W karczmie na chwilę czas się zatrzymał. Piątka osób stała w bez ruchu kontrastując z żywiołowo bawiącą się klientelą oberży. Z grupy wyłamał się karczmarz, który po oddaniu bardowi kluczy zwąchał niebezpieczeństwo i zmył się na zaplecze. Teraz został tylko kwartet. Bajarz obejmujący białogłowę, którą oczarował swoją historią i szarmanckim zachowaniem. Sobie i innym casanovą znanym sposobem bard spotykał takie dziewki w każdym lokalu, w którym się zatrzymał i snuł swoją opowieść. Można by powiedzieć, że mężczyzna jest swego rodzaju zaklinaczem, który swoim głosem i dźwiękiem lutni czaruje białogłowy. Tym razem jednak zadanie okazał się trudniejsze.
Instrument grajka nie działał na dwóch rozpitych prostaków, którzy weszli mu w drogę. Nie pierwszy i nie ostatni raz, zresztą. Tam gdzie sfora napalonych ladacznic zawsze znajdzie się mężczyzna, który uważa że dziewka należy do niego. Czasem jest to jej mąż, czasem ojciec, albo jak w tym przypadku brat. Mądrzy tego świata mówią, że człowiek z każdą czynnością nabiera doświadczenia. Grajek miał doświadczeń na pęczki i można by go nazwać profesorem uwodzenia kobiet i ekspertem od wychodzenia z nieciekawych sytuacji. Dwa pijane draby naprawdę wyglądem nie zachęcali do bliższego poznania. Byli to bliźniacy. Podobni jak dwie krople wody. Zgolone łby, małe ślepia, duże kinole i przede wszystkim odstające uszy. Rozróżnić można ich było tylko po owłosieniu. Jeden nie miał brody wcale, a drugi imponował wielkimi, czarnym jak popiół wąsiskami. Ubrani tak samo prosto, z jednakowym tępym wyrazem twarzy. Bajarz nie wiedział czy ich czerwone gęby są spowodowane nadmiarem wypitego rumu, czy może grajek tak podniósł im ciśnieni.
Wściekłość malująca się na każdej z pucowatych facjat skłaniała barda do intensywnego myślenia. Zwykle w takiej sytuacji w obronię mężczyzny stawała białogłowa, ale gdy śpiewak spojrzał na twarz dziewki z przerażeniem zobaczył obojętność. Może i było to ciekawe zjawisko, ale na pewno bajarz miał większe kłopoty na swojej głowie. Bardowi nie pomoże ani dziewka, ani klientela karczmy. Mężczyzna musiał radzić sobie sam. - Pewnie liczyłeś na miły wieczór z moją siostrzyczką. - Warknął jeden z braci wyrywając nogę od jednego z taboretów w oberży. Teraz trzymał w ręku całkiem niezłą pałkę. Na pewno kontakt z nią nie będzie zbyt miły dla bajarza.
- Taa, ale niestety deczko się rozczarujesz. - Zaśmiał się pod nosem drugi łysol. Ten z kolei sięgnął do pochwy u pasa by wyjąć z niej długi na ćwierć metra sztylet.
Bajarz nic nie odpowiedział. Nie było sensu wdawać się w pyskówki z tymi prostakami. Gdyby zagadanie łysoli tu coś dało, mężczyzna już zyskiwałby czas mamiąc umysły bliźniaków jakąś sprytną gadką. Ale nie to było teraz najwyższym priorytetem. Bard pragnął tylko wydostać się z tej dziury i czym prędzej pognać do innego miasta.
Prawa ręka mężczyzny spoczęła na gardle kobiety. Lewa z której wypuścił klucz, poszybowała ku leżącym na blacie nożu. Bajarz nie był wojownikiem ani cyrkowcem potrafiącym rzucać nożami. Jego umiejętności pozwoliły jednak na przyłożenie ostrza do szyi kobiety.
- Ale z was dowcipnisie. A wy spodziewaliście się, że dzisiejszej nocy wasza siostrzyczka skończy ze sztyletem w szyi, jeśli nie rzucicie broni, pajace!? - Warknął bajarz ze swoim szelmowskim uśmiechem.
Kobieta o dziwo była spokojna. Nie wyrywała się, ani nie jęczała, ale mimo to wszyscy ludzie zauważyli co bard robił. Bliźniaki z pośpiechem upuścili broń i prawie jednocześnie krzyknęli:
- Zostaw ją!
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i pchnął dziewkę w stronę łysoli. Po chwili cała trójka leżała na podłodze, a bajarz już był w połowie drogi do drzwi. Rozglądał się przy tym na wszystkie strony – nie wiedział jak zareaguje reszta ludzi w oberży. Bajarz nadstawił bark i z całym impetem wleciał w drewniane wrota. Mężczyzna poczuł lekki ból w boku, ale już po chwili zapomniał o tym wciągając zimne, wieczorne powietrze.
Ostatnio edytowane przez Lotar : 05-10-2009 o 18:40.
|