Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2009, 11:19   #104
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Back from As(c)hes...

David Mallory



Mallory szybko znalazł motel - kolejny w tym mieście i kolejny na drodze swojego życia. Jakby na to nie spojrzeć - był do tego przyzwyczajony... Dopiero w pokoju, po jego dokładnym i szybkim jednocześnie zlustrowaniu, zorientował się, że jego stare nawyki, wyuczone jeszcze podczas pracy w CIA wróciły. Czy tego chciał, czy był na to gotowy?


Usiadł w fotelu i zastanowił się... nad wszystkim.

Jego życie wywróciło się, nie; zostało wywrócone; do góry nogami w jakimś konkretnym (przynajmniej miał taką nadzieję) celu. Wywrócone? Przez kogo? Po co? Do diabła... Czy kiedykolwiek...

Nie znosił czekania. Czekanie było jedyną rzeczą, która działała na jego nerwy. Przez swoją całkowitą bierność - czekanie miało tylko to do siebie, że egzystowało wystawiając każdego człowieka czynu na - conajmniej... Będzie miał czas się nad tym zastanawiać kiedy znajdzie sobie przytulne obserwacyjne gniazdko gdzieś w okolicach budki i hotelu "Czarny Kot". Kiedy podnosił się z fotela, aby wyjść jego stara nokia zaskrzeczała melodią.

"Pan Jamesson wrócił właśnie do hotelu" - informacja była krótka, zwięzła i całkowicie wystarczająca. David wyszedł z pokoju. Kilkanaście minut później był pod hotelem - dokładnie w chwili kiedy boy hotelowy gorączkowo pisał kolejnego sms'a. John czy też Timothy złożył gazetę i przywołał taksówkę. Kiedy ta podjechała porozmawiał z kierowcą i wrócił do hotelu. Bez gazety. Stary numer. Mallory zignorował dzwięk sms'a z nokii. David wiedział, że miał jeden pewny sposób na dalsze działanie. Jeżeli Tim chciał się z nim skontraktować to zostawił informację w recepcji, jeżeli nie... właśnie znikał jak kamfora korzystając z tylniego wejścia, parkingu, czy schodów pożarowych...

Mijając boya uśmiechnął się i wepchnął do jego kieszeni kolejny banknot. W hallu było pełno - meldowała się jakaś angielska wycieczka emerytów. Wyminął ich sprytnie i podszedł do kontuaru. Recepcjonista, który go wcześniej obsługiwał powiedział coś do swojego kolegi i po chwili przed dziennikarzem znalazła się koperta.

- Pan Jamesson prosił, aby przekazać. - uśmiechnął się znacząco i momentalnie zwrócił się do innych klientów, wyraźnie dając do zrozumienia, że nie ma nic więcej do powiedzenia w tej kwestii.

Mallory nie podejrzewał, aby John był na tyle nieostrożny, aby cokolwiek robić z kopertą lub zawartością. Zapewne nie było na niej ani grama odcisku palca, czy materiału genetycznego... Usiadł w jednym z foteli hotelowego lobby i otworzył kopertę.

"Stary Przyjacielu!

Może powinienem być zainteresowany jak mnie znalazłeś; od dawna jestem z dala od domu...
Jednak są rzeczy, o których lepiej nie wiedzieć i lepiej nie przywoływać duchów przeszłości.
Jeszcze przez 5 godzin będę tutaj. 50 metrów od tego miejsca, przy moim nazwisku.
Potem pozostanie ci tylko mieć nadzieję, że za kilka miesięcy wrócę do hotelu."


Wiadomości nie podpisano, w zamian dołączono zdjęcie:


Przez chwilę Dawid zastanawiał się jak rozwiązać zagadkę - umieszczony na zdjęciu uliczny obraz mógł pochodzić z dowolnego miejsca na świecie, na zdjęciu nie było nic co mogłoby w jakikolwiek sposób zidentyfikować okolicę... Pięć godzin to było z jednej strony dużo, z drugiej - niedużo - czasu. Jeszcze raz przyjrzał się zdjęciu - w rogu, jeszcze na obrazie, umieszczono nazwisko: Edgar Mueller. To było już coś.

David wyszedł z hotelu i po kilku chwilach znalazł się w najbliższej kawiarence. Usiadł przy komputerze i wbił nazwisko w google. Komputer znalazł kilka tysięcy odnośników, ale jedno było pewne - pan Mueller był znanym na całym świecie "ulicznym graficiarzem", a uwieczniona na zdjęciu uliczna rzeka znajdowała się w zachodnim Essen i była ostatnią pracą przygotowaną na światową konwencję streetartu...





Adrian Hasse


"Wychodzę!" - ktoś/coś trzasnęło w umyśle Adriana drzwiami i zapanowała dziwna pustka. Nie do końca pustka, raczej brak czegoś - czegoś co było bardzo ważne, a przynajmniej istotne... Raczej... istotne... Chyba... istotne... Może... nie... istotne...

Adrian przypomniał sobie kilka obrazów jakie widział kiedyś - chyba na wystawie dzieł Salvadora Dali... Nie miał żadnego pojęcia dlaczego akuratnie te obrazy i dlaczego w tej kolejności...


Zastanowiło go, że tak dobrze pamięta każdy element, najdrobniejszy nawet szczegół, każdego obrazu. Wiedział, że istnieje coś takiego jak "pamięć fotograficzna" czy "absolutna", ale zawsze bardziej klasyfikował to jako ciekawostkę przyrodniczą niż faktyczną umiejętność, czy... wrodzony dar.

Salvador Domingo Felipe Jacinto Dali y Domènech, markiz de Pubol - bo tak właściwie nazywał się Dali... Przez umysł Adriana przeleciał rozpędzony TGV z notką bibliograficzną. Samo TGV też dostało całkiem bogaty opis techniczny jakby umysł Matematyka bezpośrednio i w czasie... realnym... połączony był z wikipedią lub nawet całym internetem...




Słowo "rzeczywisty" było po prostu bolesne.

Usiadł na ławce uświadamiając sobie, że praktycznie nie pamięta w jaki sposób pokonał drogę z posterunku policji do... - rozejrzał się - Karl Burke Str. - był prawie w domu. Wyciągnął jeszcze raz dokumenty i obejrzał ponownie zdjęcia. Z jakiegoś powodu przełożył ich kolejność i obejrzał ponownie... 76... 451... 2... 68... 335... 4... - liczby - nie wiedział dlaczego zwracał na nie uwagę. Po prostu były... Numery domów, tablice rejestracyjne, nadruki na koszulkach, czy reklamówkach... 764512683354... Nie: 76451 - 268 - 3354... Numer indeksu książki na uniwersytecie, w dodatku na jego wydziale...

Adrian zaśmiał się w duchu, a może całkiem głośno - zupełnie go to nie obchodziło... Nie obchodziło go, czy ludzie mają go za wariata, a nawet czy on sam ma się za wariata...

Niech to... 54... 42... Odpowiedź nieskończenie banalna i nieskończenie skomplikowana. "the answer to life, the universe and everything" - nawet zadawana kalkulatorowi google dawała 42... Tylko dlatego, że Douglas Adams postanowił zażartować w pięciotomowej trylogii "Autostopem przez Galaktykę"...

Umysł Adriana wrócił do wykładu z logiki matematycznej, teraz jednak trochę inaczej... Miał wrażenie, że to co było niezrozumiałe i dziwne nagle układało się w logiczną całość. Tak jak człowiekowi, po działce otwierały się jakieś nieznane wcześniej połączenia synaps; tak jemu teraz przychodziły do głowy nowe pomysły...

Z podstawami logiki Adrian poradził sobie w ułamkach sekund; doszedł do pojęcia aksjomatu i systemu formalnego... dochodząc do twierdzenia Gödla... Twierdzenia o niezupełności: "dowolny system formalny zawierający w sobie aksjomaty arytmetyki liczb naturalnych, jest albo zupełny albo niesprzeczny i nigdy nie posiada obu tych cech jednocześnie. Innymi słowy: można dowodzić prawdziwości wszystkich zdań takiego systemu, jednak wówczas istnieje w systemie pewne prawdziwe zdanie P, którego zaprzeczenie ~P również jest prawdziwe. Tym samym system albo jest sprzeczny wewnętrznie, albo system nie musi być sprzeczny, lecz wówczas istnieją zdania, których prawdziwości nie da się wywieść z aksjomatów i twierdzeń rozważanego systemu formalnego." z czego wynika równoważny wniosek o niedowodliwości niesprzeczności: "nie da się dowieść, w ramach tego systemu, niesprzeczności żadnego systemu formalnego zawierającego arytmetykę liczb naturalnych. Aby taki dowód przeprowadzić, niezbędny jest system wyższego rzędu, którego niesprzeczności w ramach niego samego również nie da się dowieść – i tak ad infinitum"...

Deus Ex Machina, korzystał tylko z olbrzymiej bazy wiedzy... Wiedzy, którą oczywiście posiadał... inaczej nie byłby "bogiem"...
Przez chwilę poczuł się jak Neo z ostatniej części "Matrixa" - wtedy, kiedy zrozumiał... a może tylko wydawało mu się, że rozumie; niezupełność systemów wystarczająco skomplikowanych... Znalazł się w miejscu, gdzie rzeczywistość; jego rzeczywistość; rzeczywistość jego aksjomatów... Rzeczywistość została zrzucona do poziomu rzeczywistości wirtualnej; obudowana kolejną warstwą, kolejnym systemem dowodzącym, braku dowodu, czy odróżniającym prawdziwość zdania od możliwości samego jego dowodzenia... Kryteria prawdy nie są oparte wyłącznie na rachunku predykatów i innych formach logicznego rachunku zdań. Ponadto, zastosowanie tzw. indukcji pozaskończonej do konstrukcji systemów formalnych...


Ecce Homo... Nieskończoność zniewolona w skończenie ograniczonej... linii szumu.





Sabine Schwartzwissen




Rozmowa z Kassandrą - początkowo dotycząca tylko zapisanego w komórce tekstu i związanego z nim zdarzenia szybko zeszła na inne - okoliczne - tematy. Począwszy od psychologii, poprzez Afrykę i Australię, skończywszy na kotach...

Telefon Sabine zagrał spokojną melodię i dziewczyna wyszła, aby w spokoju porozmawiać z managerem. Poza kilkoma przypomniemiami o umówionych wizytach wspomniał o telefonie od Madame. Otrzymała ona list pisany podobno przez syna, jednak podobnież jest on niezrozumiały i nie w pełni czytelny. Przed oddaniem go do analizy grafologicznej madame chciała, aby Medium przyjrzała się listowi i być może odczytała coś więcej z emocji jakie - jak mniemała matka - mogły znajdować się w papierze... Sabine szczerze w to wątpiła - listu dotykały dziesiątki, jeżeli nie setki osób i próby wróżenia z tego kawałka papieru była z góry skazana na... Poprosiła jednak o umówienie jakiegoś dogodnego terminu i zakończyła rozmowę. Spojrzała na wiszący w korytarzu zegar i uświadomiła sobie, że jest prawie dwudziesta...

Rozmowa z Kassandrą była pasjonująca, ale należało się przygotować do jutrzejszych zajęć, a przede wszystkim - pokazać w domu o jakiejś sensownej porze...
Wróciła więc do pokoju i tłumacząc się późna porą spiesznie pożegnała. Kassandra również wyglądała na zaskoczoną godziną; na pożegnanie podała dziewczynie wizytówkę z numerem telefonu i mailem. Zaproponowała również, że odwiezie Sabine do domu. Wieczór był jednak przyjemny i ciepły - panna Schwartzwissen postanowiła więc trochę się przespacerować.

Pomimo tego, że, sądząc po pogodzie, lato jeszcze było w pełni - idąc deptakiem obsadzonym osikami widać już było już spadające liście... Na asfalcie ktoś wyrysował:


Po niecałej godzinie Sabine była już w domu...


"Kobiecie zakupy zawsze poprawiają humor" - w myślach zacytowała jeden z banałów przeczytanych kiedyś w "Burdzie", czy innym kolorowym i wysokonakładowym czasopiśmie kupowanym przez ciotkę i odkładanym po obejrzeniu zdjęć oraz ilustracji. Tak właściwie to Sabine nie wiedziała, po co ciotka kupuje kilka tygodników... których nie czyta, tylko zaraz po przyniesieniu z kiosku wertuje w przedpokoju i odkłada na stolik z czasopismami. Skąd po tygodniu miłościwie sprząta je gosposia. Sabine odwiesiła płaszczyk i rozejrzała się po mieszkaniu. Ciotki nie było, a Punia smacznie spała rozciągnięta na kanapie. Dopiero kiedy została dotknięta, obudziła się i powędrowała do kuchni dopominając się kolacji.

Panna Schwartzwissen poszła więc przygotować ulubienicy coś do zjedzenia i przy okazji znalazła pozostawioną na stole informację; "Jestem na kolacji z klientem. Papapap." W sumie więc ciotki nie należało się spodziewać przed północą...

Dziewczyna odłożyła kartkę i, jakby szukając miejsce dla siebie, rozejrzała się po dużej kuchni. W końcu usiadła i zaczęła przyglądać się jedzącej kotce... Przypomniała sobie jeszcze to wszystko co powiedziała Kassandra o wizji. Po jej umyśle co rusz odbijały się zdania:

"(...) Karmazynowe rzeki wyschły - użyte słowa mogą opisywać moment kiedy krew przestaje płynąć w żyłach; o śmierci mówi również kolejna część – „kolory zgasły”. Mogę wnosić, że to opis śmierci pary opisanej jako Niebieski i Żółty... (...)"


"(...) może sugerować przemianę, czy może swoistą ekspiację, Pieszczka pod wpływem tego ducha (...)"

"(...) Pieszczek był podobny do Ciebie (...)”


Dopiero po chwili dotarło do niej coś jeszcze... Coś co było ważne...

"Nie potrzebujesz niczego poza swoim intelektem do dowiedzenia się kim lub czym jest "Pieszczek"..." - powiedział do niej Kurt pod jej berlińskim domem.

"Pie...Sz...Cze...k... (...) Jak długo... odeszłeś... (...) to dobre... (...)" - te słowa dalej słyszała z charakterystycznym "zgrzytem", jakby szkła o blachę... i dalej nie wiedziała kto je wypowiedział. Tam, wtedy, w Berlinie... nie było żadnego ducha...

"Duch jest bowiem niematerialną cząstka każdego ciała. Dusza natomist - jakby pomostem pomiędzy ciałem a duchem jedyną cząstką potrafiącą egzystować na pograniczu pomiędzy tymi dwoma całkowicie rozdzielnymi światami... Ducha posiadają także zwierzęta, rośliny, a nawet przedmioty nieożywione. (...) Czasami silne medium jest w stanie skontaktować się z Duchem, a nie tylko Duszą... Jednak o ile Dusza przeważnie nie chce niczego w zamian za kontakt czy informacje; o tyle Duch rzadko zadowala się słowem dziękuję... (...) jest całkowicie oddzielony od ciała - porozumiewa się językiem metafor i obrazów, czesto o bardzo odległym, od zamierzenia, znaczeniu. Interpretacja takiego przekazu bywa bardzo skomplikowana i często zajmuje dużo czasu... (...)" - Sabine miała wrażenie, że w kuchni na chwilę pojawił się Kurt i przypomniał swoją teorię wygłoszoną przy berlińskim śniadaniu...

- Miau! - Punia ponownie otarła się o nogę dziewczyny stanowczo dopominając się wieczornej porcji pieszczot.





Eric Gower


Barman wyszedł z domu, rozpogodziło się; wieczór był ciepły i pogodny. Szybko znalazł się na przystanku i przez chwilę czekał na autobus.
Wnętrze było dość pełne i pomimo kilku wolnych miejsc Eric postanowił znaleźć sobie miejsce stojące - pewnie i tak za chwilę znalazłby się ktoś, kto rościłby sobie pretensje do miejsca na którym akuratnie by siedział...


Gower przypomniał sobie wszystko co mogło mieć znaczenie i czego dowiedział się w ostatnich dniach. Tak, poza ludźmi w Essen byli i nie-ludzie... Paradoksalnie to chyba było rozsądne założenie. Ludzka wyobraźnia musi na czymś bazować, więc te wszystkie podania i legendy o wilkołakach, wampirach, duchach... musiały mieć w sobie ziarenko prawdy. Co jakiś czas pojawiały się informacje o zdarzeniach, zjawiskach, czy ludziach wybiegających poza granice "normalności". W gruncie rzeczy, przecież ludzie kochali te wszystkie "X-Files"; "The Other Side"; historie o kosmitach czy teoriach spiskowych... To właściwie wiele upraszczało - zawsze byli jacyś "ONI", którzy byli za wszystko odpowiedzialni - począwszy od globalnego ocieplenia poprzez zwolnienie Smitha z pracy, czy kolejnej pale z biologii, skończywszy na złamaniu paznokcia... Najgorzej właśnie, gdy trzeba byłoby wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić coś ważnego, coś co zaważy na czymś... Czy człowiek, który inwestuje wszystko w budowę fabryki nie czuje się tak samo jak Vasco da Gamma, kiedy dopływał do granicy znanego morza? Czy czasem tych odważniejszych nie klasyfikujemy "z marszu" jako nadnaturalnych He-Manów, Spidermanów i innych manów, aby po prostu mieć święty spokój? Aby móc powiedzieć: "mnie to nie dotyczy, to nie dla mnie, ja jestem zwykłym człowiekiem"? Może cała ta bajka, o tym, że Wolverine i Kurt są spokrewnieni to "gładka gadka", aby mieć spokój i spławiać ciekawskich...

- Oczywiście, to żaden problem - Eric nie usłyszał pytania, ale kontekst: "kobieta, wózek, lekko nerwowe krzątanie, przystanek za skrzyżowaniem" był aż nazbyt oczywisty...

Drzwi zamknęły się z cichym sykiem. Spojrzał w okno


Zaraz, chwila, moment. Nie tak szybko. To wszystko nie było aż tak proste. To co powiedział Kurt mogło być bujdą na resorach; ale te wycinki, które Eric znalazł w bibliotece... Fakt, idealnie przygotowane, czekające na znalezienie... Zbyt oczywiste, aby rzucić na siebie choć cień przypadkowości... Jeżeli ktoś zadał sobie tyle trudu, aby zebrać i przygotować... lub spreparować... te dokumenty - to w jakim celu? Być może chodziło o jakąś grę czy test... Jedna i druga opcja wydawała się tak idiotyczna i nierealna... Pewnie w Essen było -naście tajnych stowarzyszeń... Gower uśmiechnął się - znów są jacyś ONI...
Oni czyli demony, złe duchy przez jego myśl przebiegło japońskie znaczenie tego słowa. Choć mówi się, że każdy zmaga się ze swoimi demonami...

Eric wysiadł z autobusu po drugiej stronie "IX" przeszedł przez parking i wejściem "nur für Arbeitnehmer" wszedł do klubu. Głowę miał zaprzątniętą plątaniną myśli i domysłów nieprowadzących do żadnych sensownych wniosków i z przyzwyczajenia poszedł bezpośrednio do swojej szafki zamiast na rozmowę z szefem. W szczelinę wentylacyjną szafki wsunięta była koperta z klubowym logo. Zarówno sam napis na kopercie, jak i tekst wiadomości napisane były gryzmołami, w niektórych momentach ciężkimi do odczytania:

"Eric,

nie mam żadnego pojęcia i w sumie chyba nie chcę wiedzieć jak TO zrobiłeś. Skąd wiedziałeś... Po prostu dziękuję, raz jeszcze i tysiąckrotnie. Nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie spłacić ten dług...
Pewnie to wiesz, ale przypomniałem sobie o tym co mówiłeś, że mam uważać... na chwilę przed zjazdem 244. To głupie, ale wydawało mi się, że ktoś... że Ty się na mnie patrzysz z wiaduktu...
Nie wiem... zdjąłem nogę z gazu, może nacisnąłem hamulec... Nie pamiętam.
Zrozum mnie; to z jednej strony takie dziwne, a z drugiej szczęśliwe..."


Podpisu nie było, ale nie musiało być...
 
Aschaar jest offline