Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2009, 15:59   #2
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Nowy fetysz Emily. Jabłka. Walały się po tym domu wszędzie. Dwa kosze w korytarzu, jeden w łazience, w kuchni wiecznie gotowały się w wielkim garze, a pełne przecieru słoiki wygrały walkę o miejsce na półkach z płatkami i tostami. Mimo wszystko nie było bałaganu. Karen właściwie nie musiała pomagać ciotce w utrzymaniu w czystości dwóch sypialni i salonu. Zaleta małego domu – Emily robiła dobrą minę do gównianej gry i udawała, że domek z niewielkim trawniczkiem, pozbawiony nawet garażu, dobrze, że podpiwniczony, który zamieszkiwały od trzech miesięcy, ma jakieś zalety.
Pewnie miał, wychodzenie oknem z sypialni na parterze było łatwiejsze niż w starym domu.
Wprowadziła się tam jakaś rodzina. Lekarze z Chicago z kilkunastoletnim synem. Karen wybiła okno w jego pokoju twardą antonówką.

W skrytce pod podłogą zostawiła list z klątwą po łacinie. Klątwę wyszperała w szkolnej sieci.


Karen od jabłek w domu wolała jabłonie w sadzie. Dziś też urwała się z ostatnich zajęć, pojechała rowerem do Sadów, walnęła pod drzewem i przespała dwie godziny, nie przeszkadzało jej nawet zimno ostatniego październikowego dnia, a obudziły dopiero wrzaski i gwizdy od torowiska.
Zwiała z hiszpańskiego. Odkąd zamknęli ojca nie znosiła tych zajęć. Za bardzo kojarzyły się z pierdlem, jeździła tam, co trzy tygodnie, ojciec za jakąś pieprzoną szklaną szybą, powiedział do niej przez te kilka miesięcy więcej słów niż przez całe życie. Za każdym razem obiecywał, że następne spotkanie będzie na powietrzu, w „parku widzeń”, ale jak dotąd tak widywała się z nim jedynie Emily. Sędzia zaostrzył warunki kontaktów z córką, ze względu na udowodniony zarzut seksu z nieletnią.

Pieprzona kurwa.

No i sala widzeń rozbrzmiewała tym hiszpańskim, nawet strażnicy odzywali się w tym języku. Jesteście w jebanej Ameryce!, gdzie są cholerni Amerykanie?, miała ochotę wrzeszczeć, ale powstrzymywała się, po co mu to i tak posiwiał i wyglądał jakby nie spał całe noce, jak ciotka.

Pierdolone słodkie dzieciństwo.

Nim wyszła z domu wypchała cały plecak petardami i twardymi jasnożółtymi jabłkami. Odkąd odkryła ożywczą moc wandalizmu nosiło ją żeby spróbować czegoś na większą skalę, na przykład dziś, z kumplami, w czasie tej wspaniałej miejskiej parady. Nie rozumiała, po co ciotka tam lezie. Będzie pewnie jeszcze grzecznie witać się z burmistrzem, jak gdyby nigdy nic, jakby nadal wpadał do ojca na szklaneczkę, co uprzejmiejsi będą udawać, że nadal należy do dobrego towarzystwa, posyłając jej od czasu do czasu pełne współczucia uśmiechy, mniej zakłamani odwrócą się od razu tyłem, udając, że nie widzą Emily Blunt, miłej, starszej kuzynki byłego przyjaciela, byłego partnera w interesach, byłego kumpla od dziwek i kielicha.

Dziewczynka naciągnęła na głowę maskę klowna, kupioną w supermarkecie na rogu. A rok temu była pierdolonym łabędziem z baletu Czajkowskiego. Pojechała na przedstawienie do Nowygo Jorku z sekretarką ojca, natrzaskała mnóstwo fotek, w tym jedną na pierwszą stronę szkolnej gazetki. Była wtedy głupim dzieckiem.

Ale i maska klowna nie pasowała dziś dziewczynce, zostawiła więc na nosie tylko wielki czerwony kulfon. Stała przed lustrem a buntownicza mina gasła powoli.
- Jak było w szkole?
- Dobrze, ciociu.
- Baw się grzecznie. Karen.
– Emily pocałowała ją lekko w czoło.
- Dobrze, ciociu – znowu pokiwała głową.
W progu ciotka rzuciła w jej kierunku aparat. Popierała hobby, jedyną rzecz, za którą Karen chwalono czasem w szkole.

Dochodząc do umówionego miejsca spotkania z daleka rzuciła w Adama jabłkiem. Złapał zręcznie i wgryzł się w słodki miąższ. Świetnie wyglądał, w ogóle wydawał jej się całkiem przystojny, podobnie zresztą jak Mike. Do Sue wyciągnęła rękę. Po tym jak na chemii uderzeniem metalowej tacy rozcięła jednej z koleżanek łuk brwiowy, a drugą walnęła drzwiami w babskim kiblu, tak, że bidulka obiła sobie głowę o muszlę, Sue i Alice były jedynymi dziewczynami, z którymi rozmawiała. Karen traktowała je przez to śmiertelnie poważnie. Jakby wkroczyły na nowy etap znajomości. Poza pozorami i kłamstwami dnia powszedniego.

- Mam petardy i jabłka – powiedziała, gdy zebrali się już wszyscy. – A w czasie parady planuję huczną imprezę – nie musiała chyba im mówić, że pod domem burmistrza, wszyscy znali plotkę, że do aresztowania Grega Blunt przyczyniły się jakieś polityczne przetargi.

Do opuszczonego domu szła ostatnia. Hałas, który robiła Alice działał orzeźwiająco, Karen kilka razy zaśmiała się serdecznie.
- Jak się nie odmyją, też zetnę się na łyso. – powiedziała w pewnym momencie. – A potem będę podróżować pociągami, z karteczką, że mam raka, mamusia nie żyje, a tatuś w pierdlu.

Roześmiała się wrednie, ale zamilkła nagle. Obiecywała sobie już o tym nie gadać. Dla nich po tych kilku miesiącach jej kłopoty to już nudny temat.

Zażenowana sięgnęła do plecaka po kolejne jabłka. Matthew wziął chętnie.
Dziś miał dzień bycia dla niej miłym. Takie dni przeplatał z tymi, kiedy ją ignorował. Sama sobie zawiniła. Na początku roku szkolnego, spotkała go na granicy Sadów. Też wagarował. Najpierw gadali normalnie, jak zwykle, do momentu, kiedy jej odbiło i poprosiła, żeby ją pocałował. Pomyślała sobie wtedy, że skoro ona jest najbrzydszą z dziewczyn, on najbrzydszy z chłopaków z ich małego kółka, to może nie będzie miał nic przeciwko. A była ciekawa. No i fajnie było myśleć o czymś innym niż podkrążone oczy ojca.
Akurat ten cel osiągnęła. Zdarzało się, że jej zażenowanie przy Matthew przesłaniało wszelkie inne problemy.

Do starego domu tez weszła ostatnia. Cicho zamknęła za sobą drzwi. Nie wzięła skręta. Miała ochotę wieczorem zrobić burdę, ale niekoniecznie dać się złapać. Już po ostatnich wybrykach groziły jej obowiązkowe wizyty u psychiatry, z których wyłgał ją dopiero dyrektor szkoły, niemniej panie z opieki społecznej, nadal od czasu do czasu wpadały do ich domu, sprawdzić, co u problematycznej pannicy słychać.

Oglądała salon. Jego symetryczność była fascynująca. Karen czuła przyjemny dreszcz strachu, rozchodził się zimną falą od brzucha aż do palców. Szkoda, że nie miała jak Alice latarki.

Długie spojrzenie Mike’a na wielkim pudle pianina, zbiegło się z nagłym zamilknięciem całej reszty i Karen tknięta nagłym impulsem podniosła wieko instrumentu i z całej siły walnęła otwartymi dłońmi w klawisze.
Dom rozbrzmiał ogłuszającymi tonami. Znowu zawstydziła się głupim odruchem.
- Przepraszam –powiedziała tak jakby do Mike’a i pospiesznie poszła na schody.

Od razu wiedziała, w co weszła, tylko to pasowało do tego wszystkiego. Pochyliła się i zamoczyła w kałuży czubek palca. Polizała go. Metaliczny posmak potwierdził przypuszczenia.
- Wlazłam w kałużę krwi –powiedziała głośno, nie wiadomo czemu uśmiechając się cały czas.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 18-10-2009 o 16:43. Powód: literówki
Hellian jest offline