Na twarzy Saroynen nie drgnął żaden mięsień w czasie, gdy elfka schodziła z drzewa. Jej twarz przypominała obojętną maskę, ale w duszy szalała z wściekłości. Miała ochotę zabić nieznajomą tylko za to kim była.
Jednak, gdy tylko przemówiła do nich w ojczystym języku Druchii powodów do morderstwa przybyło. "Jak ona śmie plugawić swoimi ustami nasz język?" pomyślała, zaciskając dłonie na łuku.
Nie pozdrowiła nieznajomej, nie ruszyła się nawet z miejsca. Uniosła tylko lekko brwi obserwując reakcję swoich towarzyszy. Byli nerwowi, tak jak i ona, ale (co zauważyła z dumą) nie potrafili nad sobą panować tak jak ona.
Obrzuciła elfkę znudzonym, trochę kpiącym spojrzeniem, po czym przeniosła wzrok na Wiedźmę.
- Rozumiem, że to nasz komitet powitalny - stwierdziła spokojnie. - Uspokój się Ventruill. Nie rób scen.
__________________ Nie rozmieniam się na drobne ;) |