Ewa stanęła w progu pomieszczenia ukryta w większej części za plecami Władysława. Zdrowy rozsądek podpowiadał aby brać nogi za pas. W tym zawsze była dobra, potrafiła zwijać się czym prędzej gdy nadchodziły kłopoty. Teraz jednak zmusiła swoje roztrzęsione ciało do pozostania w miejscu. Jakaś irracjonalna nieprzeparta ciekawość kazała jej zajrzeć do środka.
Pokój przedstawiał sobą równie marny widok co klatka schodowa i korytarz. Od dawna opuszczona i zaniedbana ruina, absolutnie upiorna. Brud, smród i ohyda. Jedynym dowodem na wszechobecny postęp cywilizacyjny był leżący na podłodze telewizor, od którego, jakimś dziwnym trafem, nadal biła świetlista łuna. Był najwidoczniej sprawny. Ewa mimowolnie odwróciła wzrok w przeciwną stronę.
- Nie patrz – szepnęła do Władysława. – Poprzez telewizję ONI mieszają nam w głowach – ponownie mocno zaakcentowała słowo „ONI”.
Władysław chyba spojrzał na nią jak na wariatkę. A może jej się tylko wydawało? Zdawała sobie sprawę jak idiotycznie musiał zabrzmieć jej bełkot, ale czuła się w obowiązku aby go ostrzec. Najpewniej nie miał pojęcia do czego ONI są zdolni. Chyba, że był jednym z nich. Tej ewentualności Ewa do końca nie przekreślała.
Wreszcie przyjrzała się dwójce nieznajomych. Jednym z nich był bez wątpienia facet, który pojawił się tutaj wraz z nimi a w między czasie gdzieś się ulotnił. Wciąż miał zresztą na sobie ten sam szpitalny fartuch co ona i Władysław. W jego dłoni błysnęła niebezpiecznie gazrurka toteż Ewa instynktownie zaczęła cofać się w tył, unosząc w górę ręce w pojednawczym geście. Zawsze starała się unikać kłopotów, ta zasada obowiązywała także teraz, chociaż sytuacja nie należała do typowych. Mężczyzna, którego nieznajomy podtrzymywał wyglądał jak wyszarpnięty siłą z czeluści piekła. Kim był Ewa nie wiedziała. Wystarczyło jednak, że na sam jego widok uginały się kolana. - Słowo z ekranu... – nagle brunet warknął w ich stronę - powiedzcie jakie było, albo odstąpcie, bo łby rozwalę.
- Słowa z ekranu? O czym on do cholery mówi? – w szepcie Ewy przebijała nuta desperacji.
Nie trzeba było większych zdolności w dziedzinie empatii aby wyczuć, że nieznajomy jest do nich wrogo nastawiony. Ewkę oblał zimny pot. Czuła jak strach pełźnie przez jej gardło niczym długi śliski robal i usadawia się ostatecznie w okolicy żołądka. Chyba nadszedł czas żeby się wycofać.
- Nie chcemy kłopotów – bąknęła ciągnąc Władysława za rękę. - Chodźmy stąd, no dalej…
Nie czekała na reakcję Władysława. Z doświadczenia wiedziała, że należy się ulotnić póki jest jeszcze czas, póki nie zabierają się do rzeczy, nie sprawiają bólu. Pędem dobiegła do schodów i przeskoczyła przez balustradę lądując od razu na półpiętrze.
Nikt mi nie rozwali łba – w jej głowie telepały się paniczne myśli. – Nikt. Przynajmniej nie dzisiaj kretynie. |