Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2009, 10:57   #94
Ratkin
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Plany Duncana dotyczące tego sobotniego wieczoru uległy dramatycznej zmianie. Był już tak blisko celu swojej pieszej odysei ulicami Kingston…

Lubił takie piesze wędrówki, zwłaszcza te nocne. Nie lubił słońca, zawsze wolał subtelniejszą poświatę księżyca w pełni, takiego jak ten który w tym momencie lśnił gdzieś wysoko nad nim. Kiedy chciał być oślepiany, wolał sztuczne światła neonów, światła walczącego z ciemnościami nocy miasta. Słońce było dla Duncana największym oszustwem na tej planecie, a przeświadczenie to nie opuszczało go już na długo przed odkryciem potworów które każdego dnia, tylko czekają na moment kiedy ta iluzja bezpieczeństwa znikanie.
Zawsze to robiła. Słoneczny krąg nieubłaganie gasł gdzieś za odległym horyzontem i zostawiał ludzi tym bardziej przerażonych, im bardziej świadomych swojego położenia…

Ulice Kingston nie były bezpieczne o tej porze. Z jednej strony, ilość napadów i rabunków rosła wraz z każdą kolejną falą emigracji, jednak jak zauważał Duncan, był to wynik frustracji rodowitych mieszkańców, a ci dawno już sobie odpuścili jego osobę. Dwa metry jego wyrzeźbionego nieco nadmiernie wręcz ciała, wyraźnie zarysowana szczęka, pewny krok zapewniały mu święty spokój nawet w najgorszych dzielnicach swojego miasta…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=qGjK6hKahU8[/media]

Duncan wyciągnął słuchawki z uszu, kiedy dotarł w pobliże lokalu który obrał sobie za punkt w którym zamierza rozpocząć ten mile zapowiadający się wieczór.

Wziął głęboki oddech. Do jego nozdrzy dotarła cała gama zapachów miasta. W większości składały się na nią spaliny rożnego rodzaju, z delikatnym acz wyraźnym zapachem moczu ludzkiego, psiego, kociego oraz diabli wiedzą jeszcze czyjego. W tym miejscu wyczuwał jeszcze nieco kwaśnego zapachu rzygowin i słabnący ślad po wyprzedzającej go o kilkanaście metrów grupki nastolatków. Mieszanka perfum i marihuany…

Z tych wszystkich zapachów, co ciekawe, najbardziej lubił spaliny. Zawsze wkurwiali go niemiłosierni wręcz wszyscy ci wszyscy „ekolodzy” gderający wszędzie o nadciągającej hekatombie - efekcie cieplarnianym czy degradacji środowiska. Bawił go egocentryzm, skrajny żałosny „humanizm” w ich wykonaniu. Tak szanowali, czcili „naturę”, a potem twierdzili że to od postępowania ludzi zależy jej los. Czemu niby, skoro natura zależała od ludzi, to ich wizja świata miała być lepsza? To że oni lubili więcej zieleni nie oznaczało że są lepsi od innych? Duncan wierzył w prawdziwą potęgę „natury” i zakładał że jak uzna ona ludzkość za wrzód, to go sobie wytnie. Tego, że uważał siebie za jedno z licznych ramion „matki natury” które „wyrywały chwasty”, otwarcie nie przyznawał…

Kiedy jego uszy odpoczęły od muzyki, pozwolił by przeniknęły go dźwięki miasta…

Odgłosy miażdżonego metalu, tłuczonego szkła i krzyki były dźwiękami jakie można było niemalże ciągle usłyszeć gdzieś na terenie Kingston, czy każdej innej aglomeracji. W końcu zawsze gdzieś zdarzał się jakiś wypadek... Pech z jego punktu widzenia polegał na tym, że był w pobliżu i znał się na pierwszej pomocy, choć okresu pracy jako ratownik medyczny i tego jak się on skończył, naprawdę wolałby nie wspominać. Zwinął kabelki słuchawek i wziął ostatni spokojny oddech…

Kolejne trzaski, zgrzyty i jeszcze więcej krzyków. Ruszył co tchu, biegiem na granicy swoich możliwości…

***

Podnieś… spróbuj podnieść ten samochód a ja ją wyciągnę…-mężczyzna w sile wieku, sądząc po rozchłechtanym krawacie i jasnoniebieskiej koszuli jakiś podrzędny urzędnik, wracający jeszcze chwilę temu z pracy, objął uwięzioną między ścianą a rozbitym samochodem dziewczynę. Duncan ledwo słyszał go, gdyż dominującym dźwiękiem był histeryczny krzyk rannej, oraz łkanie bełkoczącego parę metrów dalej kierowcy. Głos mężczyzny nie brzmiał zbyt pewnie, jak gdyby nie wierzył że zakrwawionemu kolosowi uda się ten tytaniczny wysiłek.

Karoseria zajęczała kiedy skasowany dokumentnie Volkswagen ustąpił wreszcie pod naporem zlanego potem Duncana. Lekka, zwiewna kurtka harringtonka, nadawała się już do wyrzucenia. Pomijając plamy juchy, na szczęście nie należącej do niego, była w tym momencie już naddarta w kilku miejscach od przedzierania się przez wnętrza dwóch poskręcanych wraków. Trzy osoby które obejrzał do tej pory mogły spokojnie poczekać na pogotowie. Jednak ta…

Podszedł i uklęknął obok rannej kobiety. Bez swojej wiedzy medycznej wydałby zapewne nie mniej trafną, bo oczywistą diagnozę – otwarte złamanie. Pomoc była potrzebna i zanosiło się na to, że nie tylko taka, jaką mógł przynieść choćby i najlepszy lekarz. Duncan dotknął nieznajomej. Nie jednak zaledwie musnął swoimi zręcznymi palcami, lecz dotknął ją wszystkimi swoimi sześcioma zmysłami. Potrzebował kilku sekund by z natłoku bodźców wycedzić te, potrzebne w tym akurat momencie…

Dziewczyna uprawiała aktywny tryb życia i nie wnioskował tego tylko po ubraniu świadczącym że wypadek przerwał jej późny jogging. Dziewczyna przygotowywała się do wzmożonego wysiłku fizycznego, intensywnie trenowała w ostatnim czasie. Dunina mógł tylko zgadywać jaką dyscyplinę uprawiała, ale za to mógł być pewnym że rany odniesione w tym wypadku przekreślą jej szanse na długo, jeśli nie na zawsze.

W ciągu kilku kolejnych uderzeń serca jego organizm był już całkowicie trzeźwy. Skoncentrował się, lecz nagle podszedł pomagający mu przed chwilą mężczyzna.

-Dalej są już tylko lekko ranni. –wysapał.- Lecę po jakieś apteczki…

-Psia mać…-zdekoncentrowanie wyraźnie zdenerwowało Duncana. Rozejrzał się i omiótł wzrokiem teren całego karambolu wokół siebie. –Od czego się to zaczęło? To kurna nie godziny szczytu.

-Co? –zawahał się mężczyzna.- Może trafiłeś, samochód w który uderzyłem, nieiwem czy dobrze widziałem pamiętam jakiegoś... wielkiego psa, wilczur albo… albo ktoś przebrany , bo potem…- przerwał, zdając sobie sprawę że bełkocze, podczas gdy…

***

Duncan toczył wewnętrzną walkę. Na pozór, gdyby ktoś przyjrzał mu się bliżej, dostrzegłby tylko mocne wypieki, zaczerwienienia i pot spływający z niego strugami. Gdyby ktoś zdecydowałby się sprawdzić jego temperaturę, przeżyłby szok, obserwując jak z każdą kolejną sekundą rośnie ona do granic możliwości ludzkiego organizmu.

Stał ze skrępowanymi za sobą rękami. Był przywiązany do pala, od stóp wzwyż trawił go żywy ogień, ą płuca dławił gryzący dym i swąd palonego mięsa. Do uszu dobiegała go kakofonia krzyków wszystkich osób które skrzywdził w swoim życiu. Tylko jeden głos wyróżniał się na ich tle. Otworzył oczy…



Naprzeciwko niego stał jego Awatar. W zasadzie stała. Kobieta, również płonęła na stosie, jednak jej najwyraźniej ból albo nie dotyczył, albo wręcz radował.. Zdawało się że z trudem przywołuje się do porządku, by zbesztać Duncana…-Tak miało być! Ma cierpieć, przyjąć lekcję pokory, nie ufać swojemu ciału które przeminie!


-Oddajesz jej cześć swojego życia! W imię czego głupcze!?-Zasad!!! Nie chcę niczego za darmo do cholery!!!


-Nie pozwolę ci! Nie przyjmę takiej zapłaty!!!

***

-Dobrze się czujesz?- urzędnik w podartej koszuli. Mężczyzna czuł się słabo, bardzo słabo.

-Mnie też się…coś dzieje. Miałem chyba halucynacje…-osunął się na ziemię- ten wilk, pies…

Stracił przytomność. Duncan otworzył oczy...

Żal było mu tego człowieka, ale nie było innego wyjścia. Potrzebował naprawdę dużo pierwotnej energii by zrobić to co uznał za stosowne. Niestety jego Awatar zażądał wysokiej ceny. Co gorsza, przyjdzie mu płacić własnym sumieniem, a nie zwykłym fizycznym bólem do którego już i tak przywykł. W takich chwilach jak ta, rozumiał czemu dawniej Awatary nazywano Demonami. Uśmiechnął się na myśl o tym jak te wszystkie Mistyczne Tradycje oszukują się każdego dnia…

Odgłosy syreny karetki pogotowania zbliżały się bardzo szybko. Nie chciał by go tu spotkali „starzy koledzy”. Spojrzał na swoje zmierzwione ubranie i poplamioną krwią kurtkę. Lubił ją.

-Psia mać…- Poczuł dziwny smak w ustach. Z początku spodziewał się metalicznego posmaku krwi. To było jednak coś gorszego. Odniósł głowę i spojrzał w niebo. Pełnia. Nagle pożałował że nie ugryzł się w język i faktycznie nie czuł teraz smaku własnej juchy…
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 22-10-2009 o 22:42.
Ratkin jest offline