| Już od pierwszej chwili w prastarym klasztorze, w doświadczonego kapłana uderzyła bolesna fala wspomnień. Na nowo powróciły obrazy i głosy sprzed wielu lat. Na nowo rozbrzmiały stare spory i rozważania, minione myśli i marzenia. Przed oczami Margoda stanęły odległe postacie, niewyraźne i rozmazane. W uszach zaroiło mu się od imion.
-Zatem bracie Hookarze. Opowiedz jeszcze raz, co pamiętasz z tamtego dnia.
Siedział samotnie przy olbrzymim, mocarnym stole w wielkiej, jasnej sali. Słońce wdzierało się do środka przez potężne okna, które ciągnęły się wzdłuż całej południowej ściany. Z komnat i korytarzy nie dochodził żaden szmer, od dziesiątek mocarnych krzeseł biło jedynie milczenie, a na dworze pocichły wszystkie ptaki, tak głośne zwykle o tej porze roku. Siedział samotnie, a zewsząd dobiegała cisza.
- I otwarłem drzwi…
Korynion wpatrywał się w niego uważnie. Na jego zmęczonej twarzy nie malowały się żadne emocje. Oczy mnicha była jakieś szkliste, jakby wpatrywał się w coś odległego, czego nie mógł dostrzec. Przez chwilę Margodowi wydawało się, że stary mnich otwiera usta, by mu coś powiedzieć. Tak bardzo chciał w to wierzyć, tak bardzo chciałby go usłyszeć. Ale mistrz zamrugał tylko dwa razy i uśmiechnął się blado i z wysiłkiem, jak gdyby walczył ze straszliwym bólem. A on tak bardzo potrzebował jego słów, właśnie teraz...
- Bracie Derrynie. Odprowadź naszych gości do ich komnat. Myślę, że chcą odpocząć.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca musnęły zimną, kamienną posadzkę. Nagle przez wszechobecną ciszę zaczęły się przedzierać ciche pomruki i szelesty. Korynion zamknął powieki i ponownie uniósł je dopiero po dłuższej chwili. Jego twarz nabrała jeszcze bardziej męczeńskiego wyrazu, a całość sylwetki znacznie zmizerniała. Brzęki i chroboty zdawały się przybierać na sile, jakby były namolnymi owadami, które wdzierają się do szczelnie dotąd zamkniętego pojemnika. Kontury zaczęły się rozmazywać, kolory blaknąć. Mistrz zamknął oczy. Szmery i szepty rozbrzmiewały już z każdego kąta. Brzęczenie i warkot wwiercały się bezlitośnie w ucho. Niemy krzyk wyrwał się z płuc Margoda. Mężczyzna poderwał się z krzesła, ale niewyraźne kształty i cienie zaczęły napierać na niego ze wszystkich stron. Sala zawirowała, a podłoga zdawała się zapadać. Ból. Zewsząd i znikąd dobiegały coraz to głośniejsze i głośniejsze rozmowy. Bezkształtna, ciemna masa rozlała się po pomieszczeniu, ściany zniknęły w ciemnościach. Warkoty, świszczenia, pomrukiwania, brzdęki i głuche łoskoty. Margodowi zakręciło się w głowie, stracił równowagę. Wszystko mu się zlało przed oczami. A ciemność rozdarł czysty, przeraźliwy jazgot. Upadł.
- Panie - skądś rozległ się głos, niepokojąco bliski i prawdziwy - Panie?
Spróbował się podnieść. Kończyny odmówiły posłuszeństwa.
- Dobrze się czujesz, panie?
Wysilając wszystkie siły, wolno uniósł swe powieki. W oczy uderzyło go jasne światło pochodni. Dookoła niego stali ludzi w zakonnych szatach i kilka niecodziennych osobistości, zerkających na niego z zainteresowaniem, ale i zażenowaniem, albo nawet pogardą. ~Cholera, co się ze mną dzieje?
Zamazane kontury powoli przybierały na ostrości. Kolana zapiekły boleśnie. Powróciły zmysły.
- Co z tobą, panie? - zapytał czyjś zaniepokojony głos.
- Nic... nic mi nie jest - zacisnął zęby ze złości - Poradzę sobie.
Chwilę później mężczyzna podniósł się z ziemi, rozmasowując bolące kolana. ~Musiałem nimi nieźle wyrżnąć o podłogę...
Margod podziękował prędko mnichowi, który zaprowadził go do pokoju i wchodząc, zamknął drzwi na klucz. Jego torba już czekała na jedynym krześle w pomieszczeniu, zgodnie z zapewnieniem odźwiernego klasztoru, który zajął się bagażami przyjezdnych. Kapłan uśmiechnął się gorzko na widok przyszykowanego na chwiejnym stoliku wina. ~ W sumie, łyk czegoś porządnego dobrze mi zrobi.
Jak pomyślał, tak uczynił. Oblizując wargi po bordowym trunku, usiadł na brzegu skromnego łoża. Nie było one szczytem wygody, ale w pełni spełniało swoją podstawową funkcję: było ciepłe i suche. Zresztą, zawsze było to coś więcej, niż cienki koc rozłożony na trawie, a przecież do takich właśnie standardów był od dawien dawna przyzwyczajony. Nie chcąc rozmyślać o dopiero co przeżytych scenach i powracających od jakiegoś już czasu wizjach, Margod Akh-Naphurr zapadł w niespokojny sen...
__________________ Gadu: 1691997, zadzwoń! ;'x |