Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2009, 23:16   #456
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nigdy nie rozumiała o co się rozchodzi tej wariatce. Nie dlatego, że nie posiadała talentów w sztuce empatii, ale po prostu pobudki Marry ją nie obchodziły. A teraz tamta spłynęła z nieba i stąpała między nimi jak sam Jezus Wszechmogący. Brakowało tylko żeby szła po wodzie, bo mesjańskie nauki wypluwała już z siebie aż nazbyt wprawnie.

I po co to było? Czy te słowa miały ją zranić? Zmusić do refleksji? Odnieść się do jej, skrupulatnie ukrywanych, pokładów człowieczeństwa? Może. Mimo to nie poczuła nic. A kiedy znienawidzona przez nią wampirzyca rozsypała się wreszcie w proch przyjęła to równie beznamiętnie. Ani ulgi, ani żalu, ani krztyny satysfakcji. Tylko zwyczajowy chłód, który ostatnimi czasy sięgał coraz głębiej i głębiej, wprost do centrum jej martwego serca. Nawet nie siliła się aby przemyśleć czego byli świadkiem. Ktoś pociągnął za sznurek i pomógł jej zejść z tego padołu czy sama Marry zakończyła swój żywot w tak spektakularny sposób? Obstawiała samobójstwo. Ładnie to zrobiła. Naprawdę ładnie. Warto to będzie namalować, kiedyś w przyszłości. Jeśli uda jej się uchwycić magię tej chwili może wyjść z tego kawał dobrej sztuki.

- Czuję się zaszczycona Marry. Poświęcać ostatnią chwilę swojego życia na monolog o mojej skromnej osobie. Niegodnam doprawdy – zdanie zakończyła kpiącym parsknięciem.

Porównanie Arakawy do karalucha ją jednak ubodło. Przypatrywała się córce kulącej się na ziemi i jakiś nieokreślony grymas wykrzywił jej usta. Shizuka... Krucha, z policzkiem przyklejonym do materiału matczynych spodni i ramionami zachłannie oplatającymi jej stopy. Ponoć ludzie dobierają się w pary na zasadzie przeciwieństw. Chyba Ortega również według tej metody wybrała sobie córkę. Były tak różne, że kuło to wręcz w oczy. Mimo to było w jej odmienności coś niezwykle pociągającego. Coś, co nie pozwalało jej zostawić za sobą. Na ironię, największą bronią Shizuki była jej bezbronność.

Chwyciła córkę za ramię i podciągnęła do pionu.
- Nie jest pisane Kainicie czołgać się jak psu. Wstań – słowa zabrzmiały ostro, ale zaraz przytuliła córkę i pogładziła po włosach.

Podprowadziła Arakawę na miejsce, bo miała wątpliwości czy w tym stanie mogła ten dystans pokonać w pojedynkę. Teraz wystarczyło by się schyliła, szafir czekał cierpliwie na jej ruch. Otrega zwolniła uścisk i podeszła do resztek Marry niedbale roztrząsając kupkę popiołu butem.
- Nigdy jej nie lubiłam – skwitowała sucho. Ponaglającym gestem wskazała córce kamień.

A wtedy pojawił się znajomy starzec. Mercedes lekko uśmiechnęła się na jego widok. Każdy dobry spektakl wymagał widowni. Cóż by to był za triumf gdyby zabrakło świadków?

- Witamy pana pustelnika – klasnęła wesoło w dłonie. - Spóźniłeś się na większą cześć przedstawienia, ale może zdołasz zobaczyć finał nim na dobre zapadnie kurtyna.

- Mamy cztery kamienie – rozmyślała na głos. - Lipiński ma racje, podobna sytuacja może się nie powtórzyć. Wizja boskiej mocy... Muszę przyznać, że ten argument ładnie do mnie przemawia. Wchodzę w to Karolu. Portman? Shizuka? Gotowi podjąć rękawicę?
 
liliel jest offline