Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2009, 23:55   #3
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze

Cisza. To była metoda, którą Sue narzucono. Znała tysiące jej odmian. Przemilczająca, krępująca, pełna napięcia czy groźby, albo kpiny, po brzegi upchana szczęściem (każdy dźwięk mógł rozproszyć tę radość), skoncentrowana, ciężka i wiele, wiele innych. Odkąd pamiętała, w myśli, wyróżniała kolejne gatunki, które przekuwała w abstrakcyjne rysunki. Cisza, jej metoda na życie, którą jej narzucono.

Lekko trzęsącą się dłonią sięgnęła po szklankę wody, pozostawioną na szafce nocnej wczoraj wieczorem. Wypiła zawartość duszkiem, po czym jeszcze na moment schowała się razem z głową pod kołdrę.

Od roku co noc miała ten sam koszmar. Mrok, noc, krew i krzyk. Krzyczała i krzyczała, aż straciła głos. Biegła i biegła, ale nigdy jeszcze nie udało jej się uciec. Tamtego dnia w przeszłości a i owszem. Wystrzeliła z domu jak z procy, przez okno i schroniła się u Alicji, dysząc jak rozjechany pies i nie mogąc wykrztusić z siebie słowa.

Ale we śnie? Nigdy.

Wystawiła głowę, spojrzała na kalendarz. Dziś było Halloween. Dzień duchów. Nie miała ochoty świętować. Zresztą, co to niby za okazja? Westchnęła. Jej drobne kroki na drewnianej podłodze rozbrzmiewały jak bieg stada słoni. Rysował pustą ciszę całego domu, bo jak zwykle nie zamknęła drzwi do swojej sypialni. W ten sposób rejestrowała wszystkie ruchy w domu. Każdy krok. Szum. Gdyby ktoś w nocy chciał się do niej zakraść, a drzwi były zamknięte, mogłaby nie zdążyć doskoczyć do okna. A tak, usłyszy go już w korytarzu.

Podeszła do szafy i otworzyła ją na oścież. Skrzyp zawiasów dołączył do tupotu jej bosych stóp. Razem z cichym szumem telewizora włączonego tuż obok w pokoju pielęgniarki tworzył swoistą poranną sonatę c-mol pod tytułem "Dom Neverlandów". Partię rytmiczną stanowiło regularne kapanie w pokoju na przeciwko jakiegoś bliżej niezidentyfikowanego płynu w kroplówce podłączonej do jej brata przez welflon.

Przesuwała palcem po kolejnych materiałach sukienek wiszących równiutko na wieszakach. Zupełnie nie miała pomysłu. Dwa lata temu zrobili z bratem niesamowity kostium wiedźmy...

Zacisnęła mocno palce, gniotąc materiał czarnej sukienki. Wsparła się na drzwiach szafy. Złapała dwa puste oddechy, jak ryba wydarła z otchłani morskiej na powietrze. Już po chwili była spokojna. To ten dom nauczył ją milczenia. Czy się jest szczęśliwym czy nie. Czy chce się człowiekowi krzyczeć, czy śmiać. Wszystko robiła za głośno. Czasem zdawało jej się, że jak dla rodziców, to nawet oddycha o kilka tonów za wysoko.

Wyjęła pewnym ruchem sukienkę z nadrukiem kości szkieletu. Złapała za rajstopy w paski, zamknęła szafę rzucając rzeczy na podłogę. Obserwując swoje odbicie w lustrze przymocowanym na jej drzwiach, usiadła na piętach i sięgnęła po prostownicę, żeby pozbyć się wszystkich sprężynek na rzecz drucików na głowie. Wystarczająco wyraźnie odstawała od reszty dziewczynek.

Alicja i Karen patrzyły na nią inaczej. Rozmawiały normalnie. Cała reszta obgadywała ją za jej plecami. Koleżanki z klasy wyśmiewały jej mierne wyniki w nauce, a na każdej przerwie koniecznie chciały się jej przypodobać. Jakby piękno i gracja to było coś, czym można się zarazić.
Dlatego Sue trzymała się z boku. Nie dopuszczała do siebie nikogo, prócz Alicji i Karen.
Uśmiechała się uprzejmie, przytakiwała, mówiła tylko to, co nauczyciele i koleżanki chcieli usłyszeć. Poza tym w szkole było definitywnie za głośno.


Tak, włosy już były w porządku. Szybko wciągnęła na siebie rajstopy i sukienkę, zrobiła z tyłu głowy kucyk. Zabrała się za makijaż. Musiała w duchu stwierdzić, że Halloween miało znaczący plus, to jedyny dzień w roku, kiedy mogła schować tę swoją śliczną buźkę pod toną paskudnego makijażu.

Jedyne kilka godzin dnia, które uwielbiała, to czas spędzony z Nimi. Z Alicją (z którą łączyła ją tajemnica tamtej nocy), z Karen (której pomysły zawsze popierała) i z chłopakami, bez których już nie byłoby takiej frajdy. Mike, Adam i Matt nie umywali się reszty chłopaków, których znała. Tamci tylko gapili się w nią jak w jakiś święty obrazek. A 14 lutego zarzucali walentynkami, które szybko trafiały do kosza na śmieci. Czekoladki oddawała przyjaciołom.

Odsunęła się odrobinę od lustra, żeby podziwiać efekt. Tak, idealnie.


Założyła bluzę, żeby nie zmarznąć. Zamknęła swój pokój i przeszła na drugą stronę korytarza. Ciarki przegalopowały jej po plecach, ale zagryzła zęby, aby w końcu przekroczyć próg JEGO pokoju. Nie potrafiła. Nawet teraz, w takim stanie, Tom ją przerażał. Przełknęła ślinę. Chciała poprawić mu koc, który się zsunął i zanucić kołysankę, tak przecież lubił, kiedy śpiewała...
- Czy coś się stało? - na słowa pielęgniarki Sue aż podskoczyła.
- Nie, nic. - biegiem dotarła do drzwi i zatrzymała się dopiero na ganku, zaciskając dłonie na butach i dysząc astmatyczne.

Cichy niewyraźny pomruk przeszedł w drżące nucenie. Śpiew, tak śpiew dla Sue stanowił jedyny ratunek przed milczeniem. Lekcje, za które płaciła ze swojego kieszonkowego, pozwalały jej choć na chwilę zapomnieć o przeszłości. O wszystkim. W porównaniu do mówienia, jest idealne. Melodią da się u postronnych wywołać całą gamę emocji, jeśli panuje się nad głosem i potrafi się stworzyć odpowiednią atmosferę. Tak ulotną...

Chwilę trwało zanim sztywnymi palcami udało jej się zawiązać sznurówki.


Złapała za latarnię, którą dłubała przez cały wczorajszy wieczór zamknięta w swoim pokoju.


Ruszyła wolnym krokiem na miejsce spotkania. Podekscytowana nie-wiadomo-czym, uśmiechała się delikatnie.

Na przywitanie rzuciła niezobowiązujące "Hej!", uścisnęła dłoń Karen. Kiedy ta przedstawiła swój plan akcji petardowej, Sue tylko przytaknęła głową z dużym uśmiechem na twarzy.
- Taki mały Dzień Niepodległości? Super. - Nie mogła się doczekać.
W pochodzie do domku szła w środku. Kiedy wspomniano o koloryzacji włosów, Sue podrapała się po czuprynie. Wyprostowane "tosterem" włosy, w taką pogodę, zaczynały wracać do normalnego kształtu sprężynek. Nie znosiła tego.
- Karen ty uważaj, bo Twoja ciotka mogłaby tego nie przeżyć. - wystawiła język. - Moi rodzice to by nawet nie zauważyli, jakbym sobie pacyfkę na czole wytatuowała.
Wzruszyła ramionami.

Kiedy dotarli na miejsce, oniemiała. Wydawało jej się, że ostatnio gdzieś widziała obraz idealnie oddający atmosferę tego miejsca.


W środku Sue wszystko napięło się do granic możliwości. Weszła do środka zaraz za Alicją rozglądając się ciekawie. Starała się zablokować wspomnienia. Piwnica to nie domek, prawda? Zaczęła drżeć. Dobrze, że ciemność nie pozwala tego dostrzec. Na miękkich nogach dotarła do kanapy, opadła biodrem na oparcie. Lampka zamontowana w dyni dawała mało światła, ale to zawsze coś. Ze skręta zrezygnowała.
- Ala nie patrz tak. Przecież wiesz, że nie mogę. - wskazała na swoje gardło sugerując, że związane jest to z głosem.
- Raz ci nie zaszkodzi.
- Taa, jasne...
- odpowiedziała zbywająco bardziej zaintrygowana tym lustrem, którego nie ma. Przeszła na drugą stronę. Odwróciła się. Zamarła z ręką wyciągniętą do przodu. Kiedy Karen walnęła w klawisze, odskoczyła do tyłu, dynia upadła na podłogę i odtoczyła się.
- Nie rób tego więcej. - Sue prychnęła zbierając dynię i podchodząc do pianina. Postawiła lampę zaraz obok nut. Wzięła je trzęsącą się dłonią (miała nadzieję, że tego też nie dało się dostrzec), delikatnie strzepnęła kurz na podłogę, zajrzała do partytury tak, żeby Mike też ją widział.
- No? - czekała aż chłopak zagra pierwsze nuty, żeby złapać tonację. Odstawiła papiery na stojak w klapie, przysunęła bliżej dynię.

Potem zaczęła nucić. Odważnie. Piękna melodia zawisła w pomieszczeniu. Wyjątkowo piękna, ale wypełniona ogromną goryczą i rezygnacją.

Przerwała ją Karen.
- Wlazłam w kałużę krwi – powiedziała głośno, nie wiadomo czemu uśmiechając się cały czas.

Sue zadrżała jak drzewo podczas huraganu, zrobiło jej się niedobrze, potem słabo, nogi odmówiły posłuszeństwa składając się w kolanach i dziewczyna wylądowała na kolanach Mike'a. Znów powróciły mdłości, zbladła. Poczuła, że znów zaczął jej się atak astmy, a nie wzięła inhalatora.
- Chodźmy stąd. - wydyszała.
- Strach cię obleciał? - Ala zaświeciła jej w twarz latarką.
- Odwal się! - Sue rzuciła przez zęby, przysłaniając oczy. - I zabierz mi to natychmiast z oczu.
Powoli wstała trzymając się kurczowo krzesła. Ciężko się stoi na nogach z waty.
- Przepraszam. - rzuciła w końcu do Mike'a, kuląc się lekko.
- Coś tu jest ewidentnie nie tak, chodźmy stąd.

"Zanim ktoś wpadnie na pomysł, żeby wejść na górę."
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 19-10-2009 o 00:25.
Latilen jest offline