- Pić! - jęknęła Lena rozdzierająco.
- Zaraz, poczekaj...
- Umieram.
- Było nie mieszać.
Ludmiła walczyła z balastem w postaci dwóch płaszczy, chust, rękawiczek i torebek, a także cierpiącą zasłużone męki siostrą. Uporała się z problemem szybko i metodycznie. Właśnie wiązała chustę na szyi mamroczącej kolejne solenne obietnice Leny. Oparła siostrę o ścianę, żeby założyć jej torbę.
Martwy mężczyzna torował przejście dla swej ślicznej towarzyszki. Przeszedł w odległości może metra od szamocącej się z nadmiarem odzieży wierzchniej Ludmiły. Blondynka była zdecydowanie żywa. Ludmiła zamarła z czapką Leny w dłoni. Wychyliła się lekko, by zobaczyć wnętrze korytarzyka. Żywy trup z pełną rewerencją doprowadził dziewczynę do tylnego wyjścia, zapłacił ochroniarzowi i razem z towarzyszką znikł w ciemnościach parkingu. I kiedy Ludmiła nacisnęła siostrze czapkę na uszy i wpychała jej oporne dłonie w rękawiczki, w stronę korytarza przepchała się kolejna osoba. Niski mężczyzna o wymiętej twarzy i szarej koszulce.
Ludmiła nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie nachalne przekonanie, że jej oczy widzą coś, czego nie ma. A raczej - że widzi coś, co nie jest prawdą.
- Pić! - jęknęła Lena. -
Nagich przyodziano, teraz spragnionych napoić.
A umarłych pogrzebać? - po karku Ludmiły wędrowały zimne mrówki strachu.
- Zaraz, chodź, kupię ci coli - przepchnęła się razem z siostrą do baru.
- Ludmilla? - krzyknął ktoś nad jej uchem, kiedy płaciła barmanowi o zawadiackim uśmiechu. Odwróciła się, przytrzymując za rękę Lenę, która w nagłym przypływie pijackiej energii krążyła dookoła niej jak samolot na uwięzi. Spojrzała prosto w oczy koloru chabrów, skryte pod szopą artystycznie nieuporządkowanych włosów. Jonathan Tornby, artysta malarz, najwyraźniej znudzony kobietami o słowiańskiej urodzie, które zapoznawał przychodząc na kawę do siedziby jej stowarzyszenia, postanowił poszukać sobie muzy na własną rękę. Na jego ramieniu wisiała wysoka mulatka w typie młodziutkiej Naomi Campbell.
- Cześć Jonathan, ładny wieczór - odparła drewnianym głosem, porozumiewawczo wskazując jego towarzyszkę oczami.
- Nie zaprzeczę - zaśmiał się serdecznie. -
To jest Candy, a to Ludmilla i...
- Moja siostra, Lena - uzupełniła Ludmiła, upiła ze szklanki łyczek i podjęła błyskawiczną decyzję. Jonathan bywał po artystycznemu roztrzepany, ale był też godny zaufania. Z różnych powodów.
- Zaopiekuj się nią na chwilę, OK? Muszę skoczyć do toalety, a ona się zalała, nie chcę, żeby gdzieś poszła i zrobiła coś głupiego - wyszeptała w ucho malarza. Jonathan poruszył brwiami o fakturze wiechci słomy.
- Zawsze lubiłem otaczać się stadami pięknych wielbicielek. To tworzy odpowiedni image - puścił filuterne oko i nachylił się do Leny.
Ludmiła wpadła w korytarz prowadzący do wyjścia na parking i stanęła jak wryta. Przy drzwiach stał ochroniarz. Właśnie z pietyzmem dłubał w nosie. Kiedy Ludmiła zapuściła dłoń we wnętrze swojej torby i namacała znajomy kształt organizera, właśnie wyciągnął palec z nozdrzy i w napięciu studiował wykopalisko. Schowana za rogiem Ludmiła wystawiła głowę w korytarz i uśmiechnęła się do samej siebie. Ochroniarz zamarł ze smarkiem zwisającym smętnie z palca, skrzyżował nogi, a na jego twarzy odbiła się moralna rozterka, będąca efektem narzuconej myśli, a właściwie nachalnej i niedającej się zignorować potrzeby: "Opuścić miejsce pracy, czy
zlać się w gacie". Walczył dzielnie z własnym ciałem, więc Ludmiła mu jeszcze poprawiła. Dylemat został rozstrzygnięty. Ochroniarz wystrzelił z korytarza jak z procy i pomknął w stronę toalet, a Ludmiła wsunęła się w korytarz. Odchyliła delikatnie drzwi na parking i wyjrzała ostrożnie przez szparę na zewnątrz.
Piękna martwa kobieta o twarzy świętej z ikony stała odwrócona do niej bokiem. Martwy mężczyzna właśnie zamykał drzwi auta, w którym siedziała jego blondwłosa towarzyszka. Ludmiła zamarła i słuchała. Chłonęła obce imiona, próbując je dopasować do czegokolwiek, co było jej znane. Na próżno.
Kobieta odwróciła w stronę drzwi. Ludmiła też się odwróciła, i na złamanie karku pobiegła korytarzem. Przed samym wyjściem widowiskowo wpadła na ochroniarza.
- Przepraszam - jęknęła, gramoląc się z podłogi.
- Tu nie wolno wchodzić!
- Tak, wiem, szukam toalety - zełgała Ludmiła. -
Może mi pan pokazać, któredy...?
- Za barem w lewo.
- Dziękuję - odparła i uciekła. W korytarzu słychać już było stukanie obcasów.
Do baru dopadła w ostatniej chwili. Jonathan właśnie pokazał, że nie jest tak godny zaufania, jak się Ludmile wydawało. Serwował Lenie, której wiele nie brakowało do zalania się w trupa, kolejnego drinka. Obsobaczyła artystę od góry do dołu i wywlekła opierającą się Lenę na zewnątrz.
- Fajnyyy ten twój znajomy - podzieliła się wrażeniami Lena.
- Ano fajny. Ale nie licz na wiele, siostrzyczko.
- A to niby czemu? - Lena próbowała przyjąć kuszącą pozę, opierając się o latarnię. Efekt był opłakany. Straciła równowagę i klepnęła ciężko na ziemi.
- Bo jest gejem.
- Nieeeee.
- Tak.
- A ta lalka z nim?
- Muza.
Podniosła siostrę z ziemi i oparła ją o latarnię, tworząc chybotliwe dzieło pt. Dlaczego kobiety pić nie powinny. Wyciągnęła telefon i wsłuchiwała się w sygnał. Ethan nie odbierał.
- Gdzie się wybierasz? Stój, zaraz złapię taryfę - ustawiła siostrę z powrotem do pionu. I wtedy odkryła, że nie ma chusty. Długie pasmo zielonego jedwabiu, haftowanego na brzegach w liście ostu, musiało zsunąć się jej z szyi w klubie. Miała nadzieję, że gdzieś na parkiecie, a nie podczas szaleńczego biegu korytarzem.
Trudno - co się stało, to się nie odstanie.
Kiedy wybierała numer komisariatu, licząc, że Ethan nie wyszedł może po prostu jeszcze z pracy, przez głowę przemknęła jej myśl, niechciana i zupełnie bez związku.
Rose to piękne imię.
Potrząsnęła głową i skupiła się na rozmowie, obserwując jednocześnie siostrę, która znalazła się obecnie w blado zawiesistym stuporze z przepicia. Zachwyty nad brzmieniem cudzych imion nie były wszak czymś, co miało prawo przydarzać się Ludmile. Myśl została precyzyjnie stłamszona. Ktoś w komisariacie odebrał telefon.
-
Ludmiła Morchonowicz, dzień dobry, czy...
- Hej, tu Susanna.
- Cześć, jest jeszcze Ethan?