Nie minął pacież a łódź popychana przez parę dzierżonych przez was wioseł, powoli sunęła przez lepką i ledwie, ledwie blednącą mgłę. Wstawał świt. Opary unosiły się nad nieprzeniknioną, czarną taflą rozrywane i bełtane przez waszą łódź. I znów zamykające się za wami. Ostoja, osada w której ostatnio spędziliście trochę czasu na budowie palisady, zniknęła z waszych oczu.
Łódź pchana wiosłami sunęła powoli a w waszych zaspanych głowach przelatywały leniwie przeróżne myśli. Głównie dotyczące tejże eskapady. Myśli, które na głos wypowiedział Morque.
- Noooo, to gdzie ta wyspa z wieżą? W tym łajnie jej nie najdziem chyba, że się o nią rozbijem. Trza by do rana poczekać. Tak se myślę, ale zawsze możem płynąć, mi tam jedno... - mogło być mu jedno. Nie tknął wioseł i siedział na rufie mocząc palce dłoni w ciemnej toni jeziora. - Słyszałem od rybaków we wiosce, że straszliwe potworzyce mieszkają w głębinach owego bajora. Pewnie żona któregoś z rybaków, hehehehe |