Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2009, 16:04   #10
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Maria kręciła się w miękkiej, atłasowej pościeli. Przewracała się z jednego boku na drugi. I pomimo ogromnego zmęczenia nie mogła zasnąć. Gdy tylko zamykała powieki, przed oczami stawały jej wydarzenia z ostatnich dni. Na samo wspomnienie niesamowitych uniesień miłosnych aż przechodziły jej ciarki. Ale chwilę później nachodziły ją wyrzuty sumienia. Jak dotąd Werner był jedynym mężczyzną w jej życiu. Do czasu. Do tego dnia.

***

Siedzieli w kawiarni. W ich kawiarni.



Zawsze spotykali się tutaj aby uczcić swoje zwycięstwa. Lub porozmawiać o porażkach.
Kawiarnia miała swój klimat. A także zapewniała spokój i możliwość swobodnej rozmowy, tak aby nikt nie podsłuchiwał. Podawali też znakomitą kawę. Aromatyczną. Doskonale zaparzoną. Wszyscy się nią delektowali. Ale każdy miał swoją ulubioną.

Maria lubiła zwykłą, czarną. Bez cukru i mleczka.
Abigaile, ta puszysta, ale zawsze pełna humoru kultystka, kawę á la Wenus, kawę z ajerkoniakiem po prostu.
Jürgen, wysoki, szczupły wirtualny adept, zwykle zamawiał kawę rosyjską, z wódką i czerwonym winem.
Jakob, dobrze zbudowany, zapewne z powodu nieustannych ćwiczeń, akashic, ten to lubił Café au lait.
Maja, ta potrafiąca dokopać niejednemu facetowi werbena, uwielbiała kawę diable.

Ich szóstka doskonale się rozumiała i doskonale współpracowała. Uzupełniali się nawzajem i potrafili stawić czoła wszystkiemu. Tak przynajmniej im się wydawało.

Właśnie opijali kolejnie zwycięstwo. Może nie było to jakieś spektakularne zwycięstwo, ale zawsze coś. Wszyscy dobrze się bawili. Jutro będą musieli przeanalizować całą akcję. Krok po kroku. Sekunda po sekundzie. Ale dzisiaj, dzisiaj mogli pozwolić sobie na chwilę odprężenia. Mogli pożartować sobie. Pośmiać się z głupich min ludzi w czerni. Pogratulować sobie pomysłowości. Jednym słowem: pełne rozprężenie.

Abigail delektując się swoją kawą rzuciła okiem w stronę okna.

- O szlag! – wyrwało jej się.

Za oknem, na spowitej już mrokiem ulicy stało dwóch ludzi w czerni. Oni się im przyglądali. Wszyscy nie mieli wątpliwości, że posiłki LwC zostały już wezwane. Trzeba się ewakuować, i to szybko.

Zapłacili i wyszli. Skierowali się do samochodów zaparkowanych nieopodal. Niestety, aż nazbyt widoczna była poświata entropii nad pojazdami.

Jedynym rozwiązaniem było metro. Ale musieli się śpieszyć. Nie musieli ich widzieć, ale doskonale wiedzieli, że agenci Technokracji są w pobliżu i podążają ich śladem.

Do zejścia na stację dotarli szybko.



Ale było jakieś takie dziwnie puste.
Podobnie jak peron.



O tej porze to było naprawdę dziwne. Mieli jednak szczęście, gdyż właśnie podjeżdżał skład. Pędem rzucili się do drzwi. Wpadli do środka. Motorniczy dał sygnał do odjazdu i pojazd ruszył. Dopiero gdy drzwi się zamknęły, do ich świadomości dotarło, że skład jest pusty.



A pociąg ruszył, gdy tylko oni weszli.

Bardzo ostrożnie rozejrzeli się po wagonie. Dokładnie sprawdzili go też magycznie. Wszystko wydawało się być w porządku. Usiedli na chwilę, by odetchnąć. Szybki bieg nie dla wszystkich był czymś normalnym. Maria dyszała ciężko. Pociąg znacznie przyspieszył. I nie zatrzymywał się na żadnej stacji. Widzieli, jak za oknem wszystko jest tylko kolorowymi smugami.



Podziwianie tych jakże przyjemnych dla oka obrazków przerwał nagły wybuch. Huknęło na początku wagonu. Gryzący dym szybko rozszedł się po pomieszczeniu. Wszyscy kaszleli. Niewiele też widzieli. Mimo to byli w stanie rozpoznać kształt HIT Marka zbliżającego się do nich przez rozwalone drzwi między wagonami. Za maszyną posuwali się LwC.

Pierwszy zaatakował Jürgen. Jego naturalnym celem stał się HIT Mark. Być może agenci N.W.O. nie spodziewali się Wirtualnego Adepta, albo też zliczyli maszynę po stronie strat. Jurgenowi udało się dość szybko i skutecznie unieruchomić maszynę. Jednak jej ofiarą zdążyła paść już Maja. Krwawiła i to poważnie.

Nadchodzącymi LwC zajęli się Jakob i Abigail. Maria rzuciła się w stronę werbeny. Odciągnęła ją jak najdalej od niebezpieczeństwa. Widziała jej rozszarpane pociskami ciało. Wystające kości. Próbował się skupić, aby choć trochę zatamować krew. Wprawdzie nie była adeptem życia, ale jakoś jej się to udało. Zrobiło jej się niedobrze. Odwróciła na chwilę głowę od przyjaciółki i wtedy ujrzała tego nowego.

Pojawił się w fundacji jakiś tydzień wcześniej. Był raczej małomówny, ale w pewnie sposób zafascynował Marię.

Jakiś wybuch oślepił maginię na chwilę. A gdy odzyskała już wzrok jego tam nie było. Czyżby był tylko omamem. Ta chwila nieuwagi kosztowała Marię wiele. Do nieprzytomnej już werbeny zbliżył się jeden z ludzi w czerni. Był zbyt blisko. Szykował się do zadania śmiertelnego ciosu. I wtedy po raz wtóry Maria ujrzała nowego. A w jej umyśle zabrzmiała wiadomość.

„No ruszże się. Na co się tak gapisz?”

To ja trochę otrzeźwiło. Zebrała całą energię i wysłała ją wprost na najbliższego agenta Technokracji. Ten dosłownie zapadł się w sobie. Czerwona furia zalała umysł kobiety. Nienawidziła tych ludzi tak bardzo, życzyła im śmierci.

To przez nich w końcu rozpadł się jej związek. Gdyby nie tacy jak oni, te odziane na czarno, z ciemnymi okularami wiecznie na oczach, kreatury, mogłaby nadal snuć palny o swojej przyszłości u boku mężczyzny, którego kochała. U boku Wernera. To przez nich odszedł.

Maria dobrała się do następnego człowieka w czerni. Był zajęty pojedynkiem z Jakobem, więc nawet nie przeczuwał, że ktoś majstruje przy jego wzorcu. Właściwie Maria sama nie wiedziała, jak tego dokonała. Czyjeś niewidzialne ręce po prostu ją poprowadziły. To one pomogły mocniej zacisnąć się jej dłonią na szyi wroga. To one pozwoliły jej wytrzymać konwulsje umierającego. Maria nigdy wcześniej nikomu nie zadała w ten sposób śmierci. To napawało ją odrazą.

Skład wjechał na peron i gwałtownie się zatrzymał. Wszyscy runęli niespodziewanie na ziemię. Maria jako pierwsza się podniosła, to ona pierwsza zauważyła, że LwC szykują się do odwrotu.

„O nie!!” Krzyknęła w myślach. „Nie odejdziecie stąd żywi.”

I ponownie zrobiła coś, co powinno napawać ją odrazą. I ponownie te same niewidzialne dłonie pomogły jej w ułożeniu tego zaklęcia. Zaklęcia, które uśmierciło pozostałych agentów. Umierali długo i w męczarniach.

Potem już były syreny. Policja. Karetki. Straż pożarna. Wszystko na raz. Ale oni przeżyli. Nawet Abigail i Maja, które wyjątkowo mocno oberwały.

Jednak tego zwycięstwa nie świętowali w ich kawiarni. Werbena i Brat Akashic leżeli w szpitalu podpięci do aparatury.

A w fundacji Jürgen wywołał prawdziwą burzę. I sprawił, że musiała się tłumaczyć z tego, co zrobiła. Ze sposobu, w jaki, bądź co bądź, uratowała im wszystkim życie.

I była zła, zła na swoich przyjaciół z paczki, że się od niej, w jej mniemaniu, odwrócili. Że nie bronili jej. Nie tłumaczyli, że żyją dzięki niej.

Jedynym, który jej wtedy nie osądzał, był ten nowy, Maksymilian. On jej wysłuchał. On ją poparł. Potwierdził jej zeznania. Potwierdził, że był tam przypadkiem. Opisywał, jak starał się im pomóc. Ale największą zasługę przypisał Marii.

Potem odprowadził dziewczynę do domu. Maria nie chciała zostać sama. Więc został z nią. Został na noc. I jakoś tak wyszło, że…

***

Teraz leżała sama w swoim łóżku, pachnącym jeszcze nim. Leżała i analizowała. Każdy jego dotyk. Każdą pieszczotę.

„Zdradziłam Wernera!”
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline