśmiechnął się w duchu, wiedząc dobrze o co chodzi, jednak i on był mocno zaskoczony, nie spodziewał się, by "dziwy" dotyczące Uny de Braska działały z tak szybkim tempem.

- Ku*wa - Powtórzył dowódca gwardzistów, stawiany na nogi przez swoich ludzi - Nie... wjedziecie... ku*wa.

Inteligent.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 16-08-2009 o 21:25.
Buka jest offline