Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-10-2009, 17:12   #27
Gettor
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Był już wieczór. Zdjął kaptur i rozejrzał się niepewnie.
Było ciemno, słońce zachodziło… faktycznie był już wieczór!

Jak ten czas leci, kiedy tak ciężko się pracuje.

Wyjął sztylet z pleców swej ostatniej tego dnia ofiary, na twarzy której wciąż widniała mieszanka szoku, bólu i niedowierzania.
Bo kto idąc sobie spokojnie ulicą spodziewałby się śmierci?

Wytarł krew z ostrza o ubranie mężczyzny, po czym zabrał mu sakiewkę brzęczącą od pieniędzy.
Przeliczył – wychodziła całkiem niezła sumka, którą natychmiast dodał do reszty monet które tego dnia „zarobił”. Oszacował, że za tyle mógłby sobie kupić wierzchowca. I to całkiem porządnego.

W każdym razie musiał się z kimś spotkać w „Czerwonej Fregacie”, dokładniej z baronem Artegirem, przez którego jego droga siostrzyczka dowiedziała się kim tak naprawdę jest.

Po chwili już był w drodze do tawerny. I cieszył się, że ma swój pierścień – ten drugi, inny niż sygnet rodowy.
Był oczywiście magiczny i bardzo cenny – dla seryjnego mordercy wręcz bezcenny, bowiem pozwalał mu wytwarzać iluzję własnej twarzy i ubrania. Dzięki czemuś takiemu Cykada był dosłownie osobą o tysiącu twarzach.

Aktualnie był człowiekiem o krótkich, czarnych włosach z kolczykiem w prawym uchu, ubrany zaś był w zwykłe, codzienne ubranie z całkowicie czarną peleryną, która w niczym nie przypominała jego płaszcza.

Wszedł do zatłoczonej już karczmy. Rozejrzał się i zobaczył… Aurayę, która siedziała na podwyższeniu i w najlepsze grała na swojej lutni, śpiewając jednocześnie.
Jednak dla Cykady było to nikłe zmartwienie, ocierające się o całkowitą neutralność. Przyszedł tu w interesach, siostrą zajmie się później.

Po chwili ruszył w kierunku drugich drzwi, za którymi były schody prowadzące na piętro i do pokoi gościnnych. Jednocześnie założył na powrót swój kaptur.
W jednym z nich czekał już na niego baron Arendir wraz ze swoją tak zwaną świtą złożoną z dwóch wielkich osiłków.
Początkowe zdziwienie arystokraty ustąpiło, kiedy Cykada zdjął swój specjalny pierścień i był znów elfem w mrocznym kapturze.

- Ach, Cykada. – powiedział baron powstrzymując swoich ludzi, którzy już chcieli wykopać „intruza”. – Czekałem na ciebie.
- Wiem. – odparł bezceremonialnie zabójca. – Wiem również, że masz dla mnie pewne zadanie. Przejdźmy więc do rzeczy.
- Cudownie. – uśmiechnął się szlachcic, po czym wyjął niedużą kartkę i podał ją elfowi. – Cel zwie się Cerlyn i niedługo będzie opuszczał nasze piękne miasto, by udać się na południe…

- Nie. – przerwał mu zabójca. Oddychał ciężej, co nie wróżyło dobrze. Oznaczało, że Cykada się denerwował. A ponieważ nie robił tego zbyt często, skutki mogły być nader… destruktywne.
- Że co? Nawet nie powiedziałem… - oburzył się baron.
- Nie. – powtórzył elf. – Po prostu. Żegnam.
I wyszedł.

Czemu ja się tak zdenerwowałem? Cerlyn jest moim bratem, dobra. Ale… co z tego?! Od kiedy pozwalam takim osobistym sprawom ingerować w mój zawód. Przecież właśnie dostałem ofertę urozmaicenia tego całego wyjazdu! Jak ja mogłem…

Przystanął na schodach. Ręka go bolała. Ta sama na której wcześniej spostrzegł dziwny tatuaż…

A potem nagle stracił świadomość.

* * *

- Idźcie za nim! I sprowadzić mi go tutaj!– rozkazał baron swoim ochroniarzom.
Poszli. Jednak to co zastali na schodach, zdecydowanie nie było Cykadą.

Stał tam ogromny demono-podobny stwór o brązowej, grubej skórze z niezwykle długimi nogami i szponami. Wpatrywał się w nich. Przez chwilę.

Błyskawicznym ruchem jednej z łap chwycił jednego z nich i rzucił o drzwi, które prowadziły do sali biesiadnej tawerny. Wyleciały z zawiasów, a za nimi osiłek barona, który wylądował na jednym ze stołów strącając przy okazji całą jego zawartość i niszcząc mebel.

W pomieszczeniu momentalnie zapanowała cisza i wszyscy wpatrywali się w wejście z którego powoli wyłaniała się bestia. Wokół niej czuć było coś… złego. Jakby najczystszą pogardę i nienawiść do wszystkich zgromadzonych w karczmie.

Zatrzymała się w progu. Słychać było tylko jęczenie człowieka, który teraz próbował podnieść się z podłogi.

Stwór zaryczał tak przeraźliwie, że nie powstydziłby się tego żaden dumny i szanujący się barbarzyńca z północy.
Chwycił oburącz metalowy wieszak na płaszcze, który miał nieszczęście stać obok tego wejścia, by następnie wykonać potężny zamach i na niego leżącego wciąż mężczyznę.

Ktoś mógłby powiedzieć, że taki wieszak o zupełnie płaskim zakończeniu nie powinien się wbijać tak łatwo w ludzkie ciało. Jednak, najwyraźniej, nie była to prawda.

Krew trysnęła na wszystkie strony. Wypuszczone ze szponów narzędzie upadło ze stukiem na podłogę, zaś sam stwór patrzył się na wszystkich po kolei w sali.

Jednak coś, jakiś wewnętrzny głos, kazało mu po prostu ryknąć po raz wtóry i wybiec z tawerny, dewastując przy okazji drugie drzwi.

Jakiś czas później Kaldor obudził się we własnym mieszkaniu. Był środek nocy, a on nie wiedział czemu całe jego ubranie jest w krwi…
Instynktownie niemal poszedł wymyć całą zakrwawioną odzież, a potem… usiadł na łóżku.

Ale… co się stało?!
 
Gettor jest offline