-Brać go, brać go żywcem mówię! - ryczał na całe gardło Diabeł. -
Kamyk! Wroniec, psie jeden! Rozkazuję w imieniu mojego ojca! Żywcem go brać!
Odwrócił się i stanął jak wryty. Nie spodziewał się pomocy, odsieczy, a co dopiero z ręki...
-Tristan? -jego prawica mocniej zacisnęła się na obitym ludzką skórą stylisku buzdyganu. Pamiętał tego człowieka jeszcze z czasów gdy jego serce biło. Z czasów kiedy często podchodziło mu do gardła, kiedy ryzykował życiem na zakrawającej na samobójczą misji w stołecznym grodzie wiecznie targanego wewnętrznymi problemami państwa Polan.
Może nie byli wtedy wrogami, może i teraz nimi nie są, na co wskazywał fakt że Zealota ruszył im z pomocą. Nie mniej, Tzimisce nie był zadowolony z obecności Tristana z prostej przyczyny. Brujah który pojawił się teraz nagle i tajemniczo, znał go jeszcze jako ghula, sam będąc już wówczas wybrany do nie-życia i nieśmiertelności przez swego Ojca.
Stepan był istotą stworzoną do życia i nie życia według zasad feudalnego społeczeństwa, a którego nieformalne stosunki regulowały proste zasady szacunku wobec doświadczenia i osiągnięć. Nie szczególnie jednak młody Diabeł chciałby teraz przebywać w towarzystwie kogoś… takiego.
Odwrócił się, by ocenić postępy swoich towarzyszy. Gargulec nie miał już żadnych szans na ucieczkę, jednak Stepan obawiał się, że w ferworze walki jego siepacze mogą nie docenić potencjału jaki dawało złapanie takiej... istoty całej i zdrowej. No przynajmniej takiej, którą da się jeszcze przesłuchać.
O kimś chyba zapominał...
Stoigniew...-westchnął do siebie Diabeł i odwrócił się w stronę bezbronnego Nosferatu, unoszonego w siną od nadciągającego z wolna świtu, dal.
Z spokojem schował swój buzdygan za stalowa obręcz przy swoim ciężkim, rycerskim pasie po czym, jak gdyby była to najnormalniejsza w świecie rzecz, zniknął.
Dla wprawnego oka wampirów których krew obdarowała czy to wyostrzonymi zmysłami, czy to nawykłych do poruszania się w prędkościami nie osiągalnymi dla zwykłych śmiertelników, rozmył się i zamienił w podmuch powietrza który niemalże zwalił z nóg wszystkich obecnych.
Kolejne mgnienie oka później, rozpędzony niczym wystrzelony z maszyny oblężniczej pocisk, sięgnął celu. Nie było to może zbyt bezpieczne, Tzimisce pamiętał swój pierwszy wypadek podczas nauki używania tej mocy, która zakończyła się niemalże zapadnięciem przez niego w Letarg. Niemniej, gra była warta świeczki...
Uderzył w gargulca celnie, wytrącając go z równowagi...
Świadomość odzyskał chwile później i jakieś pół mili dalej. Wstał i otrzepał się z resztek poszycia. Z podziwem dla własnej brawury przyjerzał się wielometrowemu śladu który wyrył w trawie, oraz dwóm oblaonym przy okazji krzewom. W głębi ducha pomdlił się do czczonego przez siebie demona, zato że trafił w żadne drzewo...
Z zagajnika koło którego "wylądował" dobiegł nagle stłumiony odglos jakby ktoś rzucił na ziemie tobołek pełen mięsa. Ciało Stoigniewa spadło z drzewa i Nosferatu leżał bez ruchu u jego stóp. W zasadzie to większa część Stoigniewa, gdyż przy uderzeniu urwało mu jeden z trawionych przez trąd kulasów. W zamian za to, zapewne gargulec, bo kto inny, wbił mu w bok kołek, pokryty jak się zdawało zaschnięta krwią. Najwyraźniej jednak nie trafił, gdyż drąg wbity był w kiszki, zamiast w serce, jak zapewne potwór planował.
Tzimisce dopadł do jego ciała i rozgryzł swój nadgarstek.Vitae trysnęła z przegubu wprost na dziąsła i kikuty zębów, odsłonięte spod cofniętych warg Trędowatego.
-Ekhhhrrrr... -zajęczał Stoigniew.
-Panie... weź mnie do zamku, tam będe pomocny, obiecuję! Wiem o jakimś szpiegu! Może to jego szukamy! Ponoć żyje w chatce...ekhhhhhh... na granicach włości Pana naszego! To czarownik! Wywary jakie magyiczne pędzi, tak... mikstury warzy i za krew je sprzedaje, tak... nie... NIEEEEEEaaaaakhhhhhhhh!!!
Tzimisce przez chwilę nie mógl uwierzyć w to co zaczeło się dziać z martwym juz teraz ostatecznie Stoigniewiem. W ciągu kilku mgnien oka, wbity w jego bok kołek rozwinał się w ciernisty krzew który coraz ciaśniej oplatał rozkładające się w nadnaturlanym tempie truchło.
-Magia Tremere... Psia ich mać! Taki dobry sługa! -syknął przerażony Diabeł. może Stoigniew nie okazał się być nad wyraz przydatny, jednak w snutej przez Stepan wizji własnej domeny która kiedyś założy, ten widzial go w charakterze idealnego chłopca do bicia...
Gdzieś z glębi lasu na skraju którego się znadował dobiegł do jego uszu skowyt bolu. Gargulec najwyraźniej już zbierał się po wypadku. Tzimisce starając się zachować spokój otrzepał resztki płaszcza z ziemi i kępek trawy. Odpluł tez kilka źdźbeł. Po czym, nie bez pośpiehu, wykonał taktyczny odwrót na z góry upatrzoną pozycję...