| Świetnie się ucieszyłem, gdy strażnik od moich ciosów poczuł prawdziwe imię "karząca ręka sprawiedliwości!". Trochę zamieszania, drużyna jakoś tak zaplątana, nikt nie atakuje, a biedny Bordin obrywa, bo tym gamoniom nie chce się ruszyć tyłków! Cóż, krasnolud jest jak becza wódki - albo stawisz jej czoła, albo umrzesz po drugim litrze, więc skóry strażnikom nie oddałbym tanio! Już się dorąbywałem do kolejnego, gdy ten pieprzony sk*rwiel przyładował mi pociskiem...poczułem skurcz mięśni w ramieniu, piękący ból, a krew od adrenaliny płynie mi tak szybko, że wygląda jakby stała! Szykowałem się na jeden z mitycznych bojów jakie toczyli moi wielcy, niezwyciężeni i wiecznie pijani przodkowie, gdy nagle...wszyscy strażnicy się wycofali...chciałem na osłodę dobić tego czołgającego się, gdy ta przyjemność też została mi odebrana! Zgryzam w zębach niezwykle niemiłe przekleństwo i patrzę na sterczącego z ramienia bełta. Nic strasznego! Wyrywam go raz dwa, krew siknęła, skrzywiłem się i wyrzuciłem kawałek drewienka za siebie. Cóż chcieć więcej, skoro kompan mnie uzdrowił? Kolejna szrama, ale tych nigdy za wiele! Blizny świadczą o krasnoludzie!
- Ślicznie było, hahaha! - Włażę na zalane krwią ciało strażnika i przeciągam się - Szkoda, że tak mało ich było i pouciekali do tego..hhhhmmm, karczmarzu, gdzie więcej tych łajz można znaleźć? Tylko gadaj, a nie tu ciągle migasz się! Wk*rwia mnie jak ktoś nie chce gadać!
Złażę z trupa, któremu posyłam jeszcze kopa w ten trupi łeb i podłażę do karczmarza:
- A ty, ojciec, g*wno widziałeś - pociągam ostro nosem i zjadam to, co się z niego udało wydobyć - Nas tu nie było, dostałeś w łeb, nie pamiętasz, porwał cię na ten czas gryf, byle co, ale jak tylko coś wyskrobiesz władzy to wiedz, staruszku, że ja ci potem szybko z tyłka i butelek zrobię krwawy bukiet - odwracam się do kompanii z rozpostartymi ramionami - Wybaczcie, chłopaki, żem tak do nich podleciał, ale sami wiecie, że ja i strażnicy to tak jak...piwo i za dużo wody - nie można przesadzać, bo kto puści pawia na podłogę. A to poa tym i tak ich wina, bo po co tu przychodzili! Zwady szukali to znaleźli - pukam czubem buta dogorywającego trupka.
Słucham przy okazji, co ci dwaj gadają i kiedy wyłażą patrzę nieco ogłupiały na te dziwaczności.
- Zaraz, k*rwa! - tupię nogą aż deski zgrzytają i znowu zwracam się do towarzyszy - Ej, chłopaki, to jest jakaś paranoja! I to mi się podoba, hehe! Biegniemy za nimi, bo i tak nie możemy tu zostać, bo nie ma kogo więcej lać! - już wybiegam z karczmy, gdy nagle zawracam na pięcie aż uszy demonowi z Siódmych Piekieł od zgrzytu mojej cholewy by popękały - Ale zaraz, jeszcze jedno!
Przeszukuję dwa ciała. Zabieram złoto, biżuterię i wszystko w ogóle co mają! Broni nie biorę, bo gdzie ja teraz będę łazić z bronią strażników po tym przeżartym głupotą i religią mieście.
- Są tylko dwaj bogowie, których powinno się czcić! Morradin i Clangeddin! A nie jakiś Amanututautor czy jak mu tam! K*rwa, tego się nawet nie da wymówić! A teraz biegiem, głąby, stąd! Trza poszukać dobrej roboty, a jeśli tamci będą chcieli od nas czegoś to się zgłoszą. No, chyba że chcecie iść w poszukiwaniu fuchy do roboty - uśmiecham się pożółkłymi zębami i zbieram manatki, a jak drużynka zbierze się do kupy, te wszystkie leniwe niziołki i małomówni ludzie, to ruszam tam, gdzie oni.
Ja tu tylko zabijam...niech inni bawią się w bycie głową.
Ja jestem toporem...bardzo ciętym, złym, wrogo nastawionym, potężnym i parszywo srogim toporem...
__________________ - Sir, jesteśmy otoczeni!
- Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku! |