Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2009, 00:19   #30
Yarot
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Słowo z ekranu... - zaczął mówić Konrad do obojga, ale urwał nagle i zaciskając rurkę dodał - powiedzcie jakie było, albo odstąpcie, bo łby rozwalę.
Ze śpiącym wiszącym na ramieniu, Konrad ruszył w stronę wyjścia.
Ewa wycofała się i patrząc, że Władysław nie zwraca uwagi na jej zaczepki ruszyła korytarzem w dół, do wyjścia. Mimo bólu w stopach chciała stąd odejść i zostawić to dziwne miejsce, gdzie działo się tak wiele niezrozumiałych rzeczy. Zostawiła za sobą dwójkę mężczyzn. Powinni sobie dać radę, ale skoro nikt jej nie słucha...
Tymczasem Władysław patrzył na śpiącego a jego twarz wyrażała bezgraniczne zdumienie.
- Ksiądz Antonii... - powiedział szeptem a potem głośno dodał - jaki ekran, to przecież ksiądz Antonii...
Konrad zatrzymał się i spojrzał na uzbrojonego w gumowy przedmiot mężczyznę, jakby ten wylał na niego właśnie wiadro zimnej wody. Był prawdziwy.
- Ksiądz? - powtórzył i spojrzał na przebudzonego, który nie reagował na swoje imię. Potem znów na mężczyznę z gumową rurką. Co tu się działo? Płatki na włosach mężczyzny sprawiały wrażenie jakby był jeszcze starszy niż gdy go zobaczył za pierwszym razem na ulicy... - Posłuchaj mnie. Musimy go stąd wyprowadzić. Coś się zbliża. Obawiam się, że coś co go do tego stanu doprowadziło... - w oczach mężczyzny zadawały mu się wyrażać zagubienie... jakby dobrze znał przebudzonego - Słyszysz mnie?! Oprzytomniej człowieku do diabła!
- To się nie może dziać naprawdę - Władysław patrzył na idącą dwójkę jak urzeczony. Wokół delikatnie fruwały papierowe płatki a zimno wkradało się powoli pod skórę.
- Co się zbliża? Przecież ksiądz Antonii jest w szpitalu... - starszy mężczyzna chyba zaczynał powoli przytomnieć. -Jest w szpitalu. Miałem go odwiedzić niedługo...
- Czy to wygląda jak szpital? Skup się na teraz i weź go pod drugie ramię. Musimy go wynieść na zewnątrz - Konrad był już przy wyjściu. Stanął obok Władysława i patrzył na niego uważnie. Dopiero teraz mógł przyjrzeć mu się uważniej. Bez wątpienia miał już za sobą najlepsze lata, a pobrużdżona twarz wskazywała na wiele życiowych zakrętów, które udało się przejść.
Teraz ten starszy pan wypuścił z ręki rurkę i podszedł szybko z drugiej strony do księdza. Wziął go pod ramię i teraz razem mogli w miarę wygodnie się przemieszczać.

- Bardzo lekki jest - powiedział do siebie Władysław. - Proszę księdza - powiedział w stronę śpiącego. - Proszę księdza! Co się z nim dzieje?
- Nie wiem. Znalazłem go przypiętego do łóżka.... chyba... Chyba się modlił - odrzekł Konrad.
- Do łóżka.... - mężczyzna pokręcił głową. - Ale on śpi czy co? Oczy mu cały czas chodzą...Proszę księdza! - znów powiedział do ucha niesionego człowieka. Cała trójka wyszła z pokoju wprost na korytarz. Nic się nie zmieniło - może tylko jest troszkę bardziej chłodno niż było.
Konrad już nie odpowiedział. Liczył tylko kolejne kroki pokaleczonych stóp po gruzie korytarza. Już nie mogło ich zostać wiele. Byle wyjść na otwartą przestrzeń...
- Zimno się robi. A tam pobiegła dziewczyna, Ewa. Co to w ogóle za miejsce jest? - poprawił sobie ramię śpiącego. Bose stopy wydawały dziwne dźwięki na zakurzonej i pokrytej papierowymi płatkami podłodze.
- Nie wiem - szepnął cicho Konrad - Ale to nie sen.... nie sen... - Sam nie wiedział, czy bardziej go to przeraża, czy cieszy - Jedyną osobą, która może to wiedzieć jest on.
- On nie odpowiada - mruknął Władysław. - Tylko, że przecież leży w szpitalu. Od czasu wypadku tam jest i dochodzi do siebie. Skoro to nie sen, to jakim cudem on jest tu a nie tam?
- No przecież mówię kurwa, że nie wiem!... zresztą w jakim szpitalu? I kim ten ksiądz jest w ogóle? - Konrad chciał już wyjść a nie gadać.
- Gdzieś w okolicy...w Międzylesiu czy coś takiego...na parafii wiedzą. A ksiądz Antonii... - mężczyzna zakasłał. Siwy obłok wydychanego powietrza zmieszał się z papierowymi płatkami. - ...ksiądz Antonii to u nas na parafii pracował. Do czasu tego wypadku, gdy znaleziono go w zakrystii...Mówią, że to z przepracowania. Że za bardzo się wszystkim przejmował...Głowa nie wytrzymała...Tak mówią.
Dwójka mężczyzn z uwieszonym na ich ramionach śpiącym księdzem, doszła do szybu windy i schodów w dół. Jeszcze tylko zejść i będzie można opuścić to nieprzyjazne miejsce. Szare, papierowe płatki, wciąż wirują w powietrzu opadając na skórę, włosy i szpitalne fartuchy.

- Międzylesiu? W Warszawie? - Konrad na chwilę przystanął. Wiedział gdzie. Znał stolicę. Dużo po niej jeździł. Ale jak to możliwe, że w tym zapomnianym miejscu mówią o Warszawie. Czy w ogóle... - Może nam też głowy nie wytrzymały... A ta dziewczyna? Też była tu wcześniej... też ją znasz?
- Nie, Ewa...przypomina mi kogoś...z dawnych lat. Jest taka bezbronna. - wytarł nos w rękaw szpitalnego fartucha. - Ależ zimno...Pewnie jest już na dole. Rusza się jak łasica. A szpital to w Międzylesiu, niedaleko. Choć pewnie stąd to będzie bardzo daleko...
Władysław zamyślił się. Wspomnienie dawno znanej i utraconej osoby przyoblekło swe widmowe kształty i znów zaczęło straszyć w zamczysku głowy starszego mężczyzny.
- Szpital w Międzylesiu... - Konrad sam nie wiedział czemu ale jakoś to znajomo brzmiało. Jakby jeszcze niedawno tam był, lub przynajmniej widział to miejsce... a przecież tak nie było... Prawie potknął się na schodach. Ziąb robił się coraz gorszy - Ten ziąb... nie jest normalny. Przyśpieszmy.
Władysław skinął głową i cała trójka zaczęła ostrożnie schodzić po schodach. Od zimna nie czuło się już drobnych okruchów betonu raniących skórę. Gdy doszli na półpiętro, śpiący znów się odezwał:
- Nadchodzi...
Przystanęli.
- Kto nadchodzi? Księże Antonii, kto nadchodzi?
- Powtarza to cały czas... Jeszcze tylko jedno piętro
- odparł Konrad. Już faktycznie nasłuchał się tego przez ostatnie minuty.
- Nie pamiętam, jak się nazywasz. A skoro już tu jesteśmy to może warto wiedzieć z kim. Jestem Władek - i faktycznie nie pamiętał. Pamiętał Ewę, ale nieznajomego tylko jako twarz. Nic więcej. Szło mu się coraz gorzej. Przez to zimno stawy dawały o sobie znać. I jeszcze ta śliskość na schodach. Nogi czasami traciły przyczepność.
Konrad, ciężko oddychając, spojrzał na Władka. Nie był zmęczony... choć taki się czuł.
- Lubomirski - rzucił trochę niechętnie. Obłoczki pary unoszące się z ust były coraz krótsze, gdy mikroskopijne kropelki wody zamarzały w powietrzu. Po chwili wahania dodał widząc nieporadność mężczyzny - Niech Pan idzie przodem i znajdzie tę dziewczynę. Ja dam sobie z nim radę... Jeśli uciekła gdzieś dalej to spotkamy się przy parkingu, który był na końcu ulicy.
- Na pewno? Ksiądz jest co prawda lekki, ale tu jest cholernie zimno i ślisko.
Przestępował z nogi na nogę jakby chciał ograniczyć do minimum kontakt z zimnym podłożem.
- Dam sobie radę.
- Dobrze, poszukam Ewy - i ruszył przodem po schodach. Przeszedł na półpiętro i zszedł niżej. Plaskanie bosych stóp było wyraźnie słyszalne na klatce. Potem ucichło.

Konrad poprawił śpiącego na ramieniu i sprawdził co z nim. Wyraźnie zwiotczał, oczy przestały już latać i stał się jakby bardziej spokojny. Troszkę niewygodnie było nieść taką osobę, ale na szczęście była lekka. Zimno stało się dojmujące.
I wtedy z dołu doleciał krótki, urwany krzyk. Mężczyzna przystanął i wiedział, że to Władysław.
- O kurna... - szepnął i zbliżywszy się do poręczy zajrzał na dół. Szybki oddech powrócił. Zimno odeszło. Nie było nic widać. Jedynie kawałek korytarza, gdzie leżał tylko kurz i drobny gruz. Ostrożnie ułożył księdza pod ścianą i chwyciwszy mocniej gazrurkę, skierował się bardzo powoli po schodach na półpiętro. Czuł jak metal klei się do skóry dłoni, ale za nic nie byłby w stanie pozbyć się tej prowizorycznej broni. Nie teraz...
Na półpiętrze dostrzegł coś wreszcie. To był Władysław. Stał bokiem do patrzącego spoglądając na coś w korytarzu przed sobą. Boczna ściana nie pozwalała dostrzec przez Konradowi obiektu zainteresowania towarzysza. Widział za to jego twarz -poszarzałą i naznaczoną strachem. Całość uzupełniało drżenie rąk i szczękanie zębów. Starszy pan zaczynał się lekko cofać. Kątem oka dostrzegł Konrada na półpiętrze. Spojrzał w jego kierunku. W oczach Władysława...było coś dziwnego. Głową kiwnął na górę. Wtedy zabłyszczały łzy na jego policzkach. Kiwnął raz jeszcze i znów spojrzał przed siebie. Ostrożnie cofał się nadal kierując się w głąb korytarza.
W pierwszym odruchu młody wykładowca chciał zejść do mężczyzny i zobaczyć co go tak przeraziło, ale wymalowany wyraz na jego twarzy... Wyraz czegoś czemu wiele brakuje do tego by być tylko przerażeniem... Kiwnął głową i cofnął się do tego stopnia, by mieć pewność, że pierwszy zobaczy to, co ewentualnie wejdzie na schody, lub pójdzie korytarzem. W międzyczasie nasłuchiwał... Intensywnie nasłuchiwał każdego dźwięku pragnąc w jakikolwiek sposób urealnić to, przez co i jego serce skakało w trudnym do opanowania rytmie...I wtedy pojawił się cień.
Cień rósł by zamienić się w coś, czego chłopak nie spodziewał się spotkać poza najgorszymi koszmarami sennymi. Coś leciało w powietrzu. Coś, co było karykaturą człowieka, z pokrytym czarnym futrem ciałem i szczątkowymi skrzydłami na plecach. Nie ruszał nimi, ale w zadziwiający sposób płynął w powietrzu. I zmierzał najwyraźniej w stronę Władysława. Konrad nie wierzył, że to widzi. Jak w transie zrobił krok do tyłu.
Cofnął się. Cofał się aż za plecami poczuł ścianę. Szybki płytki oddech sprawiał, że płuca niemal mu zamarzały. Nie czuł jednak tego. Osunął się po ścianie do pozycji siedzącej nie mogąc zebrać myśli. Co to u diabła było? Poruszał bezgłośnie ustami, a usta wykrzywił mu grymas złości, płaczu i szaleńczego śmiechu. Co to kurwa u diabła było??! Mimowolnie skierował wzrok w stronę powyłamywanych okiennic prowadzących na zewnątrz... Na zewnątrz. Idź. Rusz się. Ruszaj kretynie! Podniósł się i przetarłszy twarz jakby po to by usunąć z niej przerażenie, wrócił po księdza.
- Idziemy - szepnął. Zarzucił sobie jak poprzednio ramię mężczyzny za kark zaczął powoli schodzić na dół. Na półpiętrze zamknął na moment oczy przed spojrzeniem na korytarz. Dzięki temu, że to coś ruszyło za Władkiem, on i ksiądz mogli swobodnie wyjść. Nie mógł zaprzepaścić takiej szansy.

Dwójka ludzi ostrożnie zeszła schodek za schodkiem na sam dół. Korytarz coraz bardziej odsłaniał swoje przedłużenia zarówno w stronę wyjścia jak i w głąb budynku, gdzie zniknęła tajemnicza istota i Władysław. Jedno spojrzenie wystarczyło, by stwierdzić, że oni tam jeszcze są. Plecy z ohydnymi skrzydłami i czarnym włosiem zasłaniały postać mężczyzny. Jednak było widać, że ma już w ręku jakiś przedmiot i najwyraźniej nie zamierza czekać w spokoju na tajemniczego nieznajomego. Musiał chyba dostrzec Konrada, bo w pewnym momencie dało się słyszeć: "UCIEKAJ". Ktoś się zerwał, świsnęło powietrze, szybkie wciąganie nosem powietrza i dźwięki uderzania.
Krzyk był wymowny... Konrad nie potrzebował go. Siły jakby wróciły. Krążenie przyśpieszyło. Chwycił mocniej księdza i niemal biegiem rzucił się do wyjścia... Coś jednak wygrało, gdy świecący szarzyzną zrujnowany portal dał znać o wolności będącej na wyciągnięcie ręki... obejrzał się.
Akurat na moment by zobaczyć jak Władysław rzuca się na skrzydlatą postać.
- To za Maję, ty skurwysynu! - krzyknął i uderzył rurką w bok stwora. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Najmniejszego. Wolno podniósł dłoń jakby w geście powitania. Zmęczony starszy człowiek ryknął i zamachnął się ponownie. Tym razem nie trafił. Obróciło całym jego ciałem wokół osi i rzuciło na ścianę. Słychać było, że płacze.
Konrad nie patrzył więcej... na zewnątrz. Byle być już na zewnątrz...

Ewa miała dość tego budynku i miejsca zarazem. Nie chciała kłopotów, rozbitej głowy i koszmarów ścigających ją do końca życia. Zostawiła wszystko, wybiegła nie patrząc na nic... Ucieszyła się ze świeżego powietrza. Ucieszyła się nawet z widoku tych szarych kostek betonu i resztek graffiti na murze. Zatrzymała się niedaleko klatki i usiadła za kilkoma płytami żelbetowymi. Miała stąd dobry widok na klatkę i w razie co, mogła uciec. Biegać potrafiła.
Szarość miejsca nie zmieniała się ani o krztynę. Siedziała i patrzyła, czy nikt nie wychodzi. I się doczekała. Zobaczyła jak z klatki wypada dwójka ludzi. To ten facet, którego już spotkała i ten nieznajomy, którego dźwigał w pokoju. I ani śladu Władka. I...tak, dostrzegła to już dawno, ale nie sądziła, że to ma znaczenie. Nie było jej zimno i nie padał z nieba papierowy deszcz. Coś chyba odeszło. Tylko to niepokojące uczucie i obawa zalęgło się w głowie i delikatnie zaczyna drapać. Gdzie jest Władysław?
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline