Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-09-2009, 20:36   #2
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Skup się, Case…- powtarzał sobie w myślach - Moment przed osiągnięciem upragnionego celu podróży… Jedna z najniebezpieczniejszych chwil, kiedy umysł traci czujność, kiedy zamykasz już oczy myśląc o zdjęciu cholernych butów, wyciągnięciu się wreszcie na prawdziwym posłaniu... Kiedy twoje reakcje stają się odrobinę wolniejsze…-

Zbyt wiele widział już ludzi, którym w takich momentach zabrakło tych ułamków sekund reakcji. Takich, którzy uwierzyli sygnałom o bezpieczeństwie cielesnej powłoki, które zaczął wysyłać już ich organizm na widok schronienia… W takich właśnie chwilach Case spinał się w sobie najbardziej, mimo dużego już zmęczenia koncentrował się i zmuszał do wytężonej uwagi. Tak jak go uczono. Tak jak teraz…

Lustrował uważnie wzrokiem pylisty, zasnuty szarością krajobraz. Podniósł głowę. Brudne, przybierające miejscami fantasmagoryczne, nierzeczywiste barwy chmury przesuwały się wolniutko po niebie. Przymknął na moment powieki, tylko na chwilę, a zaraz potem wzrok mężczyzny znów wyłowił znajomy aż do obrzydzenia kolor piachu. Piach… Piach był jednych z najgorszych wrogów podróżujących w tych okolicach. Spowalniał tempo podróży. Wciskał się zmęczonym ludziom w oczy, powodując podrażnienia, przenikał w każdą szczelinę, w drogocenne zapasy żywności. W metalowe części mechanizmów, powodując często nieobliczalne w skutkach awarie w najmniej odpowiednich do tego momentach…Takie chociażby, jak zacięcia broni…

Zaczął poruszać się odrobinę wolniej, mięśnie na karku napięły się, a oczy poczęły niespokojnie lustrować odległy horyzont – naprzemiennie po obu stronach tego, co próbowało pretendować do miana traktu. Odgłosy jadącej karawany zostały gdzieś daleko, jakby dobiegały zza wytłumionych dźwiękoszczelnym materiałem ścian. Został z nich tylko jeden dźwięk, cichy, regularny chrzęst podeszw ciężkich butów na piaszczystym podłożu. Case pochylił się nieznacznie do przodu i przygarbił, przez co jego chód zaczął przypominać skradanie się, ale mimo to człowiek ten nadal utrzymywał forsowne tempo marszu.

Sylwetka mężczyzny nie była zbyt imponująca, choć noszony przez niego strój i ekwipunek wpływały na fakt, iż wydawała się być nieco potężniejsza niż w istocie. Zbroja ochronna z ciemnych, połyskujących płyt należała do standardowego wyposażenia sił naziemnych...Przed wojną...Kiedyś wskazywała na przynależność do określonych formacji wojskowych. Dziś, noszący coś podobnego człowiek mógł być właściwie każdym, równie dobrze członkiem miejskich oddziałów policyjnych, jak pospolitym gangerem czy bandytą, który dopiero co zdarł takie cacko z jeszcze dymiącego, martwego ciała...Na korpus narzucono ponadto wykonane z jakiegoś tworzywa sztucznego okrycie, bezrękawnik, prawdopodobnie o brudnozielonym odcieniu, a obecnie znacznie zabrudzone zaschłym błotem. Pokryty pyłem hełm był przywiązany z tyłu, na solidnie ściśniętym skórzanymi paskami plecaku, w sąsiedztwie kołyszącej się menażki i przytroczonej na skos niewielkiej łopaty. Zamiast niego, mężczyzna nosił na głowie czarną, przylegającą ciasno czapkę. O fizjonomii tego człowieka niewiele dało się powiedzieć, ponieważ dolną część twarzy i nos zasłaniała stale szara chusta, a oczy – nieprzepuszczające światła ochronne gogle o owalnym, dość podłużnym kształcie. Wyraźnie militarnego charakteru stroju dopełniały luźnego kroju wojskowe spodnie, wzmacniane na kolanach twardymi ochraniaczami i wysokie, sznurowane buciory, a także przymocowane do pasa płaskie, zapinane na małe sprzączki zasobniki.



Dłonie Case’a zaciskały się na długim karabinie snajperskim, wykonanym prawie w całości z metalowych elementów, wyposażonym w lunetę. Chłodny dotyk stali był jedną z tych rzeczy, która pozwalała utrzymywać kontakt z rzeczywistością podczas wielodniowego, monotonnego marszu przez posępne pustkowie poznaczone z rzadka ponurymi pozostałościami dawnych ludzkich siedzib. Zacisnął palce na broni jeszcze bardziej, aż pobielały, po czym odetchnął ciężko rozluźniając nieco uchwyt. Utrzymując się z niejakim wysiłkiem we wzmożonym stanie koncentracji, rzucił pierwsze niechętne spojrzenie na wyłaniające się na krawędzi widoczności kontury złomowiska pretendującego bezczelnie do miana miasta…Szybko odwrócił wzrok od zabudowań i powrócił do obserwacji poboczy, ale jego myśli zaczęły już krążyć wokół tego, co może czekać ich w Junktown…

- Skup się, Case…- przystanął na chwilę i przywołał się do porządku.
Umysł znów zogniskował się jedynie na wyłowieniu potencjalnego zagrożenia dla uczestników wyprawy, na ukończeniu zadania, którego podjął się Case. Rozglądając się ostrożnie, mężczyzna ruszył dalej, a cień przedłużonej lufy jego karabinu przesuwał się powoli po brudnej ziemi, niczym wskazówka słonecznego zegara…
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 05-10-2009 o 18:14.
arm1tage jest offline