Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2009, 20:10   #36
Ren
 
Ren's Avatar
 
Reputacja: 0 Ren nie jest zbyt sławny w tych okolicachRen nie jest zbyt sławny w tych okolicach
Gdy blondyn stanął tyłem do okna, czułam, że zaraz stanie się coś strasznego. Nie musiałam długo czekać – wielkie coś chwyciło go pociągnęło w tył. Chłopak puścił moją rękę i najpierw chciał szarpnąć trzymające go łapska, ale chyba wiedział, że to nie dał rezultatu, więc chwycił się framugi i z całej siły szarpnął w przód. Widziałam w jego twarzy nie strach, nie rozpacz, ale determinację… Potem poszła seria, która strąciła zombie, by potem pozbawić życia „ocalałego”. Gapiłam się w oczy blondyna, które chwilę wcześniej wyrażały triumf, a teraz zastygły w niemym pytaniu: Dlaczego?
Podniósł się wrzask, wszyscy w popłochu zaczęli opuszczać felerny hotel. Poczułam szarpnięcie. Tym razem był to „kozak”.
- Co tak stoisz głupia, zginiesz! – krzyczał ciągnąc mnie przez krzycząco-piszczący tłum.
Trupy, wszędzie trupy, trupy „naszych” i „tamtych” równo ścielące podłogę. Ciągle słychać było strzały, obrońcy nie żałowali kul, ale co jakiś czas któryś z nich też padał pod naporem tych potworów. Wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie, wszyscy umrą.
Nagle kilka bestii zaszarżowało na nas. „Kozak” przygotowywał się już do strzału, a ja modliłam się, żeby po prostu jakoś to było. I wtedy dało się słyszeć rozdzierający świst petard. Ktoś urządzał sobie pieprzony Nowy Rok. Ku mojemu zaskoczeniu, zombie zaskowyczały niczym bite psy i dały dyla aż się kurzyło.Mieliśmy chyba dzikiego farta.
- Szybko, bo się wali! – krzyknął ktoś.
Wciąż płonący budynek groził runięciem i śmiercią w zgliszczach, ot tak dla odmiany. „Kozakowi” najwyraźniej taka odmiana nie odpowiadało, bo pociągnął mnie w stronę wyjścia i jakimś cudem wydostaliśmy się na zewnątrz.
Ludzie próbowali uciekać samochodami, rozpaczliwie starając się wyminąć pieszych i tych w innych pojazdach. Totalny chaos. Mignął mi w tłumie obcokrajowiec, który szukał wcześniej jakieś dziewczyny. Wszyscy szli w jednym, nie do końca określonym przeze mnie kierunku. Szczerze mówiąc, było mi obojętne gdzie. Byle tylko do świtu.
 
Ren jest offline