Dwa tygodnie temu błądziła po wąskich uliczkach Karond Kar robiąc za ochronę pewnego wysoko urodzonego młodzika. Gdy wczesnym rankiem wróciła do tawerny, w której się zatrzymała goniec już tam był. Widząc jego czerwone szaty i pieczęć na kopercie stwierdziła nagle, że żołądek zostawiła gdzieś pomiędzy burdelem na nabrzeżu a wielką posiadłością swojego zleceniodawcy. Kopertę otwierała z pewną mieszaniną strachu o własny tyłek i dumy z własnych osiągnięć. Jej ego spuchło jeszcze bardziej, gdy wśród wielkich słów sączących się z każdej linijki listu wyłuskała o co tak naprawdę chodzi. Rozpierała ją taka duma, że w jeden wieczór roztrwoniła całe wynagrodzenie za ostatnie zlecenie, a następny ranek przywitała ogromnym kacem.
A teraz odmrażała sobie tyłek, gdzieś na końcu świata. Podróż choć krótka irytowała ją z jednego jedynego powodu – nie miała zajęcia. Korsarze nie pozwolili im niczego dotknąć, a towarzystwo Wiedźmy Khaine’a tylko pogarszało sprawę. Saroynen nigdy nie lubiła przedstawicielek kleru, choć doceniała ich umiejętności w boju. W głębi duszy cieszyła się, że Wiedźma nie zaszczycała ich swoją obecnością zbyt często. Współtowarzysze wiedzieli o niej tylko tyle, że nie pochodziła z jednego z sześciu miast Naggaroth. Sposób w jaki mówiła nie pasował do żadnego z nich.
Gdy stanęła na piaszczystym brzegu Starego Świata wciągnęła głęboko powietrze odchylając głowę do tyłu. Była zbyt wysoka, o raczej drobnej budowie. Czarne włosy spięte były w ciasny warkocz.
- Zróbcie coś z tym ścierwem, nie ma być żadnych śladów – dobiegł do jej uszu chłodny głos wiedźmy. Elfka spojrzała na kręcących się wokół dwóch ciał mężczyzn. Proponowali zakopanie ciał. Saroynen zmarszczyła lekko brwi i miękkim krokiem podeszła do nich.
- Zakopmy ich bliżej wydm – stwierdziła, a w jej niebieskich oczach pojawiły się kipiące ogniki. – Więcej mrówek. Uwiną się szybko.
__________________ Nie rozmieniam się na drobne ;) |