Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2009, 23:45   #28
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ubrudzeni przede wszystkim ziemią, śmierdzący potem i wychudzeni przez głód zwiadowcy powrócili do obozu. Nie znaleźli niczego ciekawego. Żadnego śladu wroga. Absolutnie nic. Stracili tylko czas, siły i trochę na wadze.

W obozie nie zastali wiele osób. Jacyś kucharze, paru stajennych i nikogo więcej. Odgłosy dochodzące z placu treningowego, wyraźnie wskazywały, że wszyscy wylewają siódme poty na ćwiczeniach. Ragath jeszcze raz odetchnął z ulgą, że to nie on musi się męczyć z tą bandą farmerów, kowali i innych rzemieślników, którzy z dnia na dzień mieli zamienić się w żołnierzy. Przybyłych poczęstowano michą jakiegoś jedzenia, którego smak w przybliżeniu można było określić jako okropny, ale ci po przymusowej diecie nie zamierzali narzekać. Od razu zabrali się do napełniania żołądków.

Gdy skończyli jeść i rozkoszowali się uczuciem pełnych brzuchów trening dobiegł końca i "wojacy" powoli zaczęli ściągać do obozu. Wkrótce pojawił się też Brunschwick. Szedł z wypiętą piersią, dumny jak paw. Na kilometr było widać, że jest z czegoś bardzo zadowolony. Niedługo jego towarzysze mieli się dowiedzieć z czego:

- Mamy wiadomość, że wioska na północy udziela regularnego wsparcia siłom senatorskim. Musimy to sprawdzić!

Najemnik nie protestował. Niespecjalnie mu się ten fakt podobał tym bardziej, że nie wiedział od kogo przyszedł rozkaz, a wątpił by książę zawracał sobie głowę jakąś wioską. Paladyn natomiast odpowiadał wymijająco na pytania o źródło całego rozkazu. Tak czy inaczej szykowało się na bitkę, a przecież po to Ragath tu przybył. Na chwilę mógł więc zapomnieć o postanowieniu z przeszłości. Oby tylko się to na nim nie zemściło.

Parę godzin później wyruszyli w drogę. Wojownik wraz z Gorginthem jeździli w zwiadach, a ponieważ rycerzyk prowadził właściwą część oddziału, mogli spokojnie porozmawiać, z dala od jego uszu.

- Wygląda na to, że przejął tu dowodzenie. W ogóle nie liczy się z naszym zdaniem. Nie chce zdradzić skąd ten rozkaz i te wieści. Myślisz, że wysyłał inne patrole? - zastanawiał się Potężny.

- Mało mnie to obchodzi, jeśli chcesz znać moje zdanie. Jeżeli tak bardzo chce, niech sobie dowodzi. Przynajmniej na razie. W prawdziwym boju tacy jak on zawsze rzucają się pierwsi do ucieczki. Zresztą w bitwie zdarzają się różne wypadki...

- Masz na myśli...?

- Aha - odpowiedział Ragath z krzywym uśmieszkiem. - Póki będzie dobrze dowodził, niech sobie rządzi. Ale błędów nie będziemy tolerować - przejechał palcem po szyi.

Po kilku dniach dotarli na miejsce. Ukazała im się amatorsko zbudowana barykada. Wróg ma prawdopodobnie świetnie maskujących się zwiadowców, albo przynajmniej ludzi znających te tereny, skoro wiedział o ich przybyciu. Zamiast jednak kryć się za "fortyfikacjami" wolał uderzyć frontalnie na nadchodzącego przeciwnika. Dwa bełty przeleciały najemnikowi koło ucha, a za chwilę wysypali się na nich jacyś ludzie uzbrojeni w co tylko się dało.

- Wybić wszystkich! Wybić całą wioskę z kobietami i dziećmi włącznie! Musimy pokazać, iż nikt nie może stawiać nam oporu! - krzyknął Brunschwick.

"Dziwne zachowanie jak na paladyna" przyszło na myśl Ragathowi, ale nie zastanawiał się nad tą kwestią. Skoczył do przodu jako jeden z pierwszych na swoim rumaku.

Gdy biegnący "wojownicy" zobaczyli nacierających kilku potężnych kawalerzystów zwątpili w sens ich aktualnego działania. Bełty śmigały w pobliżu, gdy najemnik ścinał swoje pierwsze ofiary na tym kontynencie. Znowu poczuł to wspaniałe uczucie towarzyszące każdej walce, chociaż był zawiedziony poziomem przeciwników.

Gdy dojeżdżał już do barykady jakaś zagubiona strzała trafiła jego konia prosto w krtań. Ten tylko upadł, a jeździec przy pełnej prędkości zwalił się na ziemię. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje. Jakieś krzyki, dźwięk stali, strzały.

Tymczasem spieszona część oddziału dotarła do wioski. Zaczęła się regularna bitwa, a biorąc pod uwagę, że zarówno jedni jak i drudzy "żołnierze" przedstawiali podobny poziom, ciężko było wywnioskować kto przeważa i kto ostatecznie wygra. Jedno było pewne. Ofiar będzie sporo po obu stronach.

Ragath doszedł wreszcie do siebie. Leżał na ziemi, pod barykadą, wpatrując się w niebo. Nagle zauważył, że na tej całej drewnianej konstrukcji ktoś stoi. Kształt się wyostrzył i okazał się to być mężczyzna z kuszą, celujący w dół. Celujący w niego!

Najemnik instynktownie sięgnął do pasa po samopał. Nie celując zbytnio wystrzelił. Trafił przeciwnika tylko w ramię, ale ocalił swoje życie. Natychmiast pozbierał się i wstał. Schował pistolet za pas, chwycił za miecz i ruszył wzdłuż barykady. Przy wejściu do wioski leżało kilkadziesiąt trupów obu walczących stron. Walka przeniosła się już w głąb zabudowań. Nagle jakiś bełt wbił się w ziemię, w pobliżu stóp najemnika. Na barykadzie wciąż są jacyś strzelcy!

Wojownik wyciągnął zza pasa drugi samopał i ruszył na drugą stronę zapory. Jeden mężczyzna już w niego mierzył. Celny strzał z pistoletu powalił go na ziemię. Drugi i trzeci padli wkrótce potem od ciosów mieczem. Czwarty jednak zdążył wystrzelić i co gorsza trafić nacierającego żołnierza. Ragath impetem powalił wroga, po czym wykończył go, wyciągniętym z pochwy nożem. Ostatni kusznik, zraniony wcześniej w ramię, uciekł. Trochę dalej leżał szósty ze strzałą w szyi.

Z wioski zaczęły dochodzić odgłosy przypominające krzyk kobiet i płacz dzieci. "A więc paladyn nie blefował. Kto wie do czego jeszcze jest zdolny?" Z poszczególnych domów zaczynały wznosić się czarne słupy dymu. Walka była skończona. Najemnik siedział na ziemi wpatrując się w płomienie, które powoli zaczęły górować nad domostwami.
 
Col Frost jest offline