[center:3810acb32a]***[/center:3810acb32a]
Karczmarz wysłuchał gróźb z lekkim uśmiechem na twarzy, jakby nie obawiając się niczego. Bordin i Quanth szybko przeszukali ciała drabów. Krasnolud znalazł sakiewkę pełną srebrników cienkich jak pergamin, zwój sznunra, zapewne służącego do pętania pojmanych i niezbyt ciężki pierścień. Niziołek wygrzebał zaś pordzewiały nóż i stos jakichś nieprzydatnych śmieci. Czegóż jednak można było się spodziewać po obdartych pachołkach?
Podróżnicy wybiegli z karczmy, kierując się za Wierchem i Rotgarem. Ulica była pusta, najwyraźniej mieszkańcy, przestraszeni odgłosami walki, pochowali tyłki w chałupach. Przez kilka minut biegli w milczeniu, w stronę bramy. Wierch przystanął i wyjrzał za róg. Spojrzał na grupkę, po czym wbiegł w najbliższą uliczkę. - Jest dobrze - powiedział cicho, gdy wszyscy znaleźli się między domami - Przy bramie jest tłoczno, może uda nam się przejść niezauważenie. Radzę wszak, żebyście pohamowali swoją żądzę krwi i nie zwracali na siebie uwagi - obdarzył wszystkich chłodnym spojrzeniem, nieco dłużej zatrzmując wzrok na Bordinie. Złapał za ramię Rotgara i odciągnął trochę na bok. Przez krótką chwilę rozmawiali cicho, po czym skierowali się z powrotem na ulicę. - Na pewno chcecie iść z nami? - spytał jakby z nadzieją Wierch, skręcając za róg.
[center:3810acb32a]***[/center:3810acb32a] |