Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2009, 10:45   #1
Nefarius
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
[D&D FR 3.5ed] Tajemnica Góry Vtreu

…Tajemnica Góry Vtreu…




Akt I – Posępna budowla



Posępna budowla rozpościerała się po sporej części skalnej ściany. Klasztor był architektonicznym cudem, niewiarygodnym wyczynem setki krasnoludzkich budowniczych, którzy na fachu stawiania niezdobytych fortec znali się tak dobrze, jak na wojaczce i spijaniu litrów alkoholu, nie tracąc przy tym przytomności, ani nawet świadomości. W tak niebezpiecznym - pod względem naturalnego położenia- miejscu mur był kompletnie niepotrzebny, jednak i w tym wypadku krzepki lud nie poskąpił kamiennych bloków i wysiłku. Wysoki na ponad dziesięć stóp, oddzielał kilka budynków, place i pomniki od zaśnieżonego zbocza góry Vtreu. Tego dnia solidna, drewniana brama była cały dzień otwarta. Tego dnia, jak nigdy dotąd łysi mieszkańcy samotni stojącej na zboczu spodziewali się kilku niezwykłych gości. I przybywali. Nikt tu nie musiał pokazywać zaproszenia. Nikt nie musiał się przedstawiać, mimo, że mistrz Korynion miał dziesiątki, jeśli nie setki znajomych. Natura, wygląd ani towarzystwo gości nie robiło wrażenia na mieszkańcach kompleksu budynków. Ci bowiem wierzyli w byt niepojęty i oddalony, zatem żaden mieszkaniec Torilu nie mógł ich niczym zaskoczyć, ani zadziwić. Kontemplujący nie zwracali nawet uwagi na kilka nietypowych osobistości, które przemknęły przez plac, pnąc się w stronę najwyższego poziomu klasztoru. Tego dnia pogoda zdawała się być bardzo złośliwa. Gęste chmury o czarno-szarym kolorze zajmowały całą -możliwą do dostrzeżenia ludzkim okiem- przestrzeń niebios. Wiatr był potężny, porywisty i niezmiernie niebezpieczny. Jakby tego było mało z chmur prószył drobny śnieg, który zasłaniał wszelaki widok, wpadał do oczu, nosa i uszu, oraz skutecznie moczył łyse głowy kontemplujących po za zadaszonymi budynkami. Takich grup było kilka. Jedna biegała po ośnieżonym placu, zupełnie boso, wydeptując okrąg, aż do samej brukowanej posadzki. Druga grupa stała nieruchomo pod ścianą jednego z budynków, jakby rzucono na nich jakiś grupowy czar wybicia z kontinuum czasoprzestrzennego. Ostatnia zaś grupa ćwiczyła walkę wręcz, na jedynym placu, gdzie podłoże było równe, i nie dało się pośliznąć z powodu nierówności góry. Tamci rekruci uderzali w drewniane deski, grubości ludzkiej dłoni, ćwicząc wytrwałość siłę i szybkość swych ciosów.


Izba, do której zaproszono gości była ogromna. W swej prostocie i skromnym urządzeniu wyrażała pewną klasę. Pewną inność, daleką od zamkowych wystrojów. Na środku komnaty stał ogromny stół, przy którym siedział każdy gość, oraz dwójka łysych mężczyzn. Tylko jeden, najstarszy z miejscowych stał przy kominku, skupiając się na skromnym poczęstunku znajdującym się na srebrnej tacy, na blacie stołu. Łysi siedzieli naprzeciwko przybyłych. Jeden z nich, ten starszy był ewidentnie ślepy. Drugi, sporo młodszy miał minę przerażonego dziecka, które widziało w zaułku śmierć bliskiej osoby.



-Zatem bracie Hookarze. Opowiedz jeszcze raz, co pamiętasz z tamtego dnia.- odezwał się mężczyzna stojący przy kominku. Łysy młodzik przełknął ślinę i wejrzał na twarze siedzących naprzeciw gości. Z całą pewnością ich wygląd, czy natura nie pomagały w rozwiązaniu języka.
-Tamtego dnia, kiedy Brat Pratt, nakazał mi udać się po mistrza Koryniona, bez chwili namysłu pobiegłem spełnić wolę mędrca. Kiedy byłem już pod drzwiami do jego kwatery, zapukałem głośno… Kilka razy. Opat jednak nie odpowiadał. Wtedy poczułem, że coś mogło się stać i…- zawahał się i spojrzał na siedzącego obok ślepca. Ten tylko kiwnął lekko głową, zachęcając młodzika do dalszych zeznań. –I otwarłem drzwi…- rzekł i zamilknął, zamykając oczy, jakby wracające wspomnienia sprawiały mu namacalny ból.
-Śmiało uczniu.- ponaglił go brat Derryn, grzejący się przy kominku.
-Zobaczyłem krew… Wszędzie. Na ścianach. Na suficie, nawet w szczelinach między szafą a ścianą… Szczątki, kości i wnętrzności… Leżały porozrzucane dookoła. To wyglądało, jakby Opat… Eksplodował od środka!- rzekł łamiącym się głosem.
-Uspokój się uczniu. Idź teraz odpocznij.- nakazał siedzący obok mnich, nie odrywając pustego spojrzenia od blatu stołu. Młodzieniec wstał, zasunął za sobą krzesło i pokłonił się nisko, a następnie udał się do ogromnych wrót i opuścił komnatę.

-Chłopak doznał potężnego szoku…- wyjaśnił Derryn –Był synem prostych ludzi, którzy prawie nigdy nie opuszczali swego gospodarstwa. Tu wiele się, nauczył lecz to co ujrzał go złamało.- oznajmił mężczyzna. Derryn odszedł w końcu od kominka i usiadł obok swego towarzysza Pratta. –Chcieliśmy was prosić, abyście zbadali przyczynę śmierci naszego mistrza, oraz dokonali sromotnej zemsty na jego oprawcy.- dodał, chwilę po tym jak spił z kielicha gorzkie, czerwone wino. -Nie będę wam mówił, od czego powinniście zacząć, gdyż szacunek do was mi na to nie pozwala, sami o tym zdecydujecie. Proszę jednak o jedno. Abyście nie rozmawiali z naszymi uczniami. To nakaz, nałożony przez mistrza Koryniona i z tego względu mamy zamiar go uszanować i nie łamać. W naszym klasztorze możecie spotkać wielu mistrzów i nauczycieli, z nimi rzecz jasna można rozmawiać. Odróżniają się kolorowymi zdobieniami na swych szatach.- dał sobie chwilę przerwy na napojenie osuszonego gardła.
Nasz klasztor dzieli się na trzy poziomy. Tu, na najwyższym znajduje się największy budynek, w którym mieszczą się kwatery wszystkich członków naszego bractwa. Na niższej półce skalnej stoją dwa budynki, w których znajduje się nasz spichlerz, oraz miejsce, gdzie ćwiczy część uczniów.- objaśniał ślepy mnich –Na najniższym piętrze, znajduje się budynek, gdzie kary za przewinienia odbywają niesforni uczniowie, miejsce, w którym medytują najzdolniejsi uczniowie i skarbnica wiedzy, czyli niewielki budynek, w którym przechowujemy różne zwoje, mapy, dokumenty i wiele ksiąg.-

-Tak właśnie. Dostęp rzecz jasna, macie do każdego budynku.- wtrącił Derryn –Dziś jednak proszę, byście odpoczęli w swych komnatach, ogrzali się i nabrali sił. Jutro o świcie zbudzimy Was i z chęcią zjemy z wami śniadanie. O ile zechcecie…- rzekł jedyny członek klasztoru, z włosami na głowie. –Mistrz Korynion był wielkim człowiekiem. Sposób w jaki zginął… Był mu niegodny.- mężczyzna chciał swymi sugestiami zmobilizować przyjezdnych by pomogli z całych sił.
-Bracie Derrynie. Odprowadź naszych gości do ich komnat. Myślę, że chcą odpocząć.- odezwał się Pratt, ratując mnicha od zażenowania i dwuznacznych spojrzeń gości, w odpowiedzi na błagalne prośby.
-Tak…- opamiętał się i wstał, a następnie zaprowadził każdego z gości do osobnej, jednoosobowej komnaty. Nawet pokoje w portowej dzielnicy Targos były bardziej komfortowe, lecz czego można się było spodziewać nocując w klasztorze. Na okrągłym drewnianym stoliku stał dzban z winem i drewniany kielich, zaś pod nim misa z czystą wodą. W pokojach było bardzo zimno, lecz na szczęście mnisi zaopatrzyli posłania gości nie tylko w wełniane koce, ale i grube, puchowe kołdry, po które pewnie musieli zejść do ludzkiej osady. Dzień chylił się ku końcowi. Zmęczeni podróżą wędrowcy mogli w końcu odpocząć, pozwolić sobie na chwile refleksji i ogrzać się słodkim winem. Następnego dnia bowiem, czekała ich ciężka praca…

***

Mrok korytarza, znajdującego się głęboko pod parterem jednego budynków ustąpił światłu górniczej lampy, którą niósł mężczyzna w szarej szacie. Choć w budynku było w miarę ciepło i z sufitu nie kapała nawet kropla wody, to mężczyzna i tak miał na głowie narzucony dość pojemny kaptur. Stał w ślepym zaułku. Mężczyzna opuścił w dół lampę i odchrząknął. Dwadzieścia stóp przed nim na wysokości ludzkiej głowy zaświeciły dwa czerwone punkty, które nie mogły być niczym innym, jak tylko oczami. Po chwili ciszę korytarza zakłócił harmider łańcucha, przeciąganego po kamiennej posadzce.
-Niebawem zjawią się tu nasi goście. Szukają przyczyny śmierci Koryniona. Jeśli będą chcieli wejść, wpuścisz ich.- rzekł człowiek. Odpowiedzią na jego słowa było ciche warknięcie. Dwa punkty znikły i znów nastała cisza. Mężczyzna uniósł lampę, odwrócił się i ruszył z powrotem drogą, którą przybył.
 

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 06-09-2009 o 20:57.
Nefarius jest offline