Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2009, 21:55   #34
Mubashi
 
Mubashi's Avatar
 
Reputacja: 1 Mubashi nie jest za bardzo znany
Hotel Brda

Blondyn capnął Arthura za ramię i ściągnął z ostatniego schodka. Dalsze zbieganie na dół było bezcelowe, bo w przejściu zrobił się zator. Z okna widać było ulicę, a na niej tańczyło światło płomieni. Hej, czy tu nie powinno być żadnych spryskiwaczy przeciwpożarowych? Jasnowłosy atleta podszedł do ów okna, zamachnął się gaśnicą. Odwrócił się do pozostałych,z promiennym uśmiechem na ustach.
- We can jump down from here! - stwierdził. Blondas stał plecami do wybitego okna i nie mógł zauważyć ciemnego humanoidalnego kształtu, którego ramiona rozpostarły się nad nim niczym skrzydła.
"Skrzydła anioła śmierci" - przyszło oglądającym tę scenę na myśl.
Blade dłonie, z ciemnym długim paznokciem, a właściwie pazurem na każdym palcu, zacisnęły się w śmiertelnym uścisku na szyi obcokrajowca i przesunęły szybko wyżej, ku twarzy. Ofiara nie zdążyła nawet krzyknąć gdy mutant pociągnął ją na dół. Blondyn jednak nie zamierzał się poddawać, zaparł się na framugach potężnymi dłońmi i wierzgnął wprzód. Kilka pistoletów wypaliło na raz. Zombie warknęło i stwór runął na spotkanie z chodnikiem. Mężczyzna uniósł głowę. Rany po pazurach ciągnęły się od gardła aż po policzki. Padł ostatni strzał i blondyn padł twarzą w dywan. Kula przeszła na wylot, z dziury w czaszce wychodziły apetyczne kawałki mózgu. Ludzie z piskiem, wrzaskiem i różnymi innymi odgłosami zaczęli zbiegać i spychać się ze schodów. Parter hotelu "Brda" usiany był trupami - zombie i ocalałych. W całym pomieszczeniu stali obrońcy, uzbrojeni w pistolety, czasami w strzelby typu "Imperator" czy też wiatrówki. Powietrze było ciężkie, mdłe, pełne swądu palonego drewna. Znaleźli się w potrzasku, w pułapce gdzie ze wszystkich stron czekała na nich pewna i bolesna śmierć. Po prostu przejebane!
Cóż, takie życie, raz na wozie, a raz pod...

W tym samym czasie
Szpital


Tomek odzyskał świadomość, gdy moc proszków zelżała. Kręciło mu się w głowie, przynajmniej rana już tak nie dokuczała. Z trudem dostrzegł dwóch ludzi przycupniętych przy jedynym otwartym oknie. Jeden z nich wodził wymierzonym pistoletem po okolicy, która, jak udało się "Bykowi" dojrzeć, była skryta w mroku. Nie. Na zewnątrz było ciemno jak w dupie upieczonego Murzyna, ale nikt nie odważył się włączyć latarek. Słychać było uporczywe świstanie wiatru, który przyniósł ze sobą chłód nocy. Studenci wyciągnęli fajki i pstryknęli zapalniczkami. I jak tu się nie pukać w czoło? Bykowski poczuł, że coś mu się rusza w nogach. Skupił wzrok na czymś okrągłym i futrzastym. Zwierzak z uwagą przyglądał mu się lśniącymi oczami. Kot, no, kurwa, normalny kot!
Przez ciało mężczyzny przeszła niespodziewana fala bólu, odruchowo zacisnął dłonie na opatrunku. Kot zeskoczył z pełnym oburzenia miauknięciem z łóżka i powędrował gdzieś w kąt. Przerażony pseudomedyk podszedł do rannego, pogmerał chwilę przy kroplówce, stojącej na stojaku obok Byka i szeptem zasypał go pytaniami: Czy bardzo boli? Jak tak to gdzie boli? Czy nie jest już śpiący? Głodny? Może wody? Jak będzie bolało to czy może łaskawie ("pan") zamknąć ryj, bo ten pojebany kot już mógł sprowadzić na nas mutantów? Poprawić poduszeczkę?


Hotel Brda


To nie była najlepsza pora na fajerwerki. Od czterech miesięcy nigdy nie było takiej pory. W;ogóle myślano o zaopatrzeniu na nadchodzący coraz to większym krokami Nowy Rok i Boże Narodzenie, toteż nikt nie spodziewał się usłyszeć znanego wszystkim "wziuuum!" odpalanej petardy. Nastąpił huk, a później kilka cichszych. Zombie stanęły jak sparaliżowane na ułamek sekundy, po czym zaczęły ze skowytem uciekać. Trzy zaszarżowały niczym byki na korridzie w kierunku strzelających ocalałych, lecz szybko padły, nakarmione nagrzanym ołowiem.
Trzeba się stąd wynosić, i to szybko! Budynek mógł w każdej chwili runąć, grzebiąc pod swym cielskiem nieumarłych i żyjących (o ledwo żyjących i tych w stanie przejściowym już nie wspominając). Niektórzy wydostali się na ulicę, dopadli do bezpańskich samochodów i usiłowali uciekać. Jednak tylko cofali, podjeżdżali kilkadziesiąt centymetrów do przodu, znowu cofali i znowu podjeżdżali, byle by tylko nie potrącić nikogo, nie stuknąć się z pozostałymi uciekającymi w swoich autach. A do świtu jeszcze tak długo!


(Adnotacja! Dorzucimy jeszcze ewentualnie max. 1 post z tej pechowej nocy!)
 
__________________
Wuargh! Wuargh!
Mubashi jest offline