Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2009, 17:44   #127
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Srebrny glif po raz kolejny uwolnił jasne światło, ukazując subtelną aprobatę dla przedstawionej przez wytatuowanego krasnoluda odpowiedzi. Płaskorzeźba zadrżała kiedy ukryty w niej, stary mechanizm ponownie rozpoczął swoje działanie, powoli odsłaniając przejście prowadzące w głąb tego, co kiedyś stanowiło krasnoludzką warownię. Poszukiwacze przygód przekroczyli pokryty kurzem próg, odkrywając przełączniki w postaci wielkiej, stalowej wajchy, oraz kilku niewielkich przycisków, które to zapewne pozwalały na znacznie łatwiejsze niż do tej pory pokonanie zagadkowej, lśniącej przeszkody. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że cała grupa znajdowała się już w środku podupadłego siedliska brodaczy, trudno było odkryć w tym fakcie jakikolwiek pożyteczny aspekt.

Szli więc dalej, niepewni jakich to właściwie tajemnic szukają pośród podziemnych korytarzy, oraz co karze im nieprzerwanie przeć do przodu. Ich kroki odbijały się w ciemności, wyzwalane przez echo dawno popękanych płyt podłogowych. Większość ściennych rzeźb została mocno nadgryziona zębem czasu, inne zdawały się umyślnie zdewastowane przez jakąś nieznaną im siłę. Mimo, że Różyczka czuła się pośród wszystkich tych tajemnic jak dziecko w cukierni, jedynie dwa wojownicze Krasnoludy były w stanie domyślić się co przedstawiała archaiczna sztuka. Ukazywała ona historię powstania twierdzy, jej dzieje, oraz osiągnięcia ważniejszych osób. Pokazywała bohaterów, wielkich wojowników, oraz ich konfrontacje z istotami takimi jak Trolle, Gobliny, a nawet Drowy. Wyżłobienia w ścianie stanowiły zamrożone fragmenty historii niskiego ludu, zaś ktoś kto dopuścił się ich umyślnej dewastacji zasługiwał na wymierzenie mu najgorszej, możliwej kary. Nie leżało to jednak w ich mocy, więc jedynym co pozostało dwójce brodaczy zdawały się być ciche westchnienia rozżalenia i tłumiące złość zgrzytanie zębów.

Mając za sobą korytarz pełen chwalebnej przeszłości, dotarli do znacznie większego pomieszczenia, które najwyraźniej stanowiło niegdyś główną halę. Owa przestrzeń liczyła sobie trzy piętra wysokości, zaś łukowy sufit był podtrzymywany przez sześć filarów. Schody na wyższe kondygnacje zostały zawalone, jednak nie dało się stwierdzić, czy za ową restrukturyzację odpowiedzialny był jedynie czas… czy może ktoś jeszcze. Niektóre z barier na piętrach posiadały liczne pęknięcia, wyrwy, oraz wyszczerbienia. Poszukiwaczom przygód nie dane było jednak dłużej podziwiać cudów krasnoludzkiej architektury, oto bowiem miał rozpocząć się prawdziwy koszmar. Przy którym wszystkie poprzednie problemy wydawały się jedynie skromnymi przeszkadzajkami, odciągającymi ich uwagę od naprawdę istotnych rzeczy. Pierwszy padł chyba Balius. Ciężko powiedzieć co stanowiło przyczynę wyboru nieznanych agresorów. Młodzian nie rzucał się w oczy swoim ubiorem, czy zachowaniem, po prawdzie wyglądał najmniej groźnie z całej grupy. Może to właśnie dlatego sześć strzał które ugodziło w wątłe ciało wybrało na cel właśnie jego. Ostre groty podziurawiły całą sylwetkę jak sito. Jeden przebił się przez czoło, przenikając do mózgu, drugi roztrzaskał mostek pustosząc serce. Cztery inne także zagłębiły się w ciele, jednak pozbawione wcześniejszej precyzji, która z resztą nie była już konieczna, patrząc na ogrom wywołanych w mięsie spustoszeń. Spojrzenie martwych oczu wyrażało niezrozumienie i zdziwienie, kiedy ciało zmierzało w kierunku zimnego kamienia.


Podróżnicy nie mieli jednak czasu aby rozpaczać nad stratą kompana, oto bowiem, wydając z siebie potępieńczy i zakrapiany szaleństwem skowyt, otulone mrokiem sylwetki ruszyły na nich zza kamiennych filarów, ujawniając dotychczas ukrytą obecność. Przekaz był banalny w swojej prostocie – zasadzka. Podążając za małym, zielonym uciekinierem wpadli w zastawioną przez wroga pułapkę. Uzbrojeni w miecze, pałki, dzidy, a nawet gołe pazury, napastnicy mieli rysy sugerujące krzyżówkę zwierzęcia i człowieka. Odziani w czarne skórznie i posiadający futra w kolorze niezdrowej, zgniłej żółci zdawali się cały czas maniakalnie chichotać. Pośród kłębowiska ostrzy trudno było oszacować jej ilość, jednak ta spokojnie stanowiła powyżej tuzina. Mimo umagicznień mających przeciwdziałać właśnie tego typu sytuacjom, na wpół ślepy Tordek nie był w stanie oprzeć się sile żywej, wyjącej fali. Dając wyraz swej niemocy za pomocą donośnego ryku, krasnolud legł pod naporem stali opętańczo wywijając swoim bojowym młotem. Jego chaotyczna, pozbawiona większych efektów próba sprzeciwu, była widoczna jeszcze kilka chwil, nim całkowicie uleciały zeń ostatnie fragmenty życia. Istnienie zgasło, nie wypuszczając z rąk broni.


Diego i Doris rozpoczęli natychmiastowy kontratak, gdzie wytatuowany, brodaty woj skutecznie odgradzał półelfa od wszelkich zagrożeń, które byłyby na tyle bezmyślne by podejść do straceńca uzbrojonego w magiczny topór. Łucznik szył ze swojej broni w najlepsze, uderzając raz po raz w kolejne punkty witalne przedstawicieli dzikiej, nieokiełznanej zgrai i wyzwalając przy tym tryskające w losowych kierunkach fontanny krwi. Trzech, czy czterech dzikusów zostało dosłownie poćwiartowanych na części pierwsze przez Trollołamacza, swym upadkiem wzbudzając zawirowania kurzu i zasiewając pośpiesznie kiełkujące ziarna lęku w prymitywnych umysłach swych wciąż żyjących pobratymców. Jayan zaczął pośpiesznie klecić mistyczne gesty, mając zamiar przerzedzić opozycję. Kolejna kula złota i czerwieni wystrzeliła z jego palców, mknąc w kierunku demonicznych futrzaków. Niedobitki tchórzliwych morderców rzuciły się na ziemię skowycząc i piszcząc, zdając sobie sprawę z nadlatującej śmierci. Przez chwilę mogło się wydawać, że grupa śledczych była w stanie jeszcze wygrać tą konfrontację. Los postanowił jednak inaczej.

Uśmiech pośród mroku. Pojedynczy ruch bladej, kobiecej dłoni. Rozbłysk bieli i błękitu. Destrukcyjny okrąg nigdy nie sięgnął swojego celu, rozpływając się w nicości. Poszukiwacze przygód wymienili między sobą zdziwione spojrzenia, jednak tylko purpurowy mag kapłanka i niziołcza czarodziejka potrafili pojąć to co nastąpiło. Kontrmagia. Ktoś całkowicie zniwelował całą moc, jaką niosło ze sobą zaklęcie czaroklety, odsyłając je w niebyt. Nieco zdezorientowani, psowaci przeciwnicy zaczęli podrywać się na równe łapy, głupkowato przy tym chichocząc i wykonując obraźliwe gesty w kierunku fioletowego czarodzieja. Bardziej wyrafinowana i destrukcyjna kontra, nadeszła jednak bardzo szybko. Zataczająca spiralne kręgi wstęga jadeitu przecięła ciemność, uderzając w Jayana nim ten zdołał zejść z jej trajektorii. Zalany błyszczącą, trującą zielenią, mag nie miał już czasu na jakąkolwiek fizyczną reakcję. Nawet myśli płynące w jego głowie zdawały się poruszać zbyt wolno dla destrukcyjnego, tajemnego procesu, który właśnie pustoszył jego ciało, a jedynym co zdołało się przecisnąć przez zwoje paniki była pojedyncza myśl – zawiódł. Zawiódł haniebnie.

Tilannea chciała pomóc. Z całego serca pragnęła udzielić pomocy komukolwiek z tych nieszczęśników. Wszystko działo się jednak zbyt szybko, a chaos walki zdawał się skutecznie hamować jakąkolwiek koordynację jej poczynań, torując drogę dla kwitnącej wokół, bezpowrotnej śmierci. Nie tego się spodziewała. Nie tego oczekiwała po wyprawie w leśne gęstwiny. Ciało purpurowego czaroklety uderzyło o grunt rozbijając się na drobiny prochu. W nagłym akcie desperacji, kobieta uniosła nad głową swój święty symbol, wznosząc modlitwę do Bogini Magii. Złoty blask. Szum i szmer. Obszar z którego padło zabójcze zaklęcie został spowity nieprzeniknioną, magiczną ciszą, zaś morderczyni która doprowadziła do śmierci maga pozbawiona swego głosu. Kapłanka Mystry doznała chwilowej ulgi, zaś jej twarz, mimo ogromu zachodzącej tragedii, rozłamała się w niewinnym uśmiechu widząc przepełnione gniewem, gadzie oczy wyłaniające się z ciemności. Te przeklęte, jaszczurze ślepia… nie było w nich ani grama strachu, jedynie zapowiedź nadchodzącego bólu i upokorzenia. Zażarcie wierząca w siłę swej patronki, wierna miała zamiar przejść do następnego kroku. Zakończyć tą farsę, powołać świętą broń, która ugodziłaby oponentkę. Jednak… uświadomiła sobie, że nie jest w stanie ruszyć nawet małym palcem. Jej ślepia z trudem przemieściły się na zastygniętą w powietrzu, ściskającą relikt dłoń, która przywodziła na myśl marmurową statuę. Błękitne, kapłańskie szaty także nabrały właściwości zwyczajnego, szarego kamienia. Jakże nie doceniła swojej przeciwniczki…


Odziana w zieloną, balową suknię kobieta w końcu ukazała swoje oblicze. Włosy utkane z jadowitych węży kłębiły się na jej głowie sięgając za kark i co jakiś czas uwalniając nieznaczny syk. Kontrastowały z piękną, choć nietypowo zabarwioną cerą w kolorze śniegu. Gdy szła, Gnolle skamląc pierzchały na boki, torując dla niej przejście. Diego niemal od razu stwierdził, że swoją aparycją przywodziła na myśl dość niestandardowy podtyp Meduzy, niepodobny do egzemplarzy z którymi miał okazję się mierzyć. Znając jednak niebezpieczeństwa jakie niesie ze sobą przeciwnik tego gatunku, natychmiast odwrócił wzrok. Zawtórował mu w tym geście waleczny Doris, który widząc co stało się z troskliwą kapłanką, najwyraźniej nie chciał podzielić jej losu i stać się elementem wystroju starożytnej twierdzy. Żaden z nich nie zdołał zauważyć podstępnego, psowatego stworzenia, które obchodząc brodacza szerokim łukiem, dobyło swego miecza i doskakując cięło poprzecznie, sprawiając, że ostrze zdewastowało gardło Diego. Wilk rzucił się na swego nieco bardziej rozgarniętego krewniaka wbijając weń kły, jednak dla jego pana było już za późno. Nie mogąc liczyć na pomoc drużynowego medyka i trzymając się za ziejącą czerwienią ranę, strzelec zatoczył do tyłu. Tym samym napotkał na jeden z filarów i zdając sobie sprawę z faktu, że w końcu nastał koniec jego długiej wędrówki, powoli osunął na ziemię.

Różyczka nie miała w planach czekać ani chwili dłużej. Była zbyt piękna, inteligentna i… skromna (!) by zginąć w takim niegościnnym miejscu. Miała przed sobą jeszcze całe życie i nie zamierzała skracać jego długości do kilkunastu kolejnych sekund. Pośpiesznie podbiegła do wytatuowanego brodacza, który widząc oczami umysłu swoją heroiczną śmierć, już gotował się do ostatecznej, przepełnionej furią szarży. Nim jednak ta miała okazję nastąpić, Niziołka, Krasnolud i warczące wilczysko zniknęli w nagłej eksplozji tajemnej, błękitnej energii. W wielkiej hali nastała chwila milczenia, przerywana jedynie okazjonalnym, niekontrolowanym i natychmiast tłumionym śmiechem. Nieme westchnienie. Starając się ukryć swe rozczarowanie, milcząca, wężowa dama podeszła do utrwalonej w heroicznej pozie, ludzkiej kobiety. W końcu odzyskując głos, sama cichutko się zaśmiała, delikatnie głaskając swą niewolnicę po policzku niczym kochająca matka. Ujmując całe, krwawe zajście w sposób teoretyczny, jedyną pozostałą przy życiu członkinią wyprawy, która wciąż rezydowała w mroku upadłego bastionu, zdawała się być Tilannea. Jej nieruchome, skamieniałe ślepia obserwowały zmasakrowanych i rozprutych członków wyprawy nie mogąc uwolnić gromadzących się we wnętrzu łez. Choć gdyby młoda kapłanka zdawała sobie sprawę z tego co ją czeka, zapewne uznałaby poniesioną przez przyjaciół śmierć za wybawienie.



Różyczka siedziała samotnie w przyciemnionym pokoju gościnnym, popijając herbatę z niewielkiej filiżanki. Kilka minut temu pożegnała ciepło swoje szkolne koleżanki, odprowadzając je do drzwi. Wszędzie walały się otworzone na losowych stronach, pożółkłe książki, Paskudztwo zaś drzemał w kącie, wydając z siebie cichy pomruk wraz z każdym oddechem. Maleńka persona wpatrywała się w zachodzące słońce, zastanawiając się nad wydarzeniami, których to była częścią a które, mimo całej swojej wiedzy, do końca nie potrafiła pojąć. Chociaż morderstwa zakończyły się całkowicie samoistnie, bodaj śmiercią burmistrza, młoda kobieta posiadała świadomość faktu, że kiedyś będzie musiała wrócić do Cormyru aby rozwikłać wciąż istniejącą zagadkę. Ponieważ w innym wypadku jej własna ciekawość nigdy nie da jej spokoju. Teraz jednak… niziołcza czarodziejka posiadała nieco odmienne priorytety. Dla dobra swej sławy, kariery i dalszej edukacji, rzecz jasna. Toteż, nie tracąc więcej czasu, ponownie sięgnęła po jeden ze starszych woluminów, przeglądając znajdujące się w nim, tajemne zapiski. Drugi, zwierzęcy mieszkaniec jej skromnego domostwa, jakby przeczuwając, że zanosi się na coś niedobrego, westchnął donośnie, zakrywając swój łeb łapami i szukając schronienia głęboko pod stołem.

Trzask pękających kości. Odgłos ostatniego uderzenia odbił się głuchym echem pośród wielkich, pokrytych śniegiem, górskich masywów. Doris zrobił jeszcze kilka kroków i ociekając pokaźną ilością posoki osunął się na nierówny grunt, ciężko przy tym sapiąc. Wypuścił swój topór z drżących rąk, pozostawiając go w rozpłatanym na dwoje czerepie oponenta. Jednak, jak mógł stwierdzić każdy, uważny obserwator, krasnoludzkiemu wojakowi daleko było do śmierci głównie dlatego, że pokrywająca go jucha w dużej mierze pochodziła z kogoś innego. Brodacz omiótł wzrokiem pole niedawnej potyczki i makabrycznie porąbane na części pierwsze ciała swoich wrogów. Powykręcane dłonie, błoniaste palce, roztrzaskane stawy łokciowe, czy tułowie oddzielone pojedynczym uderzeniem od reszty ciała – tego wszystkiego można było uświadczyć w miejscu konfrontacji. Jego twarz rozłamał pozbawiony zęba uśmiech kiedy ponownie sięgał po swój wierny topór. To właśnie Doris robił najlepiej. Nie bawił się w detektywa. Nie łaził bez celu po lesie. Walczył. Po prostu walczył i zabijał.

…Koniec Aktu I …
 
Highlander jest offline