Wątek: Łaska wyboru
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-08-2009, 22:08   #5
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Nienawidził takich scen. Przede wszystkim dlatego, że na twarzy tych osób, które ginęły, widział przystojno - wredną, pieprzoną japę swojego ojca. Tłukł go w myślach, mordował własnoręcznie wymyślając najrozmaitsze sposoby ubijania gada, jednocześnie wstydząc się tego.
- Myrmidio – błagał czasami. – Nie pozwól mi się stać takim gnojem, jak on. Nie pozwól mi. Błagam! Wyrwij mnie z tego, bo czuję, że się staczam, że moje serce twardnieje niczym szewskie kopyto.
Ponadto rycerze zakonni nie stosowali tortur bez najpoważniejszej potrzeby. Byli wojownikami, nie katami, tymczasem to zapchlone miejsce przyprawiało o totalne szaleństwo. Starał się trzymać ostro, ale widząc to niemal zlał się we własne gacie. Spodnie górników były jednak tak brudne, że nikt by nawet nie spostrzegł niewielkiej, mokrej plamy. Próbował później gryźć wargi, czasami jednak, nie mogąc już się opanować, szeptał:
- Mam dosyć. Dosyć. Dosyć.
Potem zaś rzucał co bardziej wyszukanymi przekleństwami. Tak, ta kopalnia stanowiła znakomitą szkołę nauczania brzydkich wyrazów. Po krótkim pobycie tutaj mógłby zaimponować wszystkim kompanom ze szkoły Myrmidii, a nawet znacznej części estalijskich lumpów. Wściekał się niekiedy przeklinając. Ale to nie robiło na nikim wrażenia. Za to plusem, myślał niekiedy czarno-humorystycznie, było to, że oduczył się pić. Kopalnia oczywiście miała swój czarny rynek. Mogłeś kupić wszystko: od żarcia do baby. Ale niestety za kasę, która dla niego stanowiła abstrakcję. Skąd ktokolwiek mógłby tu mieć pieniądze? Niektórzy jednak potrafili jakimś sposobem zdobyć trochę koron. Jakim sposobem, nie wiadomo, ale właśnie tacy spryciarze byli tutaj kimś. Tacy początkujący w fachu górnika marzyli jeszcze o ucieczce, ale wielu, o zgrozo, przyzwyczaiło się. To był ich świat, ich los. Nie pragnęli go już zmienić, może dlatego, iż duch w nich upadł, a może byli po prostu realistami. Chcieli za to urządzić się tutaj, oczywiście, jak na możliwości tego dziadowskiego miejsca. Zaś niektórym to się nawet udało.


- Elita – ironicznie mruczał do siebie Callisto waląc w ścianę żeliwnym kilofem. Był zmęczony, zgięty zaś w niskim wyrobisku kark bolał bardziej niż zwykle. Ponadto wszechobecny, brudny pył wypełniający wszystko. Nienawidził tego … nienawidził tego … nienawidził tego! Mieli dziś wyfedrować gdzieś pół metra chodnika. Inaczej strażnicy mogli się wściec i znowu wstrzymaliby kolację. Oczywiście, jeżeli kawał spleśniałego chleba sprzed potopu można nazwać kolacją. Ale zasada przeżycia tutaj była prosta: jedz co dają, nawet, jakby było najohydniejsze, a jeżeli możesz, zabierz jeszcze drugiemu. Próbowali tak z nim. Na szczęście zdesperowany kopnął przeciwnika w jaja, aż tamtemu oczy niemal wyszły na wierzch, a potem poprawił jeszcze raz waląc na odlew pięścią. Myślał, że rzucą się na niego broniąc poturbowanego kompana. Pomruk aplauzu tymczasem zaskoczył go. Dla tych ludzi było jednak jasne: potrafił się obronić. A sposób? Nieistotny. Tutaj wszystko uważane było za honorowe i właściwe, byle przynosiło odpowiedni skutek.

Jednak ogólnie, każdy początkujący miał z definicji przerąbane. Faceci trochę bardziej, babki, szczególnie te ładniejsze, trochę mniej, jeżeli tylko umiały sobie znaleźć opiekuna wśród strażników, czy bardziej znaczących więźniów. Ciało do chędożenia zawsze było w cenie, zwłaszcza, jeżeli było względnie czyste i bez syfa. No ale to sprawdzał miejscowy cyrulik, niejaki Shultz, za parę groszy. Niektórzy strażnicy byli na tyle rozsądni, iż woleli rzucić jakieś pieniądze Shultzowi, niż nabawić się bretońskiej choroby. Zresztą, monetą płatniczą także zazwyczaj była jakaś więźniarka na numerek czy dwa. Właśnie w ten sposób wszyscy byli zadowoleni: cnotliwy doktor, który mógł na terenie więzienia zrealizować swoje dowolne fantazje oraz strażnicy, którzy czuli się bezpieczni i nie musieli nic nikomu płacić. Oczywiście, pozostawała jeszcze kwestia owej więźniarki, lecz nią akurat najmniej się przejmowano.

Największego pecha miały te, które zaszły w ciążę. Tak naprawdę bowiem, kopalnia nie była miejscem kary samym w sobie. Przypominała raczej manufakturę, czy warsztat, gdzie człowiek stanowił ogniwo zapewniające darmową sił roboczą. Kobieta mająca brzuch przestawała się nadawać do pracy, czyli była bezużyteczna. Szef całego biznesu zdrowo wkurzał się przy takim marnotrawstwie. Toteż strażnicy w takich przypadkach udawali się znowu po pomoc do Shultza zlecając spędzenie płodu. Czasem wychodziło, czasem nie, ale wtedy ... Ot, jakiś kamień spadł na głowę podczas pracy … możliwości było wiele, by wyjaśnić zgon nieszczęsnej kobiety. Toteż niektóre ukrywały swój stan, jak długo się dało, lub próbowały same wcześniej pozbyć się dziecka. Wprawdzie Callisto żadnej takiej nie spotkał, ale to, czego się nasłuchał przez czas pobytu tutaj, wystarczyło, żeby normalnego człowieka przyprawić o zasmarkane mdłości.

***

Znów zapowiadał się dzień jak co dzień, czyli pieprzony, poroniony, kutafoński do bólu. Wypełniony harówką, drapaniem się po pogryzieniach pcheł, wdychaniem zapachu szczyn i cuchnącego kwasem potu. Pracował w nowej brygadzie przy jakichś dwóch obwiesiach mających tak wredne pyski, że pewnie ich matki zmarły zaraz po porodzie na zawał serca, kiedy zorientowały się, co za monstra wydały na świat. Gadali właśnie o jakiejś babce, która ponoć narobiła im na gacie. Nie miał zielonego pojęcia, co to za kobieta. Dziwka, morderczyni lub, po prostu, mająca pecha przyzwoita niewiasta. Ot, szybko, na własny użytek, wyobraził ją sobie jako niską, cycatą, zezowatą grubaskę o krzywym kinolu, nalanej twarzy, która potem przeobraziła się w wysokiego babochłopa, płaskiego niczym deska, z dużym pypciem na pokrytym ospowymi krostami policzku. Nie wiedział, która z tych wizji bardziej odpowiada rzeczywistości, ale nawet, jeżeli ta nieznajoma przypominała owe wyimaginowane babsztyle, kibicował jej przeciwko tym dwóm sparszywiałym gnojkom. Pomyślał, że ją ostrzeże przed zamysłami owej parki. Jakby nie było, zakonnicy Myrmidii mają wpisane ratowanie niewiast i inne takie … Uśmiechnął się krzywo na tą myśl.
- Ciekawe, jak poradziłby sobie tutaj zakonnik, który układał te wszystkie zasady honorowe oraz regulaminy?

- Te – nagle usłyszał głos tego z blizną – morda w kubeł i zajmij się kobyłą. Kapujesz? Gapa sobie nie radzi, chłystku. Bo inaczej ...
Niewątpliwie kuzyn trolla mówił do niego. Tym bardziej zdecydował się pomóc kobiecie. Na pohybel łajdakom!
- Jasne, jasne – mruknął. Niziołek przezywany Gapą, który zajmował się wózkiem rzeczywiście miał jakieś problemy z Lampką. Biedną kobyłkę chyba ukąsił giez, bo wierzgnęła ostro. Tymczasem on znał się na zwierzętach, szczególnie zaś koniach. Jak każdy, zresztą, giermek. Toteż chętnie zajmował się zwierzętami, szczególnie, że było to lepsze, niż machanie kilofem. Przytrzymał za kantar, poklepał po grubym, spracowanym karku, wycisnął robaka wpijającego się w skórę biednego zwierzaka. Po chwili klacz uspokoiła się. Niziołek wziął się do ładowania. Po chwili zaś wóz wyładowany rudą odjechał.


Cóż powiedzieć ... znowu chwycił za kilof. Kolejne bąble na rękach, kolejne krople słonego potu, kolejne odrąbane kilofem kamienie sypiące się na dno wyrobiska.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 21-08-2009 o 07:18.
Kelly jest offline