Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2009, 12:35   #92
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Pić! - jęknęła Lena rozdzierająco.
- Zaraz, poczekaj...
- Umieram.
- Było nie mieszać.


Ludmiła walczyła z balastem w postaci dwóch płaszczy, chust, rękawiczek i torebek, a także cierpiącą zasłużone męki siostrą. Uporała się z problemem szybko i metodycznie. Właśnie wiązała chustę na szyi mamroczącej kolejne solenne obietnice Leny. Oparła siostrę o ścianę, żeby założyć jej torbę.

Martwy mężczyzna torował przejście dla swej ślicznej towarzyszki. Przeszedł w odległości może metra od szamocącej się z nadmiarem odzieży wierzchniej Ludmiły. Blondynka była zdecydowanie żywa. Ludmiła zamarła z czapką Leny w dłoni. Wychyliła się lekko, by zobaczyć wnętrze korytarzyka. Żywy trup z pełną rewerencją doprowadził dziewczynę do tylnego wyjścia, zapłacił ochroniarzowi i razem z towarzyszką znikł w ciemnościach parkingu. I kiedy Ludmiła nacisnęła siostrze czapkę na uszy i wpychała jej oporne dłonie w rękawiczki, w stronę korytarza przepchała się kolejna osoba. Niski mężczyzna o wymiętej twarzy i szarej koszulce.
Ludmiła nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie nachalne przekonanie, że jej oczy widzą coś, czego nie ma. A raczej - że widzi coś, co nie jest prawdą.

- Pić! - jęknęła Lena. - Nagich przyodziano, teraz spragnionych napoić.



A umarłych pogrzebać?
- po karku Ludmiły wędrowały zimne mrówki strachu.
- Zaraz, chodź, kupię ci coli - przepchnęła się razem z siostrą do baru.
- Ludmilla? - krzyknął ktoś nad jej uchem, kiedy płaciła barmanowi o zawadiackim uśmiechu. Odwróciła się, przytrzymując za rękę Lenę, która w nagłym przypływie pijackiej energii krążyła dookoła niej jak samolot na uwięzi. Spojrzała prosto w oczy koloru chabrów, skryte pod szopą artystycznie nieuporządkowanych włosów. Jonathan Tornby, artysta malarz, najwyraźniej znudzony kobietami o słowiańskiej urodzie, które zapoznawał przychodząc na kawę do siedziby jej stowarzyszenia, postanowił poszukać sobie muzy na własną rękę. Na jego ramieniu wisiała wysoka mulatka w typie młodziutkiej Naomi Campbell.
- Cześć Jonathan, ładny wieczór - odparła drewnianym głosem, porozumiewawczo wskazując jego towarzyszkę oczami.
- Nie zaprzeczę - zaśmiał się serdecznie. - To jest Candy, a to Ludmilla i...
- Moja siostra, Lena
- uzupełniła Ludmiła, upiła ze szklanki łyczek i podjęła błyskawiczną decyzję. Jonathan bywał po artystycznemu roztrzepany, ale był też godny zaufania. Z różnych powodów.
- Zaopiekuj się nią na chwilę, OK? Muszę skoczyć do toalety, a ona się zalała, nie chcę, żeby gdzieś poszła i zrobiła coś głupiego - wyszeptała w ucho malarza. Jonathan poruszył brwiami o fakturze wiechci słomy.
- Zawsze lubiłem otaczać się stadami pięknych wielbicielek. To tworzy odpowiedni image - puścił filuterne oko i nachylił się do Leny.

Ludmiła wpadła w korytarz prowadzący do wyjścia na parking i stanęła jak wryta. Przy drzwiach stał ochroniarz. Właśnie z pietyzmem dłubał w nosie. Kiedy Ludmiła zapuściła dłoń we wnętrze swojej torby i namacała znajomy kształt organizera, właśnie wyciągnął palec z nozdrzy i w napięciu studiował wykopalisko. Schowana za rogiem Ludmiła wystawiła głowę w korytarz i uśmiechnęła się do samej siebie. Ochroniarz zamarł ze smarkiem zwisającym smętnie z palca, skrzyżował nogi, a na jego twarzy odbiła się moralna rozterka, będąca efektem narzuconej myśli, a właściwie nachalnej i niedającej się zignorować potrzeby: "Opuścić miejsce pracy, czy
zlać się w gacie". Walczył dzielnie z własnym ciałem, więc Ludmiła mu jeszcze poprawiła. Dylemat został rozstrzygnięty. Ochroniarz wystrzelił z korytarza jak z procy i pomknął w stronę toalet, a Ludmiła wsunęła się w korytarz. Odchyliła delikatnie drzwi na parking i wyjrzała ostrożnie przez szparę na zewnątrz.

Piękna martwa kobieta o twarzy świętej z ikony stała odwrócona do niej bokiem. Martwy mężczyzna właśnie zamykał drzwi auta, w którym siedziała jego blondwłosa towarzyszka. Ludmiła zamarła i słuchała. Chłonęła obce imiona, próbując je dopasować do czegokolwiek, co było jej znane. Na próżno.

Kobieta odwróciła w stronę drzwi. Ludmiła też się odwróciła, i na złamanie karku pobiegła korytarzem. Przed samym wyjściem widowiskowo wpadła na ochroniarza.
- Przepraszam - jęknęła, gramoląc się z podłogi.
- Tu nie wolno wchodzić!
- Tak, wiem, szukam toalety
- zełgała Ludmiła. - Może mi pan pokazać, któredy...?
- Za barem w lewo.
- Dziękuję
- odparła i uciekła. W korytarzu słychać już było stukanie obcasów.

Do baru dopadła w ostatniej chwili. Jonathan właśnie pokazał, że nie jest tak godny zaufania, jak się Ludmile wydawało. Serwował Lenie, której wiele nie brakowało do zalania się w trupa, kolejnego drinka. Obsobaczyła artystę od góry do dołu i wywlekła opierającą się Lenę na zewnątrz.
- Fajnyyy ten twój znajomy - podzieliła się wrażeniami Lena.
- Ano fajny. Ale nie licz na wiele, siostrzyczko.
- A to niby czemu?
- Lena próbowała przyjąć kuszącą pozę, opierając się o latarnię. Efekt był opłakany. Straciła równowagę i klepnęła ciężko na ziemi.
- Bo jest gejem.
- Nieeeee.
- Tak.
- A ta lalka z nim?
- Muza.


Podniosła siostrę z ziemi i oparła ją o latarnię, tworząc chybotliwe dzieło pt. Dlaczego kobiety pić nie powinny. Wyciągnęła telefon i wsłuchiwała się w sygnał. Ethan nie odbierał.

- Gdzie się wybierasz? Stój, zaraz złapię taryfę
- ustawiła siostrę z powrotem do pionu. I wtedy odkryła, że nie ma chusty. Długie pasmo zielonego jedwabiu, haftowanego na brzegach w liście ostu, musiało zsunąć się jej z szyi w klubie. Miała nadzieję, że gdzieś na parkiecie, a nie podczas szaleńczego biegu korytarzem.

Trudno - co się stało, to się nie odstanie.


Kiedy wybierała numer komisariatu, licząc, że Ethan nie wyszedł może po prostu jeszcze z pracy, przez głowę przemknęła jej myśl, niechciana i zupełnie bez związku. Rose to piękne imię.

Potrząsnęła głową i skupiła się na rozmowie, obserwując jednocześnie siostrę, która znalazła się obecnie w blado zawiesistym stuporze z przepicia. Zachwyty nad brzmieniem cudzych imion nie były wszak czymś, co miało prawo przydarzać się Ludmile. Myśl została precyzyjnie stłamszona. Ktoś w komisariacie odebrał telefon.

- Ludmiła Morchonowicz, dzień dobry, czy...
- Hej, tu Susanna.
- Cześć, jest jeszcze Ethan?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 19-10-2009 o 12:51.
Asenat jest offline