Zawiódł się trochę, gdyż oczekiwał w środku odpowiedzialnych za zamach. Mały robot w środku był dla niego ciosem, ponieważ wydawało się to żartem. Wziął go do ręki i okręcał. Modyfikowany i to przez kogoś dobrze wykształconego. Uchylił trochę pokrywkę, po czym odstawił bardzo ostrożnie. Dojrzał tam coś, czego w ogóle nie powinno tam być. Zapalnik i ładunek wybuchowy. Ilość wystarczała do zabicia ich dwójki, gdyby przypadkiem wybuchł.
-
Cholera, Higess - szepnął -
tutaj jest ładunek wybuchowy.
Agent wzdrygnął się, ale nie podjął żadnych działań.
Wówczas znów rozległ się syk otwieranych drzwi. Włosy na głowie
Folwera zjeżyły się. Ktoś naprawdę z nimi gra.
-
Dość tego! - krzyknął
Travis. -
Jeden z zamachowców nadal jest w kolejce. Musimy go zatrzymać. Salvatore doskoczył do panelu i znów zamknął wyjścia, tak jak zrobił to wcześniej jego towarzysz. Jednak zdawał sobie sprawę, że może być za późno.
-
Higess, musimy zatrzymać tutaj wszystkich pasażerów do czasu przyjazdu wsparcia - rzucił szybko.
Liczył, że przyjadą za kilka minut, bo tyle zwykle zajmowała im interwencja. A tutaj sprawy zaczęły być znacznie poważniejsze. Zostawił małego robota na miejscu, chwycił mocniej broń, a następnie ruszył bez słowa kolejką. Przybrał złowrogą minę.
-
Zostać na miejscach! - ostrzegał ostro. -
Każdy, kto się ruszy, będzie aresztowany!
Właściwie nie zamierzał ich aresztować. Na każdy bardziej agresywny ruch miał odpowiadać ogniem. Martwy przeciwnik niewiele różnił się od żywego - po prostu dłużej trzeba było szukać informacji. Zawsze dochodzili do celu.
I był już pewien, że nie mają do czynienia z podrzędnymi, głupiutkimi buntownikami, ale z bardziej rozgarniętymi terrorystami. Oczywiście nie natrafili jeszcze na przeciwnika nie do pokonania. Po prostu będą szukać dłużej. Z pewnością pasażerowie widzieli zamachowców, więc nie ma się o co martwić. A potem ci z "góry" dostaną tego Prometeusza na tacy.