Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2009, 19:57   #3
Fehu
 
Fehu's Avatar
 
Reputacja: 1 Fehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodzeFehu jest na bardzo dobrej drodze
Już od pierwszej chwili w prastarym klasztorze, w doświadczonego kapłana uderzyła bolesna fala wspomnień. Na nowo powróciły obrazy i głosy sprzed wielu lat. Na nowo rozbrzmiały stare spory i rozważania, minione myśli i marzenia. Przed oczami Margoda stanęły odległe postacie, niewyraźne i rozmazane. W uszach zaroiło mu się od imion.

-Zatem bracie Hookarze. Opowiedz jeszcze raz, co pamiętasz z tamtego dnia.

Siedział samotnie przy olbrzymim, mocarnym stole w wielkiej, jasnej sali. Słońce wdzierało się do środka przez potężne okna, które ciągnęły się wzdłuż całej południowej ściany. Z komnat i korytarzy nie dochodził żaden szmer, od dziesiątek mocarnych krzeseł biło jedynie milczenie, a na dworze pocichły wszystkie ptaki, tak głośne zwykle o tej porze roku. Siedział samotnie, a zewsząd dobiegała cisza.

- I otwarłem drzwi…

Korynion wpatrywał się w niego uważnie. Na jego zmęczonej twarzy nie malowały się żadne emocje. Oczy mnicha była jakieś szkliste, jakby wpatrywał się w coś odległego, czego nie mógł dostrzec. Przez chwilę Margodowi wydawało się, że stary mnich otwiera usta, by mu coś powiedzieć. Tak bardzo chciał w to wierzyć, tak bardzo chciałby go usłyszeć. Ale mistrz zamrugał tylko dwa razy i uśmiechnął się blado i z wysiłkiem, jak gdyby walczył ze straszliwym bólem. A on tak bardzo potrzebował jego słów, właśnie teraz...

- Bracie Derrynie. Odprowadź naszych gości do ich komnat. Myślę, że chcą odpocząć.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca musnęły zimną, kamienną posadzkę. Nagle przez wszechobecną ciszę zaczęły się przedzierać ciche pomruki i szelesty. Korynion zamknął powieki i ponownie uniósł je dopiero po dłuższej chwili. Jego twarz nabrała jeszcze bardziej męczeńskiego wyrazu, a całość sylwetki znacznie zmizerniała. Brzęki i chroboty zdawały się przybierać na sile, jakby były namolnymi owadami, które wdzierają się do szczelnie dotąd zamkniętego pojemnika. Kontury zaczęły się rozmazywać, kolory blaknąć. Mistrz zamknął oczy. Szmery i szepty rozbrzmiewały już z każdego kąta. Brzęczenie i warkot wwiercały się bezlitośnie w ucho. Niemy krzyk wyrwał się z płuc Margoda. Mężczyzna poderwał się z krzesła, ale niewyraźne kształty i cienie zaczęły napierać na niego ze wszystkich stron. Sala zawirowała, a podłoga zdawała się zapadać. Ból. Zewsząd i znikąd dobiegały coraz to głośniejsze i głośniejsze rozmowy. Bezkształtna, ciemna masa rozlała się po pomieszczeniu, ściany zniknęły w ciemnościach. Warkoty, świszczenia, pomrukiwania, brzdęki i głuche łoskoty. Margodowi zakręciło się w głowie, stracił równowagę. Wszystko mu się zlało przed oczami. A ciemność rozdarł czysty, przeraźliwy jazgot. Upadł.

- Panie - skądś rozległ się głos, niepokojąco bliski i prawdziwy - Panie?
Spróbował się podnieść. Kończyny odmówiły posłuszeństwa.
- Dobrze się czujesz, panie?
Wysilając wszystkie siły, wolno uniósł swe powieki. W oczy uderzyło go jasne światło pochodni. Dookoła niego stali ludzi w zakonnych szatach i kilka niecodziennych osobistości, zerkających na niego z zainteresowaniem, ale i zażenowaniem, albo nawet pogardą.
~Cholera, co się ze mną dzieje?
Zamazane kontury powoli przybierały na ostrości. Kolana zapiekły boleśnie. Powróciły zmysły.
- Co z tobą, panie? - zapytał czyjś zaniepokojony głos.
- Nic... nic mi nie jest - zacisnął zęby ze złości - Poradzę sobie.
Chwilę później mężczyzna podniósł się z ziemi, rozmasowując bolące kolana.
~Musiałem nimi nieźle wyrżnąć o podłogę...

Margod podziękował prędko mnichowi, który zaprowadził go do pokoju i wchodząc, zamknął drzwi na klucz. Jego torba już czekała na jedynym krześle w pomieszczeniu, zgodnie z zapewnieniem odźwiernego klasztoru, który zajął się bagażami przyjezdnych. Kapłan uśmiechnął się gorzko na widok przyszykowanego na chwiejnym stoliku wina.
~ W sumie, łyk czegoś porządnego dobrze mi zrobi.
Jak pomyślał, tak uczynił. Oblizując wargi po bordowym trunku, usiadł na brzegu skromnego łoża. Nie było one szczytem wygody, ale w pełni spełniało swoją podstawową funkcję: było ciepłe i suche. Zresztą, zawsze było to coś więcej, niż cienki koc rozłożony na trawie, a przecież do takich właśnie standardów był od dawien dawna przyzwyczajony. Nie chcąc rozmyślać o dopiero co przeżytych scenach i powracających od jakiegoś już czasu wizjach, Margod Akh-Naphurr zapadł w niespokojny sen...
 
__________________
Gadu: 1691997, zadzwoń! ;'x
Fehu jest offline