„Bogini przyjmij mnie na swoje łono” – Edgar odmówił ostatnią, jak mniemał, modlitwę w swoim życiu. Jakież było jego zdziwienie gdy górujący nad nim napastnik z pałką w ręku, nagle zacharczał a oręż wypadł mu z ręki. Dopiero wtedy albiończyk uświadomił sobie, że z piersi mężczyzny wystaje ociekające posoką ostrze. Zbir zwalił się na ziemię, a zza niego wyskoczyła kobieta. Ta sama, która przed momentem leżała na ziemi łkając.
Teraz podeszła do leżącego na ziemi Edgara i podała mu rękę. „Zuch dziewczyna” – pomyślał O’Shea i przyglądnął się wybawicielce. Wyglądała na jego rówieśniczkę. Niezbyt wysoka, Edgarowi sięgała do brody. Miała pucułowatą twarzyczkę, okoloną jasnobrązowymi lokami i zadarty nosek. Ubrana była zwyczajnie, po miejsku. W prostą zieloną spódnicę i takiego samego koloru kubrak, teraz rozdarty po szamotaninie ze zbirami, spod którego wystawały bufiaste rękawy lnianej koszuli.
Edgar przyjął pomoc kobiety i podniósł się na nogi. Otrzepał pokiereszowane ubranie i już się miał przedstawić i podziękować, ale dziewczyna odezwała się pierwsza.
- Szybko, zaraz będą tu straże – ponagliła i ruszyła w stronę ulicy. Edgar poszedł za nią.
- Poczekaj chwilę – wyprzedził ją już na ulicy. – Chciałbym Ci podziękować nieznajoma. Nazywam się Edgar O’Shea. Skoro już uciekamy to mieszkam tuż obok, w Buraczanym Zaułku. Tam możemy się schronić. |