Diego przeczekał cały proces konwersacji z osobliwym, krasnoludzkim posągiem za plecami swych towarzyszy, obserwując wymianę zagadek i odpowiedzi z biernym spokojem. Była to robota skierowana stricte do ich brodatych towarzyszy i choć Różyczka dowiodła, iż każdy może dorzucić do konwersacji swoje trzy grosze, półelf wolał nie zagłębiać się w arkana krasnoludzkiej kultury, która była dlań równie obca, jak sztuka przetrwania w dziczy dla pary jego niskich, acz mocarnych kompanów.
Gdy padła ostatnia odpowiedź i posąg otworzył przed nimi wejście do głębi kompleksu, miast zdzielić ich snopem płomieni, deszczem zatrutych igieł, czy nieco mniej wysublimowaną, acz legendarną już pułapką z wytaczającą się zza węgła, kamienną kulą, tropicielowi nie pozostało nic innego, jak podążyć w ślad za najwyraźniej czującym się jak u siebie w domu Dorisem.
Na wszelki wypadek półelf sięgnął jeszcze do swojego plecaka, wyciągając zeń krótki, jasny kij, zwieńczony prostym, srebrnym okuciem. Palnąwszy bezceremonialnie jego krańcem o ścianę, zmusił do działania ospałe moce magiczne drzemiące w owym nie-tak-znowu-potężnym artefakcie, który w odpowiedzi na niczym niesprowokowany akt przemocy sypnął snopem jasnego światła. Zaraz też kij zatoczył w powietrzu łuk, by wylądować z paszczy wilka, który wyćwiczonym ruchem schwycił go w powietrzu, wyręczając swego pana a dźwiganiu magicznej pochodni.
Krocząc w kierunku ziejącego mrokiem wejścia, Diego mógł tylko żywić szczerą nadzieję, że budowniczowie kompleksu przewidzieli przyszłą wizytę nie-krasnoludzkich gości i przełożyli to na gabaryty tuneli - a zwłaszcza na wysokość powały. Głupio byłoby po przebiciu się w zbrojnym orszaku do obwarowanej pułapkami twierdzy rozwalić sobie łeb na jakiejś dyndającej na resztce zaprawy cegle...
Ostatnio edytowane przez Velo : 28-08-2009 o 20:13.
|