| Karczma „Dalekie Spojrzenie” miała dla Sabrii w nazwie coś prawdziwego: jedno spojrzenie i człowiek chciał znaleźć się daleko stąd. Najlepiej w innej karczmie. Co prawda sam przybytek był niczego sobie - w miarę czysty, niezłe jedzenie i napitki; no i ciągły przepływ podróżnych zapewniał względną anonimowość. Jednak w "Spojrzeniu" wojowniczka nie mogła znieść obsługi - rosłych półorków, którzy fachowym okiem oceniali przybyłych. Z reguły nie miała nic przeciwko mieszańcom - biedne stworzenia nie mogły przecież nic poradzić na to, jak je spłodzono - jednak zbyt wiele czasu spędziła walcząc z orczym pomiotem, by spokojnie patrzeć na stojące przy drzwiach rosłe postacie. Odwróciła wzrok nie chcąc przyciągać kłopotów i skupiła się na słowach agenta Marchii oraz na zebranych przez niego najemnikach. Kilka razy brała już udział w mniej lub bardziej tajnych, czy politycznych misjach i ten agent wydał jej się nieco dziwny. Normalnie agenci - mający wyrobione kontakty i znający strukturę miast, w których pracowali - załatwiali logistyczną część zadania i najemnikom pozostawało jedynie odeskortowanie zleconego pakunku lub osoby na miejsce. Tu natomiast kazano współpracować obcym osobom - a zapewne nie ona jedna pochodziła z rejonu innego niż Miasto Wspaniałości - zrzucając na nich całą odpowiedzialność za powierzone zadanie. Dla wojowniczki wyglądało to bardziej, jak gdyby ktoś nie chciał dostarczyć ładunku do Silverymoon niż na odwrót.
Póki co jednak odegrała wraz z pozostałymi oburzoną szopkę i opuściła „Dalekie Spojrzenie” - tym śpieszniej, że niedługo zamykano na noc bramy. Pomimo, że Sabrie pochodziła z niewiele mniejszego miasta zawsze zadziwiało ją, że Waterdeep żyje w nocy tak samo intensywnie jak w dzień. Teraz, podążając za innymi portową dzielnicą rozglądała się uważnie na boki - strzegąc się zarówno przed drobnymi złodziejaszkami, jak i ewentualnym szpiegiem, który mógł podążać za nimi od drzwi gospody. Jednak w ciemnych zaułkach trudno było kogoś dostrzec - a może nikogo nie było - dotarli więc umówione miejsce przez nikogo nie niepokojeni. Hasło - odzew i znaleźli się w obszernym magazynie - a może stajni... Dziewczyna rozejrzała się na boki szukając innych wejść, po czym jej wzrok skupił się na zleceniodawcach. Niestety człowiek, który otworzył im drzwi nie miał wiele do powiedzenia - wyglądało na to, że kapłani nie mają pojęcia jak wydostać się z miasta. Ciekawiło ją, jak do tej pory udało im się ukryć wykonanie - czy też wwiezienie do miasta - tak dużego ładunku.
Sabrie rozejrzała się po obecnych, starając się ocenić ich profesję, umiejętności, oraz wyłapać ewentualnego naturalnego przywódcę. Wszyscy jednak milczeli, przyglądając się sobie nawzajem oraz kapłanom. W przedłużającej się ciszy wojowniczka odezwała się w końcu pewnym głosem, skłaniając się lekko.
- Witaj pani. Nazywam się Sabrie... - tu dziewczyna zacięła się lekko, dziwiąc samej sobie. Od dawna wołano ją Sabrie od Miecza, lub Srebrna Sabrie i teraz ni rusz nie mogła sobie przypomnieć własnego nazwiska, choć z pewnością w zakonie jakieś jej nadano. Zamrugała i szybko podjęła przerwany wątek - ... i będę Wam służyć mieczem, oraz wszelaką pomocą podczas tej podróży - rozmyślnie zignorowała sugestię o alkoholu sądząc, że lepiej planować cokolwiek z gnomką, która jest trzeźwa. - Co do transportu, to wszystko zależy, o pani, jakimi środkami finansowymi dysponujecie. Wywiezienie bezpiecznie tak dużego pakunku wymagać będzie od nas nie lada zabiegów. Najprostszym sposobem oczywiście było by okrycie go magiczną iluzją, załatwienie papierów i przetransportowanie przez bramy. Nieco tańszym zapewne, ale i bardziej ryzykownym, przekupienie strażnika i wywóz pod osłoną nocy - Sabrie nie dodała, że zapewne najtaniej wyszło by im schowanie kłopotliwego towaru na wozie z sianem - tylko kto wywozi siano z miasta? - Trzecia opcja to wynajęcie solidnej barki w porcie i popłynięcie w górę Dessarie w pobliże Yartar, a potem ruszenie traktem do Silverymoon. Dokerów i portową straż ponoć łatwo przekupić, a i ich milczenie opłacić też można.
- I ostatnia, najszybsza ale i najbardziej kosztowna droga: wynajęcie powietrznych wierzchowców, np. od lorda Gundwynda. Taki ładunek powinny zapewne udźwignąć cztery dorosłe pegazy lub gryfy. No, może sześć... Oczywiście należy też doliczyć drugą gondolę dla Pani i nas samych oraz ewentualną obstawę, jeśli obecni tu państwo nie czują się pewnie walcząc w siodle. Koszta będą duże, jednak w Silverymoon znajdziemy się w przeciągu dwóch-trzech dni, a nie dwudziestu. Tu także potrzebna będzie moc iluzji - powietrzne karawany zawsze przyciągają uwagę - jednak sądzę, że możemy wykorzystać to na naszą korzyść. Wystarczy zamienić ładunek w coś efektownego; może nie wypchanego smoka - zażartowała - jednak coś, co usprawiedliwiałoby kosztowny transport. By nie wzbudzać dodatkowych podejrzeń moglibyśmy nająć swoje wierzchowce kilka dni wcześniej, wyjechać z miasta pojedynczo, w różnych odstępach czasu, i dołączyć do karawany kilkanaście mil dalej. Nie sądzę, żeby osoby zainteresowane tajnym ładunkiem szukały nas na środku placu Białego Byka. Zresztą gdy puściły mrozy coraz więcej ludzi wybiera się w świat i szybki transport cieszy się dużym popytem. A napady w powietrzu są rzadsze niż na ziemi czy morzu. Sabrie umilkła czekając na reakcję kapłanów i nowych towarzyszy. Miała nadzieję, że gnomy nie podzielają niechęci krasnoludów do latania. Nie wiedziała też jak zareagują obecni w drużynie magowie - niektórzy czarodzieje z pogardą i złością reagowali na traktowanie magii jako remedium na wszystko, i miała nadzieję, że najemnicy nie należą do owej grupy. Była zresztą przygotowana na wycedzone dumnym, afektowanym tonem: "Magia to nie zabawa", i wykład na temat braku szacunku ciemnego ludu do potęgi. Ukradkiem spojrzała na mężczyznę, którego szaty wskazywały magiczną profesję, a kamienna twarz - jak na elfa przystało - nie wyrażała nic. U jego stóp leżał spokojnie nieznanej jej rasy pies. Drugim - prawdopodobnie - magiem, była wyniosła kobieta ubrana w... coś... z koronek, tasiemek i falbanek - suknię ekstrawagancką nawet jak na Waterdeep. Siateczkowe pończochy i fikuśny kapelusz dopełniały dzieła, a całość przyciągała uwagę tak, że Sabrie była zdumiona przebyciem portowych alejek bez przeszkód.
Jej własny strój był prosty, mocny i praktyczny: wysokie, skórzane buty, wpuszczone w nie wąskie spodnie z paskiem, biała, lniana koszula i porządna kurta z ciemnej skóry. Tylko schowany pod koszulą wisiorek, pierścień i symbol Helma wiszący (wraz z mieczem) u pasa, oraz rozpuszczone włosy nadawały jej wyglądowi nieco cech kobiecości. Jak większość mieszkańców północy i ona była dość wysoka, a blond włosy ładnie pasowały do resztek zeszłorocznej opalenizny i niebieskich oczu.
Ostatnio edytowane przez Sayane : 01-09-2009 o 14:10.
|