Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2009, 10:10   #1
Van der Vill
 
Van der Vill's Avatar
 
Reputacja: 1 Van der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumnyVan der Vill ma z czego być dumny
Do zobaczenia w Piekle!

Do zobaczenia w Piekle

Muzyka pod tekst



To trwało od ostatnich paru godzin.

Droga - nierówna, nieubita i dziurawa, rozsypywała się pod waszymi stopami. Z zachwytem dostrzegliście, że w końcu przechodzi w ubitą ścieżkę. Przed wami zamalowało małe wzgórze z samotnym drzewem na horyzoncie.

Przez ostatnie godziny drążył was ten sam widok - setki, a może nawet tysiące grobów, kopców, usypanych na cześć zmarłych. W większość nich wbite były przerdzewiałe lub połamane miecze albo rękojeści - jednoznaczny dowód na to, że zmarłymi byli walczący. Niestety, wiedzieliście, że tak jak żołnierze, walczący byli mieszkańcy Wolfenburga.
Czas mijał, a horyzont wciąż pokrywała mgła i kolejne cmentarzyska. Ciągnęły się całymi kilometrami, jakby miały nigdy nie mieć końca. Trawa coraz bardziej rzedła, ukazując wypaloną ogniem, suchą ziemię.

Ścieżka, którą dostrzegliście dalej, prowadziła wzdłuż wzgórza, w końcu wychodząc na jego szczyt. Co bieglejsi dostrzegli pewnie, że niegdyś był to Trakt Północny, przecinający cały Hochland drogą z Middenheim do Wolfenburga. Teraz jego pozostałości zaprowadziły was ku smutnemu horyzontowi.



To, co kiedyś było stolicą Ostlandu i najbardziej ufortyfikowanym miastem północy, leżało w gruzach. Liczne wieże i pałace gniły gdzieś w oddali, wciąż płonąc, jakby wojna zakończyła się wczoraj, a nie miesiące temu.

List prowadził was tu i tu mieliście nadzieję znaleźć Wurta, syna człowieka, który niegdyś tak gościnnie przyjął was w dom i nakarmił, jak robi się z goścmi. Mimo, iż nie znaliście go dobrze, wiedzieliście, że na tym smutnym świecie trzeba wspomagać tych, którzy podali wam kiedyś dłoń.

Pierwsze ulice wydawały się być najbardziej puste - w oddali, za murem, który odgradzał gród od podgrodnych wioseczek, góry gruzu zapewne utrudniłyby chodzenie. Tutaj szliście dalej smętną ulicą pośród ścian i resztek sufitów.



Nagle, gdzieś spomiędzy ścian, dostrzegliście poruszenie. Jedna, potem druga, trzecia i kolejne zgarbione, brudne postaci wyłaniały się na ulicę, na początku onieśmielone, potem coraz bardziej pewne siebie. Nim zdążyliście się obejrzeć zostaliście otoczeni przez masę garbusów, kalek i ubogich. Wszyscy wysuwali ręce do przodu, próbując choć dotknąć skraju waszych ciuchów; brudne ręce kładły się na waszych policzkach i twarzach, a parę sięgnęło nawet do sakiew. Pytania - "Skąd przybywacie, panowie?", "Czy Imperium wciąż stoi?", "Kto śle nam siły?", "Moja córka? Panie, widziałeś moją córkę?", "Karl Franz! Karl Franz! Czy Imperator wciąż siedzi na tronie?", "Czym... czym było to, co tu przeszło?" zalały was całą falą. Z równą siłą przed wasze oczy wytrysnęły na wpół sprawne miecze, wygniecione hełmy, zniszczona biżuteria i stare obrazy, a ceny, choć wysokie, wciąż zmniejszały się, jeśli nie zechcieliście kupić towaru.

Z ich oczu malowała się nadzieja, niezmierzony smutek i okruchy szaleństwa. Ludzie, którzy tu pozostali nie wiedzieli już, w co wierzyć. Ich twarze, brudne, twardo ciosane i pokaleczone, krzywiły się w uśmiechach i przerażeniu na wasz widok.
W ruinach Wolfenburga najpierw zostaliście otoczeni przez zwierzęta.

Zaś parę tygodni wcześniej...

Pycha, czyli Sigryd

"Bracia i przyjaciele moi!"

Pośrodku hochlandzkiego lasu, w karczmie pełnej dzikusów i brudnych łowczych z ukosa patrzących na suto zastawiony stół, słowa te były jak wybawienie. Ktoś na poziomie, ktoś z wykształceniem, ktoś, kto już niegdyś udzielił rycerzowi schronienia, teraz pisał list. Zanurzając się w zgrabnie skreślonych literach, Sigryd popijał wino z brudnego kubka. Wszyscy w przydrożnej gospodzie milczeli, przygnieceni osobowością wysoko urodzonego Rycerza Pantery.
Przez myśl przeleciały mu ostatnie wydarzenia. Wielka wojna, uderzenie czegoś nie do opisania z północy, jego czynny udział przy jednej z ważniejszych kompanii, rozbicie jej i powolny powrót w stronę Middenheim. Pamiętał, że przez ostatnie dni marzył o wysokich murach miasta-fortecy, malujących się na horyzoncie.
Kubek uderzył o ławkę, przyciągając uwagę tubylców.
- Co to, to nie! - warknął pod nosem Sigryd, naciągając na dłonie rękawice. Middenheim poczeka, bowiem jeśli druh od serca ma dziecko w opresji, nie zostawia się go bez pomocy.
- Dobrze się spisałeś. - w stronę posłańca, który cały czas siedział cicho, poleciał szyling. - A teraz pokaż tę błyskotkę.
Po krótkim spojrzeniu, z wyrazem znużenia kolejnym złotym cackiem, von Holssender odrzucił pierścień w stronę chłopca, jakby były to resztki spod paznokci. Potem nachylił się w jego stronę, przeszywając go spojrzeniem
- Słuchaj mnie, młodzieńcze, bowiem nie będę się powtarzał. Jedź do swego pana i rzeknij mu, że do kolejnego Hexensnacht może oczekiwać w domu syna. Przekaż też, że jeśli Rycerz Pantery coś obiecuje... - wziął z rogu krzesła hełm. - ...to dotrzyma słowa. Gospodarzu, gotuj mego konia! I byle wyglądał jak nowy!

[Ekwipunek: topór, sztylety, zbroja płytowa; jurny rumak, zapasy na drogę i 10 marek w zanadrzu]

Zemsta, czyli Wilhelm

[pozwoliłem sobie zmienić nieco wersję wydarzeń - miast zostać odciętym w Wolfenburgu, Wilhelm został odcięty gdzieś w okolicy Gór Wewnętrznych]

W ferworze bitewnej zawieruchy strzały lecą we wszystkie strony, topory i ostrza mieczy tańczą wokół, a dzikie krzyki i wycia potępionych dusz, ulatujących do Morra wzbudzają przerażenie. Wilhelm złapał się na głowę, uderzony odlatującym gdzieś hełmem i przekrwionymi oczami wpatrzył przed siebie. Spośród ludzi północy, wielkich, brudnych i pokrytych symbolami Mrocznych Potęg pojawiło się coś więcej; strzępy kości i ścięgien układały się w dziwaczną machinę, puste oczodoły zaświeciły zielonkawym ogniem. Wrzeszcząc imiona ukochanych, rzucił się naprzód, wymachując ciężkim, długim mieczem.
Jedno mrugnięcie, potwór lata w górę i w dół - nie, on tylko biegnie, pochylając się co chwila.
Drugie - długi skok, powietrze i krew na twarzy, miecz zatrzymuje się na czymś twardym.
Trzeci - ból, ogłupienie i roztrzepany wzrok; żołnierze, dzikusy, znaki, znaki, znaki...

***

Zielony znak na suficie ulepiony był z ziół.
Wilhelm otwarł oczy i spróbował ruszyć głową. Z jękiem opadł na poduchę, wypchaną liśćmi. Był nakryty kocem i owinięty skrawami materiału.
- Leż. - mruknął cichy starzec, przeżuwając chleb. Uniósł dłoń i górę i zgarnął pajęczynę ze ściany. - Nie powinieneś jeszcze wstawać. Po prawdzie, poczekasz jeszcze trochę na taką okazję.
Bretończyk zamknął oczy, zapadając znowu w sen.

***

- Sen? - spytał Wilhelm.
- Tylko prawda. - odpowiedział smutno starzec, przecierając mu czoło.

***

Wilhelm dopił mleko. Łapczywie pożarł też ser, jaki Jurgen przygotował mu na śniadanie. Przełknął ostatni fragment, przeglądając pismo.
- Von Helm to przyjaciel. Pomyślałby ktoś, że przeciw niektórym koszmarom nikt nie stawiłby czoła. Ja stawiłem. I on też, strzelając wtedy do tego w lesie. Uratował mi tyłek.
Dziadek skinął krótko głową.
- Jadę do Wolfenburga.
Posłaniec uśmiechnął się na tę wieść. Szybko przyodziewek i założenie broni na ramię. Staruszek, na szczęście, dysponował też koniem.
- Nie martw się. - pożegnał go Wilhelm, gdy chłopiec od von Helma czekał na zewnątrz. - Dla ciebie zrobiłbym to samo. Bywaj!

[Ekwipunek: miecz bastardowy, sztylet, zapasy na parę dni, stary, ale wytrzymały koń]

Bez łaski, czyli Lambert

- List gończy? - łowca wyszczerzył zęby, z politowaniem spoglądając na posłańca.
- Nie, p-panie...
Lambert zagłębił się w treści. Stary von Helm chciał zwrotu przysługi, za to, dawno temu, gdy przechował te parę trupów, których nie powinni widzieć strażnicy dróg. Niech to diabli!
- Co to, kurwa, ma być? - spytał, wstając od stołu. - Za kogo ma mnie ten dziadyga? Za posłańca? Psa na smyczy, którego może spuścić, kiedy chce? Niańkę dla tego gnoja z jego lędźwi?
Chłopiec cofnął się parę kroków.
- Czy twojego pana kompletnie pojebało? - wrzasnął Lambert, przewracając stół. Napoje i jedzenie zwaliły się na ziemię, ale nikt w gospodzie nawet się nie ruszył. Kusza leżała niedaleko łowcy i w każdym momencie mogła znaleźć się w jego dłoni. Bywalcy pamiętali jeszcze, jak jeden z tutejszych "bohaterów" ruszył śledzić podejrzanego przybysza. Skończył szybciej, niż zdążył otworzyć sobie drzwi.
- P-pan będzie wdzięczny... błagam, waćpanie, nie mógłbyś... ja...
Przyparty do ściany, posłaniec napotkał oczy Lamberta.
- ...i...i-i... nagroda...
- Teraz rozmawiamy.
Chłopak padł na ziemię, a łowca przystawił sobie ławkę bliżej.
- Jeśli ma być żywy, przekaż Helmowi, żeby potroił stawkę.

[Ekwipunek: kusza, miecz, sztylet, zapasy na dziesięć dni, kara klacz]

Gorączka, czyli Jakuszyn

"...Życząc powodzenia i błogosławiąc was przez Shallyę, Ranalda i
Sigmara, pana naszego, w powrót wasz rychły wierzę.

Stary druh i przyjaciel wasz
Berthold von Helm, starosta wierzburski, ostermarski".

Po odczytaniu ostatnich słów listu w karczmie zapadła cisza, która
zaczęła wkrótce się przedłużać. Przerwało ją dopiero głośne mlaskanie i
bekanie rozpartego na dębowej ławie kozaka, który wbrew temu, czego
spodziewał się stojący nieopodal umyślny, nie odpowiedział zaraz po
wysłuchaniu ale wrócił spokojnie do przerwanego posiłku.
Chłopak patrzył z niedowierzaniem na brudnego, zapijaczonego typa
pałaszującego w najlepsze utłuszczonymi palcami pieczyste. Wąsaty kozak
stosował przy tym metodę: na jeden kęs mięsa, dwa łyki ze
stojącej obok talerza otwartej butelki wódki. To ma być ten "szlachetny
i chętny do pomocy człowiek", o którym pisze w liście Pan Starosta?! Nie
może to być. Ale rezolutny cham nie byłby sobą, gdyby nie sprawdził tego
wcześniej, niestety, o pomyłce nie mogło być mowy.
Odrażający ochlapus odezwał się dopiero, gdy pracowicie ogryzł ostatnią
kosteczkę i wytarł łapy w sznurowany rękaw, którego stan wskazywał na
to, że jego właściciel wykonuje tę czynność po każdym posiłku. Pogłaskał
się po brzuchu i popatrzył przekrwionymi oczyma na młodego:
- Dobrześ się sprawił, że mnie odnalazł aż tutaj. Siądnij, napijesz się
zacnej gorzałki z Jakuszynem.
- Nie powinienem chyba, panie...- wybąkał pachołek. Muszę....
- No żebym nie zmienił zdania, chamie... Zawsze się możesz napić wody z
tego bajora dla koni przed karczmą, jak ci gorzałka niemiła. Siadaj! -
podniósł nieco głos kozak.
Chłopak postanowił na razie nie drażnić kogoś, kto wygląda jak bandyta i
ma szablę. Usiadł na jednym półdupku, a zaraz po tym w jego rękach
pojawiła się podana przez rozmówcę butelczyna.
- Pij!
- A...Ale...
- Pij!!!- pięść, której otarcia na kościach mówiły, że w niejedno już
tłukła, uderzyła z mocą w ławę, aż zakołysały się stojące dalej
drewniane kufle.
Pociągnął mocnej gorzały wprost z butelki, paliła jak ogień... Już po
pierwszym łyku zakręciło mu się w głowie.
- Jeszcze, mówię!
Gdy tamten pozwolił mu skończyć, umyślny zaczął wodzić dookoła
półprzytomnym wzrokiem a w brzuchu czuł coś w rodzaju palących się w
piecu drew.
- Widzisz chłopie... - zaczął wreszcie kozak. - Twój pan to oleju w
głowie ma ile trzeba, że to mnie poszukał. Ucz się od niego sprytu... Bom
do delikatnej wycieczki odpowiedni jak nikt. Pokaż no mi zaraz ten złoty
pierścień, co to po nim rozpozna się młodego pana dziedzica.
- A... Ale... - chłopak ze zdumieniem dostrzegł, że jego głos przypomina
bardzo bełkot całkiem pijanego bywalca podrzędnej knajpy - Przecie...
- Chamie, nie wyprowadzaj mnie znowuż z nerw...- oczy kozaka zamieniły
się w cienkie, źle wróżące na dalszy ciąg rozmowy szparki - Pana masz
bystrego jak zimne strumienie kislevskie, a tyś sam matoł jak pniak.
Jakże to, wydaje ci się, mam rozpoznać tamtą błyskotkę i osobę, co ją
nosi, jakem tej coś ją przywiózł nie obaczę? No?!
- No... No tak... - zgodził się chłopak, po czym niepewnie wyjął z buta
zawiniątko, które po chwili zostało rozwinięte okazując okazały klejnot.
- Dawaj, pachołku! - warknął kozak, a potem sam przechylił się
przez ławę wyrywając prawie chłopakowi z ręki pierścień... Pijany umyślny
patrzył jak przez mgłę, jak przekrwione oko ogląda pod światło wytwór
jubilerskiej sztuki.
- Zacny, zaiste, zacny!!!- szeroki uśmiech zepsutych zębów rozświetlił
wręcz mroczny kąt gospody. Chłopak wyciągnął dłoń po zwrot własności,
ale zaraz pożałował tego ruchu.
Kozak, chwiejąc się pod wpływem wypitego alkoholu jedną rękę z klejnotem
schował za siebie, a druga łapa chwyciła chama za oszywkę, skręciła
koszulinę tak, że aż zaszczypało, a potem nagle duża siła odepchnęła
brutalnie chłopaka na ścianę.
- Gdzieeeee z łapami, widzisz go! Swołocz! - zawył na całą karczmę
podrywając się na nogi i stanął nad stołem jak buchający z nosa
powietrzem byk. Bardzo pijany byk.
- Ale panie... - zapłakał chłopak - Co ja mam teraz...
- Zamilknij chamie, bo misja twoja zakończona. Mi się tera ten pierścień
do wypełnienia woli pana starosty nada, tobie już nic po nim! A jak
jeszcze słowo usłyszę, jakem kozak, szablę wyciągnę i płazem przez ryja
przejadę że maty rodzona nie pozna. - huknął.
Pachołek przełknął ślinę, na wpół pijany, na wpół przestraszony
wybuchem. Ozwać się jednak nie ważył.
- Karczmarzu, gotuj mego konia, wyruszam co żyw! - zakrzyknął
kozak - A i trzech antałków na drogę wyszykować nie zapomnij! A ty
co się tak gapisz chamie? Ruszaj stąd, ale już, psia mac!

Fragment autorstwa arm1tage

[Ekwipunek: szabla, sztylety, zapasy na drogę, wierny rumak oraz 10 koron w sakwie]

Wszyscy

Spotkanie w którejś z przydrożnych gospód na granicy Ostlandu i Hochlandu nie należało do najmilszych, szybko jednak i szczęśliwie okazało się, że macie wspólny interes. Niektórzy nigdy nie zaufaliby innym, inni z kolei w życiu nie pałętaliby się z niektórymi. Teraz jednak łączyła was wspólna sprawa - na ruinach stolicy Ostlandu, gdzie Rycerz Pantery będzie przeklinany przez zabobonnych sigmarytów, bretończyk, uznany za dziw może zawisnąć przed zachodem, łowca głów napotka tylko podobnych sobie, a kozak rozdziawi gębę ze zdziwienia, potrzeba sojuszników.

-----------------------------------------

Od MG:

To pierwszy post, w którym sugeruję opisać wygląd i charakter postaci. Trochę już ze sobą podróżujecie, więc warto wtrącić parę szczegółów z historii. Oraz, oczywiście, wrażenia z podróży.
Ciężko mi się pierwszy pisało, a i niezwykle długi jest. Wszystkich, nie cierpiących opisówek, serdecznie przepraszam.

Hej, arm1tage, dzięki za pomysł - dzięki Twojemu preludiom wpadłem na to, jak zakręcić tekst przy innych postaciach. Rządzisz.
 
Van der Vill jest offline